Выбрать главу

Następne dwa tygodnie były chyba najszczęśliwszym okresem mojego życia. Prawie codziennie widywałam się z Minem i chociaż nie zmieniły się stosunki między nami, zadowalałam się tym, że przeszły one w fazę przyzwyczajenia, w której znaleźliśmy wspólny język. Panowało między nami milczące porozumienie, że on mnie nie kocha, nigdy kochać nie będzie i że wolałby zachować czystość niż żyć ze mną. Natomiast wiadome było, że ja go kocham, że będę go zawsze kochała pomimo obojętności z jego strony i że w każdym wypadku przekładam tę miłość niepełną i niebezpieczną nad każdą inną. W przeciwieństwie do Astarity umiałam pogodzić się z tym, że nie jestem kochana, i pomimo to miłość moja była dla mnie źródłem szczęścia. Nie mogłabym przysiąc, czy na dnie mego serca nie drzemała nadzieja, że może kiedyś uległością, cierpliwością i uczuciem rozkocham go w sobie. Jednakże nie podsycałam w sobie tych złudzeń i były one tylko gorzką przyprawą owych rzadkich chwil wywalczonego, wątpliwego szczęścia.

A tymczasem próbowałam ukradkiem wtargnąć w jego życie i nie mogąc wejść głównym wejściem, usiłowałam prześliznąć się kuchennymi schodami. Mino przy każdej okazji podkreślał, przypuszczam zresztą, że szczerze, swoją nienawiść do ludzi. A jednocześnie, przez jakiś niepojęty kontrast, było w nim coś, co kazało mu nieustannie głosić swoje własne teorie na temat szczęścia ludzkości i wprowadzać je w życie. Wprawdzie bardzo łatwo się zniechęcał, ale wciąż do tego wracał, bo było to silniejsze od niego. W owym czasie zapalił się do mojej — jak to ironicznie nazwał — edukacji. Jak już mówiłam, pragnęłam przywiązać go do siebie za wszelką cenę, więc z radością podchwyciłam ten projekt. Ale cały eksperyment skończył się fiaskiem i warto opisać, jak się to odbyło. Przez kilka dni Mino przychodził do mnie z książkami i czytał mi na głos różne urywki poprzedzając każdy z nich krótkimi wyjaśnieniami. Wybierał jednak tego rodzaju utwory, że pomimo największego napięcia uwagi nic nie mogłam zrozumieć. Szybko więc przestawałam go słuchać, napawając się z nigdy nie nasyconą przyjemnością obserwowaniem jego twarzy, której wyraz zmieniał się w miarę czytania. Oddawał się tej lekturze bez reszty, bez lęku czy ironii, jak człowiek, który wreszcie może pozwolić sobie na szczerość, bo, odnalazł samego siebie. Uderzyło mnie to, bo przypuszczałam dotychczas, że miłość, a nie czytanie książek, najbardziej sprzyja zbliżeniu ludzkich dusz. Nigdy przedtem, nawet w krótkich momentach szczerego miłosnego porywu, nie widziałam takiego zapamiętania i takiego entuzjazmu na jego twarzy jak teraz, kiedy czytał dzieła swoich ulubionych autorów. Czytał z przejęciem, zniżając, to znowu podnosząc głos i cieniując każde słowo, zależnie od treści. Ginął wtedy bez śladu jego teatralny, groteskowy sposób bycia, na który silił się zawsze, nawet w najpoważniejszych sytuacjach, i który upodabniał go do aktora. Kilkakrotnie zauważyłam nawet, że oczy napełniają mu się łzami. Potem zamykał książkę i pytał sucho: „Podobało ci się?”

Na ogół odpowiadałam, że tak, nie podając uzasadnienia, bo, jak wspomniałam, gubiłam się już na samym początku i nawet nie usiłowałam zrozumieć tych niedostępnych dla mnie rzeczy. Ale pewnego dnia Mino zaczął wypytywać mnie i nalegać.

— No, powiedz, dlaczego ci się to podobało. Wytłumacz mi!

