Выбрать главу

— Jeśli tylko o to chodzi…

Milczał przez dłuższy czas, jak gdyby się nad czymś zastanawiał, po czym zapytał:

— A więc zgadzasz się?

— Powiedziałam ci już, że tak.

— I nie jesteś ciekawa, co tam jest w tych paczkach?

— Jeśli mi tego nie mówisz — odrzekłam starając się mówić jak najobojętniejszym tonem — to znaczy, że masz jakieś powody… więc o nic nie pytam.

— Ale może jest tam coś takiego, co mogłoby cię narazić… Skąd możesz wiedzieć?

— A choćby nawet!

— To mogą być — ciągnął dalej i położył się na wznak, w oczach jego zamigotały wesołe błyski — rzeczy kradzione… może jestem złodziejem…

Przypomniałam sobie Sonzogna, który był nie tylko złodziejem, ale i mordercą, moje kradzieże: puderniczkę i chustkę, i dziwaczny wydał mi się ten zbieg okoliczności, że on chce uchodzić za złodzieja wobec osoby takiej jak ja, która naprawdę była złodziejką i obracała się między złodziejami. Pogłaskałam go i powiedziałam łagodnie:

— O nie, ty na pewno nie jesteś złodziejem!

On zachmurzył się nagle — był tak przewrażliwiony, że nigdy nie było wiadomo, co może dotknąć go czy obrazić.

— Dlaczego? A może właśnie jestem.

— Nie wyglądasz na to. Wszystko może się zdarzyć, ale w każdym razie na to nie wyglądasz.

— A na co wyglądam?

— Wyglądasz na to, czym jesteś: na chłopca z dobrej rodziny, studenta.

— Powiedziałem ci, że jestem studentem, ale mogę robić jeszcze i coś innego. I właśnie tak jest.

Przestałam słuchać, co do mnie mówi. Myślałam teraz o tym, że ja także nie wyglądam na złodziejkę, a jednak nią jestem, i poczułam wielką ochotę, żeby mu to powiedzieć. Pokusa ta wywołana była częściowo jego dziwnym zachowaniem. Zawsze uważałam kradzież za czyn godny potępienia, a tymczasem znalazł się ktoś, kto nie tylko tego nie potępiał, ale zdawał się pochwalać kradzież, co było dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Powiedziałam po chwili wahania:

— Masz rację… ja uważam, że nie jesteś złodziejem, bo takie jest moje wewnętrzne przekonanie, ale powierzchowność nie ma z tym nic wspólnego, nie zawsze wygląda się na to, czym się jest. Na przykład ja: czy wyglądam na złodziejkę?

— Nie — odrzekł nie patrząc na mnie.

— A tymczasem — powiedziałam spokojnie — jestem złodziejką.

— Ty?

— Tak.

— A co ukradłaś?

Wyjęłam z leżącej na komodzie torebki puderniczkę i pokazałam mu ją.

— To… w prywatnym mieszkaniu, w którym znalazłam się kiedyś przypadkiem, a potem jeszcze w sklepie, jedwabną chustkę, którą podarowałam matce.

Nie należy przypuszczać, że owe wyznania podyktowane były próżnością. Wypływały one z chęci zbliżenia, wywołania uczuciowego porozumienia: w braku czego innego nawet wyznanie zbrodni może związać dwoje ludzi i obudzić w nich wzajemną miłość. Zobaczyłam, że Giacomo spoważniał i patrzy na mnie z wielkim napięciem. Wystraszyłam się nagle, że może zraził się do mnie, że znów zechce ze mną zerwać. Dorzuciłam szybko:

— Ale nie myśl, że się tym chlubię! Wprost przeciwnie, postanowiłam zwrócić puderniczkę, dziś jeszcze ją zwrócę; chustki niestety nie mogę oddać, ale nigdy więcej tego nie zrobię.

