Выбрать главу

I oto znowu znalazłam się u wylotu Piazza dell'Esedra, trzymając matkę pod rękę, jak gdyby nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata. Oto płyty chodnika, gdzie roi się od nóg obutych w pantofelki, buciska i buciki, pantofle na wysokim i niskim obcasie, buty z cholewami i sandały, że widok ten przyprawić może o zawrót głowy; oto przechodnie idący w dół i w górę ulicy, pojedynczo, parami albo grupkami: mężczyźni, kobiety i dzieci; jedni idą ospale, inni się spieszą, ale wszyscy są tacy sami, może właśnie dlatego, że każdy z nich chciałby wyglądać inaczej; te same ubiory, te same włosy, te same twarze, te same oczy, te same usta. Oto sklepy z futrami, z obuwiem, z papierem, z biżuterią, z zegarkami, z materiałami, z zabawkami, z przyborami gospodarstwa domowego, z pończochami, z rękawiczkami, magazyny mody, księgarnie, kwiaciarnie, kawiarnie, kina i banki; oto oświetlone okna kamienic, w których ludzie kręcą się po mieszkaniach albo pracują siedząc za stołem; oto reklamy świetlne, zawsze te same; a na rogach kioski z gazetami, sprzedawcy pieczonych kasztanów, bezrobotni, którzy sprzedają kadzidło armeńskie i gumowe obrączki do parasoli; oto żebracy: pierwszy stoi ślepiec, z odrzuconą do tyłu, opartą o mur głową, w czarnych okularach, z czapką w ręku, nieco dalej kobieta, wyglądająca jak staruszka, z niemowlęciem przy wyschłej piersi, a jeszcze dalej idiota z żółtym, błyszczącym, podobnym do kolana kikutem w miejscu dłoni. Znalazłszy się znów na tej ulicy, w tak dobrze mi znanym otoczeniu, doznałam nagle ponurego uczucia całkowitego osamotnienia i wzdrygnęłam się cała; wydało mi się przez chwilę, że jestem naga, że ciało moje owionął lodowaty podmuch przerażenia. Przez radio w jednej z kawiarni słychać było donośny, pełen afektacji sopran. Był to okres wojny z Etiopią i artystka śpiewała „Czarną twarzyczkę”.

Matka oczywiście nie domyślała się, co odczuwam, a ja nic nie dawałam poznać po sobie. Zresztą, jak już wspomniałam, wyglądam zawsze na osobę pogodną, łagodną i flegmatyczną i nikt nie odgadłby, co mi chodzi po głowie. Ale nagle ogarnęło mnie wzruszenie (kobiecy głos śpiewał teraz sentymentalną piosenkę), wargi zaczęły mi drżeć i powiedziałam do matki:

— Czy pamiętasz, jak przyprowadziłaś mnie tutaj i jak oglądałyśmy wystawy?

— Tak — odpowiedziała. — Ale wtedy wszystko było o wiele tańsze. Na przykład ta torebka! Mogłaś ją wtedy kupić za trzydzieści lirów.

Od sklepu z torebkami przeszłyśmy do sklepu jubilerskiego. Matka zatrzymała się, żeby popatrzeć na biżuterię, i mówiła jak w ekstazie:

— Popatrz na ten pierścionek… Ile też on może kosztować? A ta bransoleta, cała z kutego złota! Dla mnie pierścionki i bransoletki mogą nie istnieć, ale przepadam za naszyjnikami! Miałam niegdyś naszyjnik z korali, ale musiałam go sprzedać.

— Kiedy?

— Och, tyle lat temu!

Sama nie wiem dlaczego, przyszło mi na myśl, że pomimo niezłych zarobków w moim zawodzie nie mogłam sobie dotychczas kupić nawet najskromniejszego pierścioneczka. Powiedziałam do matki:

— Wiesz co? Postanowiłam, że od dzisiaj nie będę już nikogo przyprowadzała do domu… Skończone. Zdarzyło się po raz pierwszy, że otwarcie mówiłam z matką o mojej profesji. Twarz jej przybrała jakiś dziwny wyraz, którego nie umiałam sobie wytłumaczyć; po chwili odrzekła:

— Mówiłam ci już tyle razy… Rób, co chcesz, bylebyś była zadowolona, to i ja będę zadowolona.

Ale nie wyglądała na zadowoloną. Ciągnęłam dalej:

— Trzeba będzie wrócić do dawnego życia… Będziesz musiała zabrać się znowu do krojenia i szycia koszul.

— Robiłam to przez tyle lat… — odpowiedziała.

— Nie będziemy już miały tyle pieniędzy co teraz — mówiłam dobitnie, z pewnym okrucieństwem. — Co do mnie, nie wiem jeszcze, co będę robiła…

— A co chciałabyś robić? — zapytała matka z nadzieją w głosie.

