Выбрать главу

— Co robisz? — szepnął zupełnie jak chłopaczek, który się wstydzi. — Jesteśmy przecież w lokalu publicznym.

— A co mnie to obchodzi! — odpowiedziałam.

Policzki miałam rozpalone pomimo chłodu panującego w gospodzie i byłam prawie zdumiona, że za każdym naszym oddechem ukazują się w powietrzu obłoczki pary.

— Daj mi rękę — powiedziałam. Przystał na to niechętnie, a ja przytuliłam jego dłoń do swojej twarzy, mówiąc: — Czy czujesz, jakie mam rozpalone policzki?

Nic nie odpowiedział, patrzał tylko na mnie i broda mu drgała. Skrzypnęły drzwi, ktoś wszedł do gospody i puściłam jego rękę. Wydał westchnienie ulgi i dolał sobie wina. Ale kiedy tylko nowo przybyły gość minął nasz stolik, znowu wyciągnęłam rękę i wsunęłam mu ją pod marynarkę; odpięłam mu guziczki od koszuli i przyłożyłam dłoń do jego piersi, w okolicy serca. — Chcę sobie rozgrzać rękę — powiedziałam — i chcę poczuć, jak ci bije serce. — Odwracałam dłoń to zewnętrzną, to wewnętrzną stroną.

— Jaką masz zimną rękę — powiedział spoglądając na mnie.

— Zaraz się rozgrzeje — odrzekłam z uśmiechem. Powoli przesuwałam rękę po jego piersi i chudym boku.

Rozpierała mnie radość, że on jest tak blisko mnie i że kocham go tak bardzo, iż mogę się nawet obejść bez jego miłości. Powiedziałam grożąc mu żartobliwie:

— Czuję, że pocałuję cię lada chwila.

— Nie, nie — odrzekł próbując także żartować, ale był wyraźnie przestraszony — spróbuj się opanować.

— W takim razie chodźmy stąd.

— Możemy iść, jeśli chcesz.

Zapłacił za litr wina, którego nie zdążył wypić, i wyszedł ze mną z gospody. Był teraz na swój sposób podniecony; wprawdzie nie miłością, tak jak ja, ale najwidoczniej wydarzenia dzisiejszego wieczoru wywołały w nim jakiś ferment. Później, kiedy poznałam go lepiej, wiedziałam już, że owo podniecenie budzi się w nim zawsze, kiedy z jakiegoś powodu zdarza mu się odkryć nową, dotychczas nie znaną cechę własnego charakteru albo znaleźć jej potwierdzenie. Był bowiem — co prawda w miły sposób — wielkim egoistą i stale zajmował się sobą.

— Ze mną jest tak zawsze — zaczął mówić jak gdyby do siebie, podczas gdy ja prawie biegnąc ciągnęłam go do domu. — Ogarnia mnie wielka ochota, żeby coś zrobić, wielki entuzjazm, wszystko wydaje się na jak najlepszej drodze, jestem pewien, że zrobię to tak właśnie, jak by należało, a potem, kiedy przychodzi do rzeczy, wszystko się wali i jestem jak unicestwiony… Albo, żeby to lepiej wyrazić, istnieję, ale pozostają we mnie tylko te gorsze strony. Staję się zimny, leniwy, okrutny… tak jak wtedy, kiedy zgniotłem ci palec.

Był pochłonięty swoim monologiem i mówił jakby z odcieniem gorzkiej satysfakcji. Ale je nie słuchałam go, bo przepełniała mnie radość i miałam wrażenie, że frunę ponad kałużami. Odpowiedziałam wesoło:

— Mówiłeś mi już o tym, a ja nie zdążyłam ci jeszcze powiedzieć, co ja odczuwam. Odczuwam pragnienie, żeby objąć cię mocno, przytulić, czuć ciebie blisko i kazać zrobić ci to wszystko, czego ty właśnie nie chcesz… Nie dam ci spokoju, dopóki tego nie zrobisz!

Nic nie odpowiedział; moje słowa zdawały się w ogóle nie docierać do jego uszu, tak był jeszcze pochłonięty tym, co mówił przed chwilą. Nagle objęłam go ramieniem i powiedziałam:

— Przytul mnie do siebie.

Zdawał się nie słyszeć, wtedy wzięłam go za rękę i pomogłam mu opasać nią moją kibić, tak jak pomaga się komuś włożyć palto. Poszliśmy dalej, ale było nam niewygodnie, bo obydwoje mieliśmy na sobie grube, zimowe płaszcze i ręce nasze sięgały tylko do pleców.

Kiedy znaleźliśmy się koło willi z wieżyczką, powiedziałam:

— Pocałuj mnie!

— Później.

— Pocałuj mnie!

Odwrócił się w moją stronę, a ja pocałowałam go mocno, zarzucając mu ramiona na szyję. Usta miał zaciśnięte, ale ja wepchnęłam język między jego wargi, potem między zęby, tak że rozchyliły się nieco. Sama nie wiem, czy odwzajemnił mój pocałunek, ale jak już mówiłam, nie obchodziło mnie to. Kiedy puściłam Giacoma, zobaczyłam, że dokoła ust ma rozmazaną moją pomadkę; plama ta wyglądała dziwnie i trochę komicznie na jego poważnej twarzy. Wybuchnęłam śmiechem, uszczęśliwiona.