Na te słowa oczy jego nabrały zwykłego, złośliwego wyrazu. Popatrzył na mnie i roześmiał się głośno. Potem chwycił mnie za ramiona, przewrócił na łóżko i znowu zaczął mnie ściskać i łaskotać, powtarzając: — Złodziejka, złodziejka, mała złodziejka, maleńka złodziejka, złodziejka, złodziejka. — I sama nie wiedziałam, czy jego ironicznie serdeczny ton mam uważać za obrazę, czy za pochlebstwo. Ale jego gwałtowne zachowanie podniecało mnie i cieszyło. Wolałam to niż ową właściwą mu bierność. Śmiałam się więc i uchylałam się, jak mogłam, bo boję się łaskotek, a on z wyrafinowaniem łaskotał mnie pod pachami. Ale broniąc się i śmiejąc aż do łez, widziałam, że jego pochylona nade mną twarz pozostała nieprzenikniona i zacięta. Przestał baraszkować ze mną równie niespodziewanie, jak zaczął, wyciągnął się na łóżku i powiedział:

— Nie jestem złodziejem… nie… w tych paczkach nie ma kradzionych rzeczy.

Widziałam, że ma wielką ochotę powiedzieć mi, co jest w tych paczkach, i zrozumiałam, że u niego, wręcz przeciwnie niż u mnie, wypływa to z próżności. Z tej samej próżności, która pchnęła Sonzogna do wyznania mi zbrodni. Pomimo wielu różnic mężczyźni mają wiele wspólnych cech i wobec kobiety, którą kochają albo z którą łączą ich bliższe stosunki, zawsze pragną okazać swoją męskość, opowiadając o doniosłych i niebezpiecznych czynach, których dokonali czy też mają zamiar dokonać. Powiedziałam łagodnie:

— Nie możesz się już doczekać, żeby powiedzieć mi, co tam jest w tych paczkach.

Obraził się.

— Głupia jesteś… wcale mi na tym nie zależy… ale muszę cię uprzedzić, jaka jest ich zawartość, zanim zdecydujesz, czy weźmiesz je, czy nie. A więc to jest materiał propagandowy.

— Co to znaczy?

— Należę do pewnej grupy ludzi — wyjaśniał mi powoli — której nie podoba się obecny rząd… która nienawidzi faszystów i chce obalić ich możliwie najprędzej; w tych paczkach znajdują się ulotki, w których tłumaczymy ludziom, że ten rząd jest zły i w jaki sposób można go obalić.

Nigdy nie zajmowałam się polityką. Dla mnie, jak zresztą zapewne dla wielu ludzi, w ogóle nie istniały tego rodzaju zagadnienia. Ale przypomniałam sobie Astaritę i jego częste aluzje polityczne. Zawołałam z przerażeniem:

— Ależ tego nie wolno robić… to bardzo niebezpieczne! Popatrzał na mnie wyraźnie zadowolony. Nareszcie powiedziałam coś, co ucieszyło go i pochlebiło jego miłości własnej. Potwierdził z naciskiem i nieco pompatycznie:

— Oczywiście, że niebezpieczne! Teraz musisz się zdecydować, czy możesz to dla mnie zrobić.

— Ależ ja nie powiedziałam tego z obawy o siebie — odpaliłam z miejsca. — Idzie mi o ciebie. Co do mnie, zgadzam się.

— Weź pod uwagę — uprzedził mnie znowu — że to nie przelewki. Jeśli znajdą to u ciebie, pójdziesz do więzienia.

Spojrzałam na niego i poczułam nagle przypływ potężnej fali uczuć, wywołanej — sama nie wiem, czy przez niego, czy też przez jakieś całkiem mi nie znane siły. Oczy napełniły mi się łzami i wybełkotałam:

— Czy nie rozumiesz, że mnie to nic nie obchodzi? Gdybym nawet poszła do więzienia, no to co z tego? — Potrząsnęłam głową i łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Zapytał zdumiony:

— No to dlaczego płaczesz?

— Wybacz mi — odpowiedziałam — jestem głupia, sama nie wiem, dlaczego płaczę, może dlatego, że chcę, abyś zdawał sobie sprawę, że cię kocham i że dla ciebie jestem gotowa na wszystko.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie powinnam mówić mu o swojej miłości. Reakcja jego była natychmiastowa (później nieraz się z nią jeszcze spotykałam): nachmurzył się i zmieszał, odwrócił ode mnie oczy i powiedział pośpiesznie:

— A więc dobrze, za dwa dni przyniosę paczkę, a teraz muszę już iść, jest bardzo późno. — Mówiąc to zerwał się i natychmiast zaczął się ubierać. Zostałam sama na łóżku, z moim wzruszeniem i moimi łzami, naga i trochę zawstydzona, ale nie wiedziałam, czy wstydzę się mojej nagości, czy tego, że płaczę.