— Jeszcze nie wiem — odrzekłam — albo będę znowu modelką, albo będę pomagała ci w pracy.

— Ech, co ty mi możesz pomóc… — powiedziała wymijająco.

— Albo — ciągnęłam dalej — pójdę na służbę… A ty co byś chciała?

Na twarzy matki malował się teraz smutek i gorycz, jak gdyby poczuła, że opadają z niej „tłuste lata” niczym zeschłe liście z drzew po pierwszych jesiennych chłodach. Ale powiedziała z uporem: — Zrobisz, co zechcesz, bylebyś tylko, jak ci powiedziałam, była zadowolona.

Rozumiałam, że walczą w niej dwa przeciwne uczucia: miłość do mnie i przywiązanie do wygodnego życia. Sprawiło mi to przykrość, wolałabym, żeby umiała się zdobyć na stanowcze wyrzeczenie się albo miłości do mnie, albo korzyści osobistych. Ale rzadko kiedy spotyka się tego rodzaju zdecydowaną postawę, bo w życiu naszym cnoty i przywary odgrywają taką samą rolę i w rezultacie niwelują się wzajemnie. Odpowiedziałam jej.

— Nie byłam zadowolona przedtem… i nie będę teraz zadowolona, tylko nie mam już siły żyć tak dalej.

Potem nie odzywałyśmy się już do siebie. Twarz matki posmutniała i poszarzała, zdawało mi się, że ta zaokrąglona w ostatnich czasach twarz staje się znowu wydłużona i zapadnięta jak dawniej. Oglądała wystawy równie długo i uważnie jak przedtem, ale już bez przyjemności i zainteresowania, mechanicznie, jak gdyby myślała o czymś innym. Może wcale nie widziała tego, co miała przed oczyma, a może zamiast towarów w sklepach widziała maszynę do szycia z niezmordowanym pedałem i igłą, która wznosi się i opada jak szalona, stosy nie wykończonych koszul na stole, czarny perkal, w który zawija się gotową robotę, roznoszoną po mieście klientom. Mnie nic nie majaczyło przed oczyma. Widziałam wszystko dokładnie i myśli moje były jasne. Przebiegałam wzrokiem kolejno wszystkie przedmioty za szybą, karteczki z cenami i mówiłam sobie, że mogę nie chcieć uprawiać dalej swojej profesji — jak też było w istocie — ale że jednocześnie nie mogę robić nic innego. Obecnie, oczywiście w pewnych granicach, mogłabym pozwolić sobie na kupno wielu z tych leżących na wystawach przedmiotów, ale gdybym wróciła do zawodu modelki czy innej tego rodzaju pracy, musiałabym raz na zawsze wyrzec się tego wszystkiego. I znowu dla mnie i dla matki zaczęłoby się owo życie męczące i szare, pełne nie zaspokojonych pragnień, bezowocnych poświęceń i bezużytecznego ciułania każdego grosza. Teraz mogłam się nawet spodziewać, że znajdę kogoś, kto kupiłby mi jakiś klejnocik. Ale gdybym wróciła do dawnego życia, biżuteria byłaby dla mnie równie nieosiągalna jak gwiazdka z nieba. Ogarnął mnie wstręt do tamtych dni, przedstawiających mi się jako pasmo głupich, beznadziejnych udręczeń, a zarazem uświadamiałam sobie, że motywy tej odmiany mojego życia są wręcz absurdalne, że myślę o tym wszystkim tylko dlatego, że student, którym zawróciłam sobie głowę, nie chce mnie, a ja ubzdurałam sobie, iż on mną pogardza. Powiedziałam sobie, że wchodzi tu w grę obrażona duma i że nie wolno mi z tego tylko powodu skazywać siebie i matki na dawne nędzne warunki. Ujrzałam nagle, jak życie Giacoma, które na moment splotło się z moim, oddala się w inną stronę, a moje własne płynie wyżłobionym już korytem. „Gdybym spotkała kogoś, kto by mnie kochał i ożenił się ze mną, to inna sprawa, nawet gdyby był biedny — myślałam — ale nie warto robić tego dla mrzonki”. Myśl ta przyniosła mi wyzwolenie, ulgę i spokój. Później doznawałam owego uczucia bardzo często, za każdym razem, kiedy nie tylko nie broniłam się przeciwko kolejom losu, jakie niosło mi życie, ale wychodziłam im naprzeciw. Byłam taka, jaka byłam, i miałam być taka, a nie inna. Mogłam być dobrą żoną, choć może się to wydać dziwne, albo kobietą, która sprzedaje się za pieniądze; ale w żadnym razie nieszczęsną istotą, która boryka się z życiem i przymiera głodem tylko dlatego, żeby zadowolić swoją miłość własną. Tak pogodziwszy się na koniec sama ze sobą, uśmiechnęłam się.