— Może i jesteście przyjaciółmi, może nawet żyjecie ze sobą jak bracia, ale co ci nagadał, to ci nagadał!
Gino, który już odzyskał pewność siebie, powiedział:
— On już jest taki, ale to nie jest zły człowiek, a poza tym zależy mi, aby być z nim w dobrych stosunkach… Oddał mi pewną przysługę.
— Jaką?
Zauważyłam, że Gino jest bardzo podniecony i że koniecznie chce mi coś opowiedzieć. Twarz nagle mu się rozpogodziła, nadął policzki i zaczął mówić gorączkowo:
— Pamiętasz tę puderniczkę mojej pani?
— Tak… no i co?
W oczach Gina mignął wesoły chochlik; powiedział zniżając głos:
— A więc rozmyśliłem się i nie oddałem jej.
— Nie oddałeś?!
— Nie… Pomyślałem sobie, że moja pani jest tak bogata, że jedna puderniczka mniej czy więcej nie ma dla niej żadnego znaczenia… tym bardziej że było już po fakcie — dorzucił charakterystycznym dla niego, pełnym rezerwy tonem — i że nie ja ją ukradłem.
— To ja ukradłam ją — powiedziałam spokojnie.
Udał, że mnie nie słyszy, i ciągnął dalej:
— Ale potem zaczął się cały problem ze sprzedażą. Taki przedmiot rzucający się w oczy, łatwy do rozpoznania, bałem się… i dłuższy czas przeleżała u mnie w kieszeni; na koniec spotkałem Sonzogna i opowiedziałem mu o tym…
— Czy opowiedziałeś mu także o mnie? — przerwałam.
— Nie, o tobie nie. Powiedziałem, że dała mi to moja przyjaciółka, nie wymieniając nazwiska… i on… on, pomyśl, w trzy dni, sam nie wiem jak, sprzedał ją i przyniósł mi pieniądze, zatrzymując oczywiście, tak jak było umówione, swoją część. — Był uradowany i rozejrzawszy się dokoła wyciągnął z kieszeni plik banknotów.
Sama nie wiem dlaczego, ale w tej chwili poczułam do niego nieprzezwyciężoną niechęć. Nie, żebym go potępiała, nie miałam ku temu żadnego prawa, ale jego radosny ton miał w sobie coś odpychającego; poza tym przeczuwałam, że nie powiedział mi wszystkiego i że to, co przemilczał, musiało być jeszcze o wiele gorsze.
— Dobrze zrobiłeś — odrzekłam cierpko.
— Masz — ciągnął dalej, rozwijając banknoty — to jest dla ciebie, już przeliczyłem.
— Nie, nie — odpowiedziałam natychmiast — nie chcę nic, nic!
— Ale dlaczego?
— Nic nie chcę!
— Chcesz mnie obrazić — powiedział. Twarz jego posmutniała i przybrała podejrzliwy wyraz, zlękłam się więc, że obraziłam go naprawdę. Położyłam dłoń na jego dłoni i wykrztusiłam z wysiłkiem:
— Gdybyś mi tego nie zaproponował, nie byłabym obrażona, ale co najmniej zdziwiona, ale teraz wszystko jest w porządku, a pieniędzy nie chcę, bo dla mnie jest to już sprawa skończona… Ale cieszę się, że ty je masz.
Nie mógł zrozumieć, o co chodzi, patrzał na mnie z niedowierzaniem, przenikliwie, jak gdyby chciał odgadnąć ukrytą przyczynę odmowy. Kiedy później nieraz o tym myślałam, uświadomiłam sobie, że on nie mógł mnie zrozumieć, bo żył w innym świecie niż ja, bo myślał i czuł inaczej. Nie wiem, czy świat ten był gorszy, czy lepszy od mojego, wiem tylko tyle, że pewne słowa miały inny sens dla niego, inny dla mnie, i że większość jego postępków, którymi on chełpił się i szczycił, ja uważałam za naganne. Na przykład wysoko cenił inteligencję, którą utożsamiał ze sprytem. I dzieląc ludzi na sprytnych i pozbawionych sprytu, usiłował za wszelką cenę należeć do tej pierwszej kategorii. Ale ja nie jestem sprytna i może brak mi inteligencji; w każdym razie nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego jakiś występny czyn ma być, nie powiem godny podziwu, ale wybaczalny tylko dlatego, że został zręcznie dokonany.
Ginowi wydało się nagle, że wszystko zrozumiał, i zawołał:
— Wiem już, nie chcesz przyjąć tych pieniędzy, bo się boisz… Boisz się, że kradzież się wyda; ale bądź spokojna, wszystko się dobrze ułożyło.
