Выбрать главу

— Co ci jest?

— Nic… — odpowiedziałam — masz lodowate ręce.

— Nie podobam ci się, co? — mówił stojąc przy łóżku i w dalszym ciągu trzymając mnie za ramiona — wolisz takich, którzy ci płacą, co? — Wpatrywał się przy tym we mnie i jego spojrzenie było naprawdę nie do zniesienia.

— Dlaczego? — odpowiedziałam. — Jesteś takim samym mężczyzną jak każdy inny i przecież sam powiedziałeś, że zapłacisz mi podwójnie.

— A ja wiem swoje — odrzekł. — Ty i tobie podobne lubicie ludzi bogatych, eleganckich… Ja jestem taki sam jak ty… a wam, szmatom, podobają się tylko panowie!

Mówił tonem groźnym i nieugiętym, jak podczas sprzeczki z Ginem, któremu nawymyślał, korzystając z byle pretekstu; zrozumiałam, że chce wywołać awanturę. Wtedy myślałam, że ma jakieś ukryte pretensje do Gina, ale teraz uświadomiłam sobie, że główną rolę odgrywa tu jego wyczulona i stale napięta podejrzliwość i że, gdy ogarnia go ten demon, cokolwiek się powie, nigdy mu się nie dogodzi. Nieco dotknięta odpowiedziałam:

— Dlaczego mnie obrażasz? Powiedziałam ci przecież, że dla mnie wszyscy mężczyźni są jednakowi.

— Gdyby tak było, nie miałabyś takiej miny… Nie podobam ci się, co?

— Przecież ci mówię, że…

— Nie podobam ci się, co? — ciągnął dalej z uporem. — Bardzo mi przykro, ale zmuszę cię do tego, żebym ci się podobał.

— Odczep się ode mnie! — zawołałam z nagłą irytacją.

— Dopóki ci byłem potrzebny, żeby przegnać tego twojego gogusia — mówił dalej — toś mnie chciała… a potem próbowałaś mnie spławić, ale się nie dałem… Nie podobam ci się i tyle.

Teraz zaczęłam się bać naprawdę. Jego zaczepne słowa, głos spokojny i bezlitosny, nieruchome spojrzenie oczu, które z niebieskich zrobiły się czarne, to wszystko zdawało mi się groźną zapowiedzią. I zdałam sobie sprawę, niestety za późno, że wszelkie próby powstrzymania go od tego, co zamierzał zrobić, byłyby trudem równie beznadziejnym jak zatrzymanie złomu skalnego staczającego się po urwistym zboczu. Gwałtownie wstrząsnęłam ramionami; było to wszystko, co mogłam zrobić.

— Nie podobam ci się, co?… Wykrzywiasz się ze wstrętem, kiedy cię dotykam, ale zaraz zrobisz inną minkę, moja milusia. — Podniósł rękę i zamierzył się na mnie. Spodziewałam się tego i zasłoniłam twarz ramieniem. Ale i tak udało mu się mnie uderzyć z wściekłym rozmachem, najpierw w jeden policzek, a potem, kiedy usiłowałam odwrócić twarz, w drugi. Spotkało to mnie po raz pierwszy w życiu, toteż przez chwilę, pomimo piekącego bólu, byłam raczej zdumiona niż przybita. Odsłoniłam twarz i powiedziałam:

— Wiesz, co ci powiem? Że jesteś nieszczęśliwym człowiekiem.

Był zaskoczony moimi słowami. Usiadł na krawędzi łóżka i trzymając się obydwiema rękami materaca, kołysał się przez chwilę. Po chwili powiedział nie patrząc na mnie:

— Każdy człowiek jest nieszczęśliwy.

Dodałam jeszcze:

— Trzeba mieć wielką odwagę, żeby uderzyć kobietę. — Nie mogłam mówić dalej, bo oczy napełniły mi się łzami, nie dlatego, że mnie uderzył, ale rozdrażniły mnie wszystkie przykre i wstrętne zdarzenia tego wieczoru. Przypomniałam sobie Gina leżącego w rynsztoku i to, że wcale się nim nie zajęłam, tylko najspokojniej odeszłam z Sonzognem, myśląc tylko o jego nadzwyczajnych muskułach. Poczułam wyrzuty sumienia, litość do Gina i obrzydzenie do siebie samej; zrozumiałam, że ponoszę karę za moją nieczułość i głupotę z tej samej ręki, która powaliła Gina. Spodobało mi się użycie przemocy i teraz ta sama przemoc zwróciła się przeciwko mnie. Popatrzałam przez łzy na Sonzogna. Siedział na krawędzi łóżka, nagi, o skórze białej i nie owłosionej, nieco przygarbiony, ze zwieszonymi rękami, nie zdradzającymi na oko jego nadludzkiej siły. Odczułam nagłe pragnienie, żeby obalić dzielącą nas przepaść. Powiedziałam z wysiłkiem:

— Czy mógłbyś mi chociaż powiedzieć, dlaczego mnie uderzyłeś?

— Miałaś taki dziwny wyraz twarzy. — Drgała mu skóra na policzku, wyglądał na zamyślonego.

Zrozumiałam, że jeżeli chcę zdobyć jego zaufanie, muszę powiedzieć mu, o czym myślałam, i nic nie zatajać.

— Przypuszczałeś, że mi się nie podobasz — powiedziałam — myliłeś się.

— Być może.

— Myliłeś się… ja po prostu, sama nie wiem dlaczego, bałam się ciebie i dlatego miałam taką minę.

Na te słowa odwrócił się gwałtownie i popatrzył na mnie podejrzliwie. Ale uspokoił się natychmiast i zapytał nie bez dumy:

— Bałaś się mnie?

— Tak.

— I jeszcze teraz się boisz?

— Nie, teraz możesz mnie nawet zabić, nic mnie już nie obchodzi. — Mówiłam prawdę i w tej chwili prawie chciałam, żeby mnie zabił, bo straciłam nagle ochotę do życia. Ale on rozgniewał się i rzekł:

— Co tu w ogóle mówić o zabijaniu?… Ale dlaczego się mnie bałaś?

— Sama nie wiem… bałam się i tyle… Tego nie można wytłumaczyć.

— A czy czasami bałaś się także Gina?

— Nigdy, dlaczego miałabym się go bać?

— No to dlaczego mnie się boisz? — W tej chwili w głosie jego przebijała już nie duma, ale wściekłość.

— Bałam się ciebie — odrzekłam chcąc go ułagodzić — bo czułam, że jesteś do wszystkiego zdolny.

Nic nie odpowiedział i rozmyślał nad czymś przez chwilę, po czym odwrócił się i zapytał tonem pogróżki:

— Co to wszystko ma znaczyć? Czy chodzi ci o to, żebym się ubrał i wyniósł się stąd jak najprędzej?

Spojrzałam na niego i zrozumiałam, że znowu owładnął nim niepohamowany gniew. Odmowa wywołałaby nową awanturę, a może i coś gorszego. Musiałam się zgodzić, nie było na to rady. Przejęła mnie zgroza na myśl, że te jego wyblakłe oczy patrzeć na mnie będą podczas stosunku. Powiedziałam niepewnie:

— Nie… skądże… zostań, jeśli masz ochotę… ale najpierw zgaś światło.