— Naprawdę — odrzekłam po chwili wahania — nie mogę ci nic wytłumaczyć, bo nic nie zrozumiałam.

— Dlaczegoś mi tego nie powiedziała?

— W ogóle nic nie rozumiem albo prawie nic z tego, co czytasz.

— I nic mi o tym nie mówiłaś, pozwalałaś, żebym czytał dalej!

— Widziałam, że lubisz czytać, nie chciałam psuć ci tej przyjemności, a zresztą wcale się nie nudziłam. To bardzo interesujące obserwować ciebie, gdy czytasz.

Rozgniewał się i skoczył na równe nogi:

— Do diabła… Jesteś głupia… jesteś kretynka… i ja dla ciebie zdzierałem sobie głos… idiotka! — Zrobił gest, jakby chciał uderzyć mnie książką po głowie, powstrzymał się jednak, ale jeszcze przez dłuższą chwilę nie przestawał mi wymyślać. Pozwoliłam mu się wygadać, po czym zrobiłam uwagę:

— Mówisz, że chcesz mnie kształcić… ale pierwszym stopniem mojego wykształcenia powinno być to, żebym nie musiała zarabiać na życie w taki sposób. Do zaczepiania mężczyzn niepotrzebne mi jest czytanie poezji ani sentencje o moralności. Gdybym nie umiała czytać i pisać, płaciliby mi tyle samo.

Odpowiedział sarkastycznie:

— Chciałabyś mieć piękny dom, męża, dzieci, auto, suknie, ale całe nieszczęście polega na tym, że także panie Lobianco nic nie czytają… wprawdzie z innych powodów niż ty, ale jak się zdaje, niemniej ważnych.

— Nie wiem, czego bym chciała — odrzekłam poirytowana — ale te książki nie pasują do warunków, w jakich żyję. To tak samo, jak gdybyś podarował żebraczce elegancki kapelusz i wymagał, żeby go nosiła do swoich łachmanów.

— Być może — odrzekł — w każdym razie nigdy ci już nie przeczytam ani jednej linijki.

Opisałam tę scenę, bo znakomicie charakteryzuje jego zachowanie i sposób myślenia. Przypuszczam zresztą, że gdybym nawet nie przyznała mu się, że nic nie rozumiem, i tak jego aspiracje pedagogiczne szybko by się skończyły, nie tyle przez jego lenistwo, ile, powiedziałabym, przez czysto fizyczne niedołęstwo, które nie pozwalało mu podjąć na czas dłuższy żadnego większego wysiłku. Nie rozmawiałam z nim nigdy na ten temat, ale wyczuwałam często, że owo pozornie błazeńskie zachowanie było rzeczywistym odbiciem stanu jego ducha. Widziałam niejednokrotnie, jak zapalał się do jakiegoś przedsięwzięcia, uważając je za konkretne i łatwo wykonalne. Potem jego zapał nagle przygasł i Mino, przybity i zniechęcony, widział w tym, co przedtem było dla niego tak istotne, tylko czystą niedorzeczność. I wówczas albo popadał w całkowite zobojętnienie, albo pozornie robił tak, jak gdyby się nic nie zmieniło, słowem udawał. Trudno mi wytłumaczyć, na czym to polegało; prawdopodobnie następował u niego jakiś gwałtowny zanik żywotności, jakby krew odpływała mu od mózgu, pozostawiając tylko jałowość i pustkę. Następowało to tak nagle i niespodziewanie jak przerwa w dostarczaniu prądu elektrycznego, pogrążająca w ciemnościach dom jarzący się od świateł lub unieruchamiająca tryby maszyny. Okresowe przypływy apatii objawiały się gwałtownymi zmianami usposobienia. Często obserwowałam u niego szczytowe napięcie entuzjazmu, przechodzące nagle w całkowitą obojętność. Lecz pełne potwierdzenie moich przypuszczeń znalazłam dopiero w drobnym na pozór incydencie, do którego nie przykładałam początkowo