Выбрать главу

Po chwili usłyszałam, jak zatrzasnęły się drzwi wejściowe.

Kiedy zostałam sama, podeszłam do komody i wzięłam do ręki puderniczkę. Byłam oszołomiona, a przy tym niesłychanie zdziwiona. Puderniczka połyskiwała na mojej dłoni i wydało mi się, że rubin przy zamku staje się coraz większy, większy, a w końcu zalewa całą złotą powierzchnię. Trzymałam na dłoni okrągłą, błyszczącą, krwawą plamę, mającą ciężar puderniczki. Potrząsnęłam głową, czerwona plama znikła i znowu zobaczyłam złotą puderniczkę z rubinowym zamkiem. Położyłam ją na komodzie, wyciągnęłam się w szlafroku na łóżku, zgasiłam światło i zaczęłam rozmyślać.

Pomyślałam sobie, że gdyby ktoś opowiedział mi historię tej puderniczki, byłabym nią porwana i słuchałabym jej jak opowieści o wyjątkowych, nieprawdopodobnych wydarzeniach. Była to jedna z tych historii, które wywołują u słuchaczy okrzyki: „Co za zbieg okoliczności!”, a potem różne kobieciny w rodzaju mojej matki ciągną na to konto numery lotta, stawiając jeden numer na nieboszczyka, drugi na złoto, trzeci na mordercę. Ale tym razem to wszystko mnie się przydarzyło i uświadomiłam sobie ze zdumieniem, jaka to różnica, kiedy jest się samemu osobiście zamieszanym w jakąś sprawę. Znalazłam się w sytuacji kogoś, kto zasiał mikroskopijne ziarnko i całkiem o tym zapomniał, a po pewnym czasie odnalazł je w postaci bujnego krzewu, pokrytego liśćmi i rozkwitającymi pąkami. Tyle tylko, że jakie nasienie, taki krzew i taki owoc. Cofałam się myślą coraz bardziej wstecz i nie mogłam odnaleźć początku. Oddałam się Ginowi w nadziei, że on ożeni się ze mną, a tymczasem zostałam oszukana, więc rozżalona do całego świata ukradłam puderniczkę. Potem przyznałam się do kradzieży i oddałam Ginowi mój łup, w obawie, aby nie zwolniono go z pracy. On miał zwrócić puderniczkę swojej pani, ale tego nie zrobił, zatrzymał ją sobie. Później, bojąc się, że posądzą go o kradzież, podstępnie wpakował do więzienia pokojówkę, która była niewinna i którą bito na śledztwie. Następnie Gino dał puderniczkę do sprzedania Sonzognowi, który poszedł z nią do jubilera. Jubiler obraził go i Sonzogno w porywie gniewu zabił jubilera. Tym więc sposobem jubiler postradał życie, a Sonzogno stał się mordercą. Rozumiałam, że nie mogę brać winy na siebie, bo wtedy musiałabym uznać, że moja chęć wyjścia za mąż i stworzenia rodziny stała się przyczyną tylu nieszczęść, ale pomimo to trawił mnie niepokój i wyrzuty sumienia. W końcu przyszło mi do głowy, że w ostatecznym rozrachunku całą winę ponoszą moje piersi, moje biodra, jednym słowem, moja przeklęta uroda, z której matka była taka dumna i która sama przez się była niewinna, jak wszystko, co stworzone jest przez naturę. Myśli te dyktowało mi rozdrażnienie i rozpacz; bywa tak czasem, że niedorzecznym rozumowaniem próbuje się rozwikłać coś stokroć bardziej niedorzecznego. Wiedziałam, że w gruncie rzeczy nie zawinił tu nikt, chociaż cały ten splot wypadków budził grozę, i jeżeli ktoś koniecznie chciał się doszukać czyjejś winy, dochodził do wniosku, że wszyscy byli zarazem winni i niewinni. Powoli pogrążałam się w odurzeniu, niczym w wodzie, która podczas powodzi wznosi się zalewając piętro po piętrze cały dom. Szybko straciłam zdolność logicznego myślenia, a potem moja zafascynowana wyobraźnia ukazała mi zbrodnię Sonzogna niejako coś godnego potępienia, odrażającego, ale jako fakt oderwany od rzeczywistości, jako czyn niepojęty i tym samym nie pozbawiony pewnego uroku. Wydawało mi się, że widzę Sonzogna krążącego po ulicy Palestro, z rękami w kieszeniach nieprzemakalnego płaszcza, a potem wchodzącego do jednej z kamienic i czekającego w saloniku jubilera. Wydawało mi się, że widzę, jak jubiler ściska na powitanie dłoń Sonzogna, staje za biurkiem, Sonzogno wręcza mu puderniczkę, którą tamten ogląda, podejrzliwie kiwając głową. Potem podnosi zajęczą twarz, wymienia śmiesznie niską cenę. Sonzogno przeszywa go wzrokiem, w którym migają już błyskawice gniewu, i wyrywa mu z ręki drogocenny przedmiot, wymyśla mu od oszustów, a tamten grozi, że go zadenuncjuje. Każe mu się wynosić i, nie wdając się w dalsze dyskusje, schyla się czy też odwraca. Sonzogno chwyta przycisk z brązu i trafia go w głowę. Jubiler usiłuje ratować się ucieczką, ale Sonzogno rzuca się na niego i wymierza cios za ciosem, dopóki me ma pewności, że tamten nie żyje. Wtedy odsuwa trupa, przeszukuje szuflady, zabiera pieniądze i ucieka. Przeczytałam w gazecie, że zanim wyszedł, w przypływie wściekłości kopnął obcasem w twarz leżącego na ziemi trupa.

