Skoro tylko właściciel lokalu odszedł, wyjęłam z torebki stulirowy banknot, złożyłam go na czworo i, rozglądając się dokoła, podałam go pod stołem mojemu towarzyszowi. Spojrzał na mnie pytająco.
— Pieniądze — powiedziałam cicho — potem zapłacisz.
— Ach, pieniądze — odrzekł powoli. Wziął banknot, rozłożył go na stole, po czym zwinął go z powrotem, otworzył moją torebkę i wsunął go tam z ironiczną powagą.
— Chcesz, żebym ja płaciła? — zapytałam zmieszana.
— Nie, ja zapłacę — powiedział spokojnie.
— Więc dlaczego mówiłeś, że nie masz pieniędzy?
Wahał się przez chwilę i powiedział z pełną goryczy szczerością:
— To wcale nie był przypadek, że do ciebie przyszedłem… Już od miesiąca myślałem, żeby cię odwiedzić, ale kiedy cię zobaczyłem, znowu poczułem ochotę do ucieczki… i postanowiłem ci powiedzieć, że nie mam pieniędzy… mając nadzieję, że odeślesz mnie do diabła. — Uśmiechnął się i przesunął ręką po brodzie: — Ale chyba się pomyliłem.
A więc przeprowadził na mnie coś w rodzaju doświadczenia. Nie chciał o mnie słyszeć, a raczej sympatia do mnie walczyła w nim z co najmniej równie silną niechęcią. Później już stwierdziłam, że owo zgrywanie się dla eksperymentu było jedną z głównych cech jego charakteru. Ale wtedy poczułam się ogromnie zmieszana i sama nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy martwić jego porażką. Zapytałam machinalnie:
— Ale dlaczego chciałeś odejść?
— Uświadomiłem sobie, że nie mam dla ciebie żadnego uczucia… a raczej pożądania, jak na przykład mój przyjaciel dla twojej koleżanki.
— Czy wiesz — zapytałam — że oni się zeszli?
— Tak — odpowiedział pogardliwie — dobrali się w korcu maku.
— Nie masz dla mnie żadnego uczucia — mówiłam dalej — nie miałeś ochoty zobaczyć się ze mną… a jednak przyszedłeś. — W moim miłosnym rozczarowaniu, przewidzianym zresztą, przyjemnie mi było wytknąć mu brak konsekwencji.
— Tak — odpowiedział — bo ja mam, jak się to mówi, słaby charakter.
— Przyszedłeś, i to mi wystarcza — odrzekałam okrutnie.
Wyciągnęłam pod stołem rękę i oparłam ją na jego kolanach. Patrzałam na niego i zobaczyłam, że to go zakłopotało i że drży mu broda. Zrozumiałam także, że chociaż wzbudzam w nim pożądanie, do czego zresztą sam się przyznał, mówiąc, że od miesiąca wybiera się do mnie, jest w nim także coś wyraźnie wrogiego; i właśnie z tym postanowiłam walczyć. Przypomniałam sobie wzrok, jakim obrzucił mnie nagą przy pierwszym spotkaniu, i powiedziałam sobie, że źle zrobiłam dając się zmrozić tym spojrzeniem; że gdybym się wtedy zawzięła, zgasłoby owo spojrzenie, tak jak teraz ginął i rozpływał się hardy wyraz na jego twarzy.
Pochylona nad stołem, jakbym chciała mówić do niego szeptem, głaskałam go, a zarazem pogodnym spojrzeniem śledziłam efekt moich pieszczot na jego twarzy. Patrzał na mnie gniewnie i pytająco, tymi swoimi wielkimi, czarnymi, błyszczącymi oczyma; rzęsy miał zawinięte do góry i długie jak dziewczyna. Po chwili powiedział:
— Jeśli wystarcza ci, że podobasz mi się w ten sposób, to rób tak dalej.
Drgnęłam całym ciałem. Właśnie gospodarz postawił na stole nakrycia i potrawy. Zaczęliśmy jeść w milczeniu, żadne z nas nie miało apetytu. On zaczął po chwili:
— Na twoim miejscu spróbowałbym namówić mnie do picia.
— Dlaczego?
— Bo kiedy jestem pijany, łatwiej naginam się do woli innych.