Wcale się nie bałam, ale nie chciałam mu tego wyjaśniać, bo jego ostatnie słowa wzbudziły we mnie podejrzenie.
— Co to ma znaczyć — zapytałam — że wszystko się ułożyło?
— Tak, wszystko się ułożyło — odpowiedział. — Pamiętasz, mówiłem ci, że podejrzenie padło wówczas na pokojówkę?
— Tak.
— No więc… Ja miałem na pieńku z tą pokojówką, bo obgadywała mnie za plecami. W kilka dni po kradzieży zobaczyłem, że cała sprawa przybiera dla mnie zły obrót… Komisarz policji przychodził jeszcze dwukrotnie, miałem wrażenie, że jestem obserwowany. A teraz słuchaj: do tej pory nie robiono jeszcze żadnej rewizji. I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł: sprowokować rewizję następną kradzieżą i zrobić tak, żeby wina za dawną i nową kradzież spadła na tę kobietę.
Nic nie odpowiedziałam, a on spoglądał na mnie szeroko otwartymi, błyszczącymi oczyma, jak gdyby chciał się przekonać, czy podziwiam jego diabelny spryt, po czym mówił dalej:
— Pani miała dolary i trzymała je w szkatułce… Wziąłem te dolary i schowałem je w starej walizce, w pokoju pokojówki. Naturalnie tym razem zrobiono rewizję, znaleziono dolary, a ją aresztowano. Oczywiście ona przysięga na wszystkie świętości, że jest niewinna, ale kto by jej uwierzył? Dolary zostały znalezione w jej pokoju.
— I co się stało z tą kobietą?
— Siedzi w więzieniu i nie chce się przyznać. Ale wiesz, co powiedział komisarz do mojej chlebodawczyni? „Może pani być zupełnie spokojna, już my zastosujemy odpowiednie metody, żeby się przyznała”. Zrozumiałaś, co? Wiesz, co oznaczają te metody? Bicie!
Patrzałam na niego i widząc jego dumę i podniecenie poczułam, że cierpnie na mnie skóra. Zapytałam niby obojętnie:
— Jak się nazywa ta kobieta?
— Luisa Fellini… to kobieta już niemłoda, a jaka harda! Słuchając jej można było pomyśleć, że przypadkiem pracowała jako pokojówka i że na całym świecie nie ma uczciwszej od niej osoby!
Zrobiłam wielki wysiłek, jak ktoś, kto wciąga głęboko oddech, i powiedziałam:
— Czy wiesz, że jesteś skończonym draniem?
— Jak to? Dlaczego? — zapytał zdziwiony.
Kiedy nazwałam go draniem, ulżyło mi i wstąpiła we mnie energia. Nozdrza rozdęły mi się ze złości i mówiłam dalej:
— I ty chciałeś, żebym wzięła te pieniądze! Ależ ja czułam od razu, że nie wolno mi ich tknąć!
— A cóż się takiego stanie — powiedział starając się opanować — nie przyzna się… i wypuszczają.
— Ale tymczasem, jak sam powiedziałeś, siedzi w więzieniu i biją ją.
— Tak sobie to powiedziałem.
— Wszystko jedno… wpakowałeś do więzienia niewinnego człowieka i w dodatku miałeś czelność przyjść tutaj i opowiadać mi o tym… Jesteś skończonym draniem!
On zbladł nagle, porwała go szewska pasja; chwycił mnie za rękę:
— Przestaniesz nazywać mnie draniem?!
— Nie! Uważam cię za skończonego drania i mówię ci to w oczy!
Gino do reszty stracił głowę; gwałtownie wykręcił mi rękę, jak gdyby chciał ją złamać, potem nagle pochylił się i ugryzł mnie z całej siły. Wyrwałam rękę mocnym szarpnięciem i wstałam:
— Czyś ty stracił zmysły? — powiedziałam. — Co cię napadło?… Gryziesz?… Trudno, nie ma rady, jesteś skończonym draniem i będziesz nim do końca życia! — Nie odpowiedział, ale obydwiema rękami złapał się za głowę, jak gdyby chciał wyrwać sobie garść włosów.
Zawołałam kelnera, zapłaciłam cały rachunek, za siebie, za niego i za Sonzogna, a potem powiedziałam:
— Idę… i żebyś wiedział, że między nami wszystko skończone… Nie szukaj mnie, nie przychodź, nie pokazuj mi się na oczy… Nie chcę cię znać!