Jak zaczarowana, roztrząsałam wszystkie szczegóły zbrodni. Prawie z czułością towarzyszyłam każdemu gestowi Sonzogna, wcielałam się w jego rękę podającą puderniczkę, chwytającą przycisk, w jego nogę, którą kopnął zmarłego w twarz. Ale jak już wspomniałam, wyobrażenia te nie miały w sobie ani cienia grozy i nie odnosiłam się do nich ani krytycznie, ani przychylnie. Po prostu delektowałam się nimi, jak dzieci słuchające bajek opowiadanych przez matkę, w ciepłym kąciku, zgrupowane u jej kolan, śledząc zachłannie przygody baśniowych bohaterów. Tyle tylko, że moja bajka była krwawa i ponura, że jej bohaterem był Sonzogno i że mój zachwyt pomieszany był ze smutkiem i odrętwieniem. Aby dotrzeć do tajemniczego znaczenia tej bajki, od nowa przebiegałam myślą wszystkie fazy zbrodni, napawałam się tą posępną uciechą i znów stawałam w obliczu tajemnicy. Wśród tych kłębiących się obrazów — jak ktoś, kto przeskakując przepaść, nie obliczy odległości i wpada w otchłań, tak ja między jedną myślą a drugą pogrążyłam się we śnie.

Obudziłam się po paru godzinach, a raczej zaczynało się budzić moje ciało, bo umysł, ogarnięty jakąś tępotą, spał jeszcze. Zaczęłam się budzić rękami, wyciągając je przed siebie w ciemnościach jak ślepiec, nie mogąc odgadnąć, gdzie się właściwie znajduję. Zasnęłam leżąc na łóżku, a teraz stałam na ziemi, w jakimś bardzo ciasnym pomieszczeniu, między gładkimi, hermetycznie zamkniętymi, prostopadłymi ścianami. Przyszło mi do głowy, że jest to cela więzienna, co połączyło się od razu ze wspomnieniem pokojówki, zaaresztowanej z winy Gina. Ja byłam tą pokojówką i cierpiałam nad niesprawiedliwością, jąka ją spotkała. Wynikiem tego cierpienia była moja fizyczna przemiana w pokojówkę; kazało mi ono przybrać jej postać, jej wyraz twarzy, jej ruchy. Ukryłam twarz w dłoniach i myślałam o tym, że niesprawiedliwie zamknięto mnie w więziennej celi, z której nie ma wyjścia. Ale jednocześnie wiedziałam, że jestem Adriana, której nie wyrządzono krzywdy, która nie siedzi w więzieniu, i uświadamiałam sobie, że wystarczy jeden ruch, żeby się wyzwolić i nie być już pokojówką. Jaki miał to być ruch, tego nie mogłam odgadnąć, chociaż pragnienie wyrwania się z tego więzienia, stworzonego przez litość i cierpienie, sprawiało mi niewypowiedzianą mękę. Nagle, jak świeczki, które stają nam w oczach przy gwałtownym uderzeniu, błysnęło w mojej głowie nazwisko Astarity. „Pójdę do Astarity i on ją uwolni” — pomyślałam. Znowu wyciągnęłam ręce przed siebie i wyczułam, że ściany celi rozsunęły się tworząc wąską, podłużną szczelinę, przez którą mogłam się prześliznąć. Zrobiłam kilka kroków w ciemności, wymacałam palcami kontakt i przekręciłam go z histerycznym pośpiechem. Światło zalało pokój. Stałam przy drzwiach, bez tchu, naga, twarz i ciało pokrywał mi zimny, perlisty pot. To, co brałam za celę, było narożnikiem pokoju, między szafą a komodą. Był on istotnie bardzo ciasny i tak zastawiony meblami, że prawie niedostępny. We śnie wstałam i poszłam się tam schować.

Znowu zgasiłam światło i położyłam się. Przed zaśnięciem pomyślałam jeszcze, że nie zdołam wprawdzie wskrzesić jubilera, ale mogę, a przynajmniej spróbuję, ratować pokojówkę. Uważałam, że powinnam się tym zająć właśnie teraz, kiedy stwierdziłam, że wcale nie jestem taka dobra, jak mi się zdawało. A w każdym razie ta moja dobroć nie przeszkodziła mi zasmakować we krwi, podziwiać mordercę i napawać się zbrodnią.