Jego powiedzenie: „Jeżeli wystarcza ci, że podobasz mi się w ten sposób” — obraziło mnie, a wzmianka o winie świadczyła, że moje wysiłki są daremne. Odrzekłam zrozpaczona:
— Chcę, żebyś robił tylko to, na co masz ochotę. Jeśli chcesz iść, idź… tam są drzwi!
— Na to, żeby wyjść — odpowiedział żartobliwym tonem — musiałbym mieć pewność, że naprawdę tego chcę.
— Może chcesz, żebym ja sobie poszła?
Popatrzyliśmy na siebie. Rozpacz dodała mi odwagi i on zdawał się nie mniej zmieszany tą rezolutnością niż przed chwilą moimi pieszczotami.
— Nie, zostań! — wyrzekł z wysiłkiem.
Znowu jedliśmy w milczeniu; nalał sobie pełną szklankę wina i wychylił ją jednym haustem.
— Widzisz? — powiedział. — Piję.
Jego słowa przeszywały mi serce. Miałam wrażenie, że nie wytrzymam już dłużej tego cierpienia. Powiedziałam pokornie:
— Przestań, przestań znęcać się nade mną!
— Ja się nad tobą znęcam?
— Tak, stroisz sobie ze mnie żarty, a ja proszę cię tylko o jedno: nie zwracaj na mnie uwagi… Zawróciłam sobie tobą głowę… to minie, ale na razie zostaw mnie w spokoju.
Nic nie odpowiedział, tylko wypił drugą szklankę wina. Zlękłam się, że go obraziłam, i zapytałam:
— Gniewasz się? Gniewasz się na mnie?
— Ja? Wprost przeciwnie!
— Jeśli masz ochotę, możesz pożartować sobie ze mnie… proszę cię bardzo, nie krępuj się… nie zwracaj uwagi na to, co przedtem powiedziałam.
— Ależ ja wcale z ciebie nie żartuję!
— I jeżeli masz ochotę mówić mi rzeczy złośliwe — mówiłam dalej z uporem, porwana jakimś pragnieniem, żeby podporządkować mu się bez reszty — to mów… ja i tak będę cię kochała, może nawet jeszcze więcej, a gdybyś mnie bił, całowałabym rękę, która mnie uderzyła.
Patrzał na mnie uważnie, wyglądał na niesłychanie zakłopotanego, był po prostu skonfundowany moim uniesieniem. Po chwili zapytał:
— Pójdziemy już?
— Dokąd?
— Do ciebie.
Byłam tak zrozpaczona, że prawie zapomniałam, co było powodem mojej desperacji. To nieoczekiwane oświadczenie, w chwili kiedy nie zdążyliśmy jeszcze zjeść pierwszego dania ani wypić nawet połowy wina, raczej mnie zdziwiło, niż ucieszyło. Pomyślałam, nie bez słuszności, że to nie miłość, ale zakłopotanie, w jakie wprawiają go moje słowa, podsunęło mu myśl, żeby przerwać obiad. Odrzekłam:
— Nie możesz się już doczekać, żeby się mnie pozbyć… czy tak?
— Jakim sposobem domyśliłaś się tego? — zapytał; ale ta odpowiedź, zbyt okrutna, żeby była prawdziwa, uspokoiła mnie, sama nie wiem czemu. Odrzekłam spuszczając oczy:
— Pewne rzeczy rozumieją się same przez się… Najpierw skończymy obiad, potem pójdziemy.
— Jak chcesz… ale ja się upiję.
— Upij się… dla mnie.
— Ale upiję się tak, że będę chory… Wtedy zamiast kochanka będziesz miała pacjenta.
Byłam na tyle naiwna, że okazałam zaniepokojenie i sięgnęłam po butelkę, mówiąc: — A więc nie pij już. — Wybuchnął śmiechem, powtarzając: — Ale dałaś się nabrać!
— Dałam się nabrać? Dlaczego?
— Nie bój się… Nie upijam się tak łatwo.
— Chodziło mi o ciebie — odrzekłam zawstydzona.
— O mnie… cha! cha!
Dalej drwił sobie ze mnie, ale w ten jakiś właściwy sobie miły sposób, tak że nie czułam się urażona.
— Ale dlaczego właściwie ty nie pijesz? — dodał.
— Nie lubię, a poza tym wystarczy mi jeden kieliszek, żeby się upić.
— A cóż to szkodzi? Upijemy się obydwoje!