On mruknął:

— Dlaczego się śmiejesz?

Zawahałam się, po czym zadecydowałam, że lepiej mu nic nie mówić, bo bawiło mnie, że kroczy obok pełen powagi, z tą plamą różu na twarzy, i nic o tym nie wie. Powiedziałam:

— Z niczego… bo jestem zadowolona… Nie zwracaj na mnie uwagi — i, szczęśliwa jak nigdy, jeszcze raz szybko pocałowałam go w usta.

Kiedy doszliśmy do bramy domu, nie było już tam samochodu.

— Giancarlo odjechał — powiedział z niezadowoleniem — i będę musiał iść piechotą taki kawał drogi do domu.

Nie byłam dotknięta jego niegrzecznym tonem, bo teraz już nic nie mogło mnie obrazić. Jak to bywa u zakochanych, widziałam jego wady w specjalnym świetle, które czyniło je miłymi. Odpowiedziałam wzruszając ramionami:

— Są przecież nocne tramwaje, a jeżeli chcesz, możesz przespać się u mnie.

— Nie, nie — odrzekł szybko.

Skręciliśmy do bramy i weszliśmy na schody. Kiedy znaleźliśmy się w przedpokoju, wepchnęłam go do mego pokoju i zajrzałam na chwilę do jadalni. Było tam ciemno, tylko smuga światła latarni padała na maszynę do szycia i na krzesło. Matka widocznie już spała; ciekawa byłam, czy widziała Gizelę i Giancarla i czy rozmawiała z nimi. Zamknęłam drzwi i wróciłam do swego pokoju. Zobaczyłam, że Giacomo kręci się niespokojnie między łóżkiem i komodą.

— Posłuchaj — powiedział — myślę, że będzie najlepiej, jeżeli już zaraz pójdę.

Udawałam, że nie słyszę, zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na wieszaku. Byłam tak zadowolona, że nie mogłam powstrzymać się od krzyku spowodowanego dumą posiadania:

— Jak ci się podoba mój pokoik? Prawda, że jest przytulny?

Rozejrzał się dokoła i zrobił grymas, którego znaczenia nie zrozumiałam. Ujęłam go za rękę, posadziłam na łóżku i powiedziałam:

— A teraz pozwól, że sama się wszystkim zajmę. — Patrzał na mnie, siedząc jeszcze w płaszczu z postawionym kołnierzem, trzymając ręce w kieszeniach. Delikatnie ściągnęłam z niego płaszcz i marynarkę i powiesiłam je na wieszaku. Bez pośpiechu rozwiązałam mu krawat, zdjęłam koszulę i położyłam ją na krzesełku. Potem przyklękłam, oparłam jego stopę o swój brzuch, tak jak robią szewcy, ściągnęłam mu trzewiki i skarpetki i ucałowałam jego nogi. Robiłam to wszystko powoli i systematycznie, ale w miarę jak go rozbierałam, narastał we mnie jakiś obłęd pokory i adoracji. Może było to to samo uczucie, jakiego doznawałam czasami modląc się w kościele, ale po raz pierwszy zdarzyło mi się odczuwać coś podobnego w stosunku do mężczyzny; byłam szczęśliwa, bo rozumiałam, że to jest prawdziwa miłość, daleka od zmysłowości i zepsucia. On pozwalał na wszystko i na twarzy jego malował się wyraz przestrachu, który mnie wzruszył. Potem wstałam, przeszłam na drugą stronę łóżka i rozebrałam się szybko, rozrzucając rzeczy na podłodze i depcząc po nich w pośpiechu. On siedział nieruchomo na krawędzi łóżka, zziębnięty, wpatrzony w ziemię. Podeszłam do niego z tyłu i, porwana jakimś szałem radosnym i okrutnym, pchnęłam go na łóżko; upadł na wznak, głową na poduszkę. Był wysmukły, chudy, skórę miał niezwykle białą. Ciało, tak samo jak twarz, ma swój wyraz; jego ciało miało wyraz chłopięcej niewinności. Położyłam się przy nim i przez kontrast z jego chudością, kruchą budową, chłodem i białym odcieniem skóry wydawało mi się, że jestem rozpalona, śniada, rozrośnięta i silna. Gwałtownie przytuliłam się do niego, przyciskając brzuch do jego żeber, objęłam go wpół, oparłam policzek o jego twarz i pocałowałam go w ucho. Wydawało mi się, że pragnę nie tyle miłości fizycznej, ile chcę przelać w niego cały mój żar i otulić go własnym ciałem jak ciepłą kołdrą. On leżał na wznak, ale głowę miał nieco uniesioną i oczy szeroko otwarte, jak gdyby chciał obserwować wszystko, co robię. Pod jego przenikliwym spojrzeniem cierpła na mnie skóra i odczuwałam przykre zażenowanie, ale działając pod wpływem pierwszego impulsu, początkowo nie zwracałam na to uwagi. W pewnej chwili szepnęłam: