Выбрать главу

Sonzogno wstał; był drobny, szczupły, ale proporcjonalnie zbudowany, miał tylko za krótką szyję; podszedł na palcach do drzwi, żeby przekręcić kontakt. Kiedy ciemności zaległy pokój, od razu zdałam sobie sprawę, że niedobrze zrobiłam, każąc mu zgasić światło, bo znowu ogarnął mnie lęk. Czułam się tak, jak gdyby w pokoju był ze mną nie człowiek, lecz lampart czy jakieś inne drapieżne zwierzę, które może zaczaić się w kącie i w każdej chwili rzucić się na mnie. Możliwe, że Sonzogno wracał tak wolno, bo szedł po omacku wśród krzeseł i innych mebli, a może tylko pod wpływem strachu wydawało mi się, że tak wolno idzie. W każdym razie miałam wrażenie, że upłynęła cała wieczność, zanim wrócił do łóżka, a kiedy poczułam na sobie jego ręce, znowu wzdrygnęłam się cała. Miałam nadzieję, że tego nie zauważy, ale on miał jakiś niemal zwierzęcy instynkt, bo prawie natychmiast usłyszałam tuż obok jego głos:

— Czy jeszcze się boisz?

Musiał w tych ciemnościach stać przy mnie mój anioł stróż, bo natychmiast wyczułam po tonie głosu Sonzogna, że znowu podniósł rękę i że będzie zależało od mojej odpowiedzi, czy uderzy mnie, czy nie. Zrozumiałam, że on wie o tym, iż wzbudza lęk, że nad tym cierpi, że chciałby być kochany jak każdy inny mężczyzna. Ale chcąc to osiągnąć, uciekał się do gróźb, wzbudzając tym jeszcze większy strach. Uniosłam rękę, udając, że chcę pogłaskać go po szyi i po ramieniu, i stwierdziłam, że było tak, jak przeczuwałam: rękę miał podniesioną, gotową do uderzenia. Powiedziałam z wysiłkiem, starając się nadać memu głosowi zwykłe, łagodne i spokojne brzmienie:

— Nie… tylko mi jest zimno… okryjmy się kołdrą.

— Dobrze — odrzekł. Owo „dobrze”, w którym zadźwięczało groźne echo, mogło tylko spotęgować moje przerażenie. I podczas gdy on ściskał mnie i całował pod kołdrą, przeżywałam straszliwą udrękę, najgorszą chyba w moim życiu. Cierpiałam ze strachu, ciało moje drżało i cofało się instynktownie przed zetknięciem z jego ciałem, które było nadzwyczaj gładkie, śliskie i giętkie; ale zarazem wmawiałam sobie, że absurdem jest bać się go w takim momencie, i całą siłą woli starałam się opanować lęk i oddać mu się z całym spokojem, jakbym go kochała. Odczuwałam lęk nie tyle w członkach, które, choć oporne, były mi jeszcze posłuszne, ale głębiej, w łonie, które zdawało się zaciskać, rozpaczliwie broniąc się przed nim. W końcu wziął mnie i w tym przerażeniu odczułam czarną, okrutną rozkosz. Bezwiednie wyrwał mi się silny, przeciągły, żałosny krzyk w tych ciemnościach, jak gdyby ów szczytowy moment nie był uściskiem miłości, lecz śmierci, i jakby z krzykiem tym uleciało ze mnie życie, pozostawiając tylko bezduszną cielesną powłokę.

Potem leżeliśmy po ciemku, w milczeniu. Byłam tak wyczerpana, że zasnęłam prawie natychmiast. Zdawało mi się, że jakiś potworny ciężar przygniata mi klatkę piersiową, jakby przysiadł na niej Sonzogno, nagi, skurczony, obejmując kolana ramionami i opierając na nich podbródek. Siedział mi na piersiach, z twardymi nagimi pośladkami na mojej szyi, ze stopami na żołądku; spałam, a ciężar ten ciągle wzrastał, rzucałam się we śnie na wszystkie strony, żeby się od niego uwolnić albo przynajmniej przesunąć na inne miejsce. Na koniec wydało mi się, że się duszę, i chciałam krzyknąć, ale nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku, głos uwiązł mi w krtani i miałam wrażenie, że trwa to nieskończenie długo. W końcu udało mi się dobyć głos i, jęcząc głośno, obudziłam się.

Lampka na nocnym stoliku była zapalona, Sonzogno opierając się na łokciu patrzył na mnie. — Czy długo spałam? — zapytałam go.

— Pół godziny — odrzekł przez zaciśnięte zęby.

Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, w którym pozostać musiał jeszcze jakiś ślad sennego koszmaru, bo teraz on zapytał mnie z akcentem zdziwienia, jak gdyby chciał zagaić rozmowę:

— Czy teraz boisz się jeszcze?

— Nie wiem.

— Żebyś ty wiedziała, kim jestem — powiedział — bałabyś się jeszcze więcej niż przedtem.

Wszyscy mężczyźni po stosunku mają inklinację do mówienia o sobie i do robienia zwierzeń. Nie wyglądało na to, żeby Sonzogno miał być wyjątkiem od tej reguły. Ton jego był teraz inny, normalny, delikatny, prawie czuły, ale zabarwiony nutą pychy. Znowu zlękłam się strasznie i serce zaczęło mi walić, jak gdyby chciało wyskoczyć z piersi.

— Dlaczego? — spytałam. — Kim jesteś?

Popatrzył na mnie nie tyle z wahaniem, ile napawając się efektem swoich słów, po czym wycedził powoli:

— Ja jestem ten z ulicy Palestro… oto kim jestem!

Uważał, że nie potrzebuje wyjaśniać, co zaszło na ulicy Palestro, i tym razem pycha jego bynajmniej nie była przesadna. W jednym z domów przy tej ulicy popełniono w tych dniach straszliwe morderstwo, o którym pisały wszystkie gazety i które pospólstwo komentowało na wszelkie możliwe sposoby, pasjonując się tego rodzaju wydarzeniami. Także i matka, która spędzała większą część dnia na sylabizowaniu wiadomości kroniki wypadków, zwróciła mi na nie uwagę. Młody jubiler został zabity w swoim mieszkaniu, w którym mieszkał sam. Wyglądało na to, że Sonzognowi — teraz wiedziałam już, że on jest mordercą — jako broń posłużył ciężki przycisk z brązu. Policja nie znalazła żadnych śladów, które mogłyby zdemaskować zbrodniarza. Przypuszczano, że jubiler trudnił się również paserstwem, wysnuto więc wniosek (jak się później okazało, słuszny), że został on zabity zawierając jakąś nielegalną transakcję.

Zauważyłam już nieraz, że kiedy jakaś wiadomość napełnia nas zdumieniem i grozą, czujemy w głowie pustkę i uwaga nasza koncentruje się na pierwszej rzeczy, jaka wpadnie nam w oko, ale w specyficzny sposób, jak gdyby chciało się przeniknąć jej powierzchnię i dotrzeć do jakiejś tajemnicy, która kryje się wewnątrz. Tak było i ze mną tej nocy, kiedy usłyszałam ową rewelacyjną wiadomość. Wytrzeszczyłam oczy, głowa moja nagle zrobiła się pusta, jak napełnione płynem czy drobniutkim proszkiem naczynie, które zostało przedziurawione; ale pomimo tej pustki czułam, że umysł mój gotowy jest wchłonąć w siebie coś innego, i uczucie to było bolesne, bo chciałam wypełnić tę pustkę, ale nie mogłam. A tymczasem wpatrywałam się w przegub ręki Sonzogna; leżał on przy mnie wsparty na łokciu. Ramię miał białe, gładkie, bez jednego włoska, krągłe, nie zdradzające tej fenomenalnej siły. Przegub jego ręki także był krągły i biały, a na nim widniał jedyny przedmiot, jakiego nie zdjął rozbierając się, czarny paseczek ze skóry, taki jak od zegarka, ale bez zegarka. Intensywna czerń tego paska nadawała jakieś symboliczne znaczenie nie tylko jego ręce, ale i całemu ciału, białemu i nagiemu, i ja głowiłam się, co to może być za znaczenie, ale nie umiałam go sobie wyjaśnić. Był to jakiś ponury symbol, nasuwający myśl o kajdanach galernika, a jednocześnie ten prosty, czarny paseczek miał w sobie coś zarazem wdzięcznego i okrutnego, był jak ozdoba, podkreślająca gwałtowne i drapieżne okrucieństwo Sonzogna. Zastanawiałam się nad tym przez chwilę. Potem nagle zaczęły przebiegać mi przez głowę burzliwe myśli, które stawały się coraz bardziej niespokojne, jak ptaki zamknięte w ciasnej klatce. Przypomniałam sobie, jak to bałam się Sonzogna od pierwszej chwili, jak potem oddałam mu się w ciemnościach, i uświadomiłam sobie, że właśnie w tej chwili instynktem mojego ciała odgadłam wszystko, co on przede mną ukrywał, i dlatego krzyknęłam.

Na koniec zapytałam o to, co przede wszystkim nasunęło mi się na myśclass="underline"

— Dlaczego to zrobiłeś?

Odpowiedział, prawie nie poruszając wargami: