Выбрать главу

Ale matka, bardziej obyta, a może bardziej wścibska, nie chciała zrezygnować z konwersacji.

— Nie wiedziałam, że pan jest zaręczony — zwróciła się do Mina — a od jak dawna?

Mówiła afektowanym głosem i jakby spoza olbrzymiego biustu, który chronił ją niczym wał obronny.

— Od miesiąca — odrzekł Mino. Była to prawda, poznaliśmy się miesiąc temu.

— Pańska narzeczona jest rzymianką?

— Tak, i to od siedmiu pokoleń.

— A kiedy macie państwo zamiar się pobrać?

— Niedługo, kiedy tylko zwolni się dom, w którym mamy zamieszkać.

— Ach tak! Państwo macie już nawet dom?

— Tak, willę z ogródkiem… z wieżyczką… bardzo ładniutką.

Tak więc opisywał swoim ironicznym tonem małą willę stojącą przy alei niedaleko mojego domu, którą mu niegdyś pokazałam. Powiedziałam z wysiłkiem:

— Jeśli będziemy czekali na to mieszkanie, to chyba nigdy się nie pobierzemy.

— Bajki! — zawołał wesoło Mino. Wydawało się, że całkiem już przyszedł do siebie, nawet twarz jego nie była już taka blada. — Wiesz przecież, że willa będzie wolna w umówionym terminie.

Nie lubię grać komedii, nie powiedziałam więc ani słowa. Służąca zmieniła talerze.

— Wille, panie Diodati — rzekła wdowa — mają wiele zalet, ale mają tę ujemną stronę, że wymagają dużej ilości służby.

— Dlaczego? — odpowiedział Mino. — Doskonale obejdziemy się bez tego… Adriana sama się wszystkim zajmie, będzie pokojówką, kucharką i guwernantką, prawda, Adriano?

Pani Medolaghi zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem i wycedziła:

— Powiedziawszy prawdę, nie do pani domu należy zajmowanie się kuchnią, zamiatanie pokoi i ścielenie łóżek, ale jeżeli panna Adriana jest do tego przyzwyczajona… — Nie dokończyła i spojrzała na półmisek, który podawała jej służąca. — Nie wiedziałyśmy, że pani będzie na kolacji, i nie zdążyłyśmy przygotować dodatkowo nic oprócz jajek.

Czułam żal i do Mina, i do tej kobiety i mało brakowało, a byłabym im odpowiedziała: „Nie szkodzi, jestem przyzwyczajona… do wystawania na rogu i deptania chodników”. Ale Mino, podochocony, ogarnięty jakąś niepowstrzymaną wesołością, nalał wina po brzegi sobie i mnie (oczy pani Medolaghi z niepokojem śledziły butelkę) i ciągnął dalej:

— Ależ Adriana nie jest żadną damą i nigdy nią nie będzie, zawsze zamiatała pokoje i słała łóżka, to prosta dziewczyna.

Pani Medolaghi spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła mnie po raz pierwszy w życiu, po czym potwierdziła ze zgryźliwą uprzejmością:

— No naturalnie, właśnie o tym mówiłam, skoro jest przyzwyczajona… — Jej córka pochyliła głowę nad talerzem, a Mino podchwycił:

— Tak, przyzwyczajona, i ja na pewno nie zechcę zmieniać jej tak pożytecznych nawyków. Adriana jest córką bieliźniarki… i sama także szyje bieliznę, prawda, Adriano? — Szybko sięgnął przez stół, chwycił moją rękę i przekręcił ją dłonią do góry. — Co prawda, lakieruje sobie paznokcie, ale ma rękę robotnicy: dużą, silną, prostacką; tak samo jej włosy, chociaż się kręcą, są twarde i szorstkie. — Puścił moją dłoń i mocno, boleśnie pociągnął mnie za włosy. — Jednym słowem, Adriana jest w każdym calu godną przedstawicielką naszego ludu pracującego, krzepkiego i żywotnego.

W głosie jego dźwięczało jakby sarkastyczne wyzwanie, ale nikt na to nie zareagował. Córka pani Medolaghi patrzyła na mnie tak, jakbym była powietrzem i jakby obserwowała jakiś stojący za mną przedmiot. Matka kazała służącej zmienić talerze, po czym zwróciła się do Mina i zapytała w sposób całkiem nieoczekiwany: — Panie Diodati, czy był pan w teatrze na tej nowej komedii?

Omal nie wybuchnęłam śmiechem, słysząc, jak niezdarnie wdowa zmienia temat rozmowy, ale Mino nie stracił rezonu i odpowiedział:

— Nie warto nawet o tym mówić, to rzecz zupełnie bez wartości.

— Wybieramy się na to jutro… Podobno aktorzy doskonale grają.

Mino oświadczył, że i aktorzy wcale nie grają tak dobrze, jak pisano o tym w gazetach; pani Medolaghi zdziwiła się, że gazety mogą pisać nieprawdę; Mino odrzekł na to spokojnie, że dzienniki zawsze kłamią. I od tej chwili konwersacja potoczyła się mniej więcej po tej linii. Skoro tylko wyczerpał się jeden z najbardziej oklepanych tematów, pani domu podchwytywała natychmiast następny, ze źle ukrywaną skwapliwością. Mino, którego zdawało się to bawić, podtrzymywał tę grę, odpowiadając jej z miejsca. Mówili o aktorach, potem o nocnym życiu Rzymu, o kawiarniach, o kinie, o teatrze, o hotelach i tym podobnych rzeczach. Przypominali dwóch graczy ping-ponga, którzy odbijają kolejno tę samą piłkę, pochłonięci jedyną troską, ażeby nie chybić. Ale podczas gdy Mino robił to dla zabawy, z właściwym mu poczuciem humoru, pani Medolaghi odgradzała się tym sposobem ode mnie. Oto co chciała dać do poznania za pomocą tej powierzchownej, czysto konwencjonalnej rozmowy: „Chcę wam okazać w ten sposób, że małżeństwo z dziewczyną z gminu uważam za coś wręcz nieprzyzwoitego, a za jeszcze większą nieprzyzwoitość wprowadzenie jej do domu wdowy po urzędniku państwowym Medolaghi”. Jej córka nie otwierała ust i niedwuznacznie dawała do poznania, że czeka tylko, aby skończyła się kolacja i abym jak najprędzej się wyniosła. Przez jakiś czas śledziłam słowną szermierkę między Minem a wdową, ale szybko mnie to znudziło i całkowicie poddałam się smutkowi, jaki ciążył mi na sercu. Zdawałam sobie sprawę, że Mino mnie nie kocha, i pomimo wszystko owa świadomość napełniała mnie goryczą. Poza tym zauważyłam, że Mino wykorzystał moje zwierzenia w tym celu, żeby odegrać komedię zaręczyn. Nie mogłam tylko zrozumieć, kogo właściwie nabiera, mnie, siebie czy te dwie kobiety. A może kpił ze wszystkich, a najbardziej z siebie samego, jakby i on marzył w głębi duszy o normalnym, spokojnym życiu i z pewnych powodów, odmiennych niż ja, nie mógł mieć nadziei, że się to kiedykolwiek urzeczywistni. Wiedziałam także, że jego elegie na cześć dziewczyny z ludu nie miały w sobie nic pochlebnego ani dla mnie, ani dla tego „ludu” i nie były niczym innym jak tylko bronią przeciw paniom Medolaghi. Nigdy jeszcze nie uświadamiałam sobie tak jasno, że miłość jest wszystkim i że wszystko zależy od miłości. A ta miłość jest albo jej nie ma. Jeśli jest, to kocha się nie tylko swojego ukochanego, ale wszystkich ludzi, wszystkie przedmioty, tak jak było w moim przypadku. Ale jeśli nie ma miłości, nie kocha się nic i nikogo, tak jak on właśnie. I brak miłości prowadzi w końcu do niedołęstwa i całkowitego zobojętnienia.

Sprzątnięto już ze stołu i na obrusie, gdzie pozostały okruszyny chleba, w kręgu lampy widniały cztery filiżaneczki do kawy, popielniczka z terakoty w kształcie tulipanu i duża biała dłoń, pokryta brunatnymi cętkami, ozdobiona kilkoma tandetnymi pierścieniami, trzymająca zapalonego papierosa: dłoń wdowy Medolaghi. Poczułam nagle, że nie wytrzymam dłużej, i wstałam: