Giacomo ubierając się podnosił kolejno porozrzucane na podłodze części garderoby. Potem podszedł do wieszaka, zdjął z niego płaszcz, zarzucił go na plecy i zbliżył się do mnie mówiąc z wdzięcznym i promiennym uśmiechem, który tak lubiłam:
— Dotknij tutaj!
Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że wskazuje na jedną z kieszeni płaszcza. Przysunął się do łóżka, żebym mogła go bez trudu dosięgnąć ręką. Pod miękkim materiałem wyczułam jakiś twardy przedmiot. — Co to jest? — zapytałam nie domyślając się, o co chodzi.
Uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją, wsunął rękę do kieszeni i, patrząc na mnie przenikliwie, wyciągnął powoli duży, czarny rewolwer.
— Rewolwer! — zawołałam. — Po co?
— Nigdy nie wiadomo — odrzekł — zawsze się może przydać.
Poczułam się niepewnie, nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale on nie zostawił mi czasu na domysły. Schował broń do kieszeni, pochylił się, lekko pocałował mnie w usta i powiedział: — Przyjdę za dwa dni… tak jak powiedziałem — i szybko wyszedł.
Później wiele razy myślałam o tym naszym pierwszym miłosnym spotkaniu i robiłam sobie gorzkie wyrzuty, że nie przewidziałam, na jak wielkie niebezpieczeństwo narażało go jego zacietrzewienie polityczne. To prawda, że nigdy nie miałam na niego żadnego wpływu, ale gdybym wiedziała to wszystko, o czym dowiedziałam się później, mogłabym była coś mu doradzić, a gdyby rady nie pomogły, z pełną świadomością i decyzją stanęłabym przy jego boku. Tak, zawiniłam na pewno, a raczej zawiniła tu moja ignorancja, za którą jednak nie ponosiłam odpowiedzialności, bo wynikała ona z mojego skromnego pochodzenia. Jak już wspomniałam, nigdy nie zajmowałam się polityką, która była dla mnie tak obca i niezrozumiała, jak gdyby sprawy te rozgrywały się na innej planecie. Kiedy czytałam gazety, przeskakiwałam pierwszą stronę, poświęconą wiadomościom politycznym, nic mnie nie obchodzącym, i przeglądałam kronikę wypadków, gdzie niektóre zdarzenia i zbrodnie pobudzały moją wyobraźnię. Byłam jak te galaretowate stwory, które żyją podobno na mrocznym dnie oceanu i nic nie wiedzą, co dzieje się na powierzchni, w świetle i słońcu. Polityka, jak zresztą i wiele innych spraw, do których ludzie zdają się przywiązywać tak wielką wagę, słabo docierała do mnie z nieznanych, wyższych sfer tego świata i była dla mnie czymś o wiele bardziej płynnym i niepojętym niż światło dzienne dla prymitywnych żyjątek ukrytych w morskiej otchłani.
Jednakże winę przypisywać należy nie tylko mnie i mojej ignorancji, ale także i jemu, jego lekkomyślności i próżności. Gdybym umiała była dojrzeć, że jest w nim jeszcze coś poza próżnością, może postępowałabym inaczej, nie szczędząc wysiłków, żeby go zrozumieć i dowiedzieć się tych rzeczy, o których nie miałam pojęcia. I jeszcze jedna okoliczność bez wątpienia sprawiła, że zlekceważyłam te sprawy, a mianowicie zachowanie Giacoma, które wyglądało raczej na grę i dziecinadę niż na poważną działalność. Wydawało mi się, że powoli tworzy on sam z siebie wyidealizowanego bohatera — w którego zresztą wierzył tylko do pewnych granic — i że stale usiłuje przystosować każdy swój czyn do owej wyimaginowanej postaci. Ta nieustająca komedia robiła wrażenie zabawy, którą zresztą na swój sposób prowadził po mistrzowsku. Ale jak to bywa z zabawą, odbierał całą powagę temu, co robił, zachowując przy tym zupełnie bezpodstawną pewność, że wszystko musi mu się udać, a w wypadku ewentualnej klęski jego przeciwnik w tej grze daruje mu przegraną, wyciągając do niego rękę. A może rzeczywiście bawił się tylko jak dziecko, któremu instynkt każe żartować ze wszystkiego; ale jak przyszłość okaże, nieprzyjaciel traktował go serio. I kiedy partia została rozegrana, on, samotny i bezbronny, znalazł się w szponach śmierci.
Myślałam o tym i o rzeczach jeszcze smutniejszych i nie mniej poważnych już później, rozważając to, co się stało. Ale w owym czasie, jak zaznaczyłam, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby sprawa tych paczek mogła w jakikolwiek sposób zaważyć na naszych stosunkach. Byłam szczęśliwa, że do mnie wrócił, szczęśliwa, że mogę mu wyświadczyć przysługę, a zarazem mieć pewność, że zobaczę go znowu, i nie obchodziło mnie nic poza tym. Pamiętam, że gdy przypomniałam sobie o jego dziwacznej prośbie, mimo woli pokiwałam głową, jak gdybym chciała powiedzieć: „Dziecinada” — i zaczęłam myśleć o czym innym. A zresztą przepełniała mnie taka radość, że gdybym nawet chciała, nie potrafiłabym skupić uwagi i zastanowić się nad jakimkolwiek poważnym zagadnieniem.
Rozdział 6
Mogło się zdawać, że wszystko idzie ku lepszemu: Giacomo wrócił, a także udało mi się znaleźć sposób, aby wypuszczono z więzienia niewinnie oskarżoną pokojówkę, nie narażając się przy tym na zajęcie jej miejsca w areszcie. Tego dnia, po wyjściu Giacoma, dobre dwie godziny cieszyłam się moim szczęściem jak klejnotem, z którym nie zdołałam się jeszcze oswoić, to znaczy ze zdumieniem i niedowierzaniem, sprawiającym jednak głęboką radość. Dzwony nieszporne wyrwały mnie z tej rozkosznej zadumy. Przypomniałam sobie radę Astarity i to, że nie wolno mi zwlekać, że jak najprędzej muszę przyjść z pomocą tej nieszczęsnej uwięzionej kobiecie. Ubrałam się i szybkim krokiem wyszłam z domu.
Jaka przyjemna jest zima, kiedy dni są krótkie i kiedy, po przesiedzeniu w domu całego ranka i wczesnego popołudnia sam na sam ze swymi myślami, wychodzi się na ulice śródmieścia, gdzie największy jest ruch na jezdni, najgęściejszy tłum przechodniów i najjaśniej oświetlone sklepy. Powietrze jest czyste i orzeźwiające; wśród tego zamętu, gwaru i blasku rozjaśniają się myśli, ogarnia nas miłe podniecenie, beztroska, jak gdyby nagle przestały istnieć wszelkie kłopoty i jakbyśmy nie mieli nic pilniejszego do zrobienia niż bezmyślnie włóczyć się w tłumie, napawając się kolejno różnymi widokami, których w próżniaczej wędrówce dostarcza nam ulica. I wówczas przez krótką chwilę wierzymy, że naprawdę, jak głoszą słowa pacierza, wszystkie grzechy będą nam odpuszczone bez naszego udziału czy zasługi, ale za sprawą tajemnej, obejmującej całą ludzkość łaski. Oczywiście, aby poddać się temu urokowi, trzeba być w wesołym albo co najmniej pogodnym nastroju, w przeciwnym razie życie miasta wyda nam się niepotrzebnym, absurdalnym chaosem. Ale ja, jak już wspomniałam, byłam szczęśliwa tego dnia i odczułam to przede wszystkim w chwili, kiedy dochodząc do śródmieścia wmieszałam się w tłum przechodniów.
Wiedziałam, za mam iść do kościoła i wyznać to, co zrobiłam. Ale może właśnie dlatego, że powzięłam to postanowienie i byłam z niego zadowolona, nie spieszyło mi się i nawet już o tym nie myślałam. Szłam powoli, z ulicy na ulicę, zatrzymując się od czasu do czasu, żeby obejrzeć wystawy. Gdyby zobaczył mnie ktoś ze znajomych, pomyślałby z pewnością, że wyszłam na poszukiwanie klientów. A tymczasem byłam jak najdalsza od tej myśli. Może i pozwoliłabym nawet się zaczepić jakiemuś mężczyźnie, gdyby mi się podobał, ale tylko dlatego, że było mi wesoło i życie aż kipiało we mnie. Ale ci nieliczni, którzy, widząc mnie stojącą przed wystawami, podchodzili do mnie i w oklepanych słowach wypowiadali zwykłe propozycje, nie przypadali mi do gustu. Tak wiec nie zwracając na nich uwagi i nie odpowiadając ani słowem, jak gdyby w ogóle nie istnieli, szłam dalej ulicą leniwym i majestatycznym krokiem.
W tym beztroskim i radosnym nastroju zaskoczył mnie widok kościoła, w którym spowiadałam się po wycieczce do Viterbo. Między plakatami kina i wystawą z pończochami, jarzącymi się od świateł, zobaczyłam wciśniętą w zagłębieniu ulicy, pogrążoną w mroku, barokową fasadę, z jej wysokim frontonem ozdobionym dwoma grającymi na trąbach aniołami, połyskującym fioletowymi odblaskami reklamy świetlnej, padającymi od sąsiedniego domu. Wydała mi się ona podobna do ciemnej, pomarszczonej twarzy staruszki, która otulona starym szalem, kontrastującym z jasno oświetlonym otoczeniem, wzywa mnie poufałym gestem ręki. Przypomniałam sobie pięknego spowiednika, ojca Eliasza, i zainteresowanie, jakie wzbudził we mnie. Wydało mi się, że właśnie on, człowiek światowy, młody, inteligentny, zupełnie inny niż wszyscy księża, nadaje się jak mało kto do wypełnienia tej misji. Poza tym ojciec Eliasz znał mnie już do pewnego stopnia, co mogło mi ułatwić wyznanie szkaradnych i wstydliwych rzeczy, ciążących mi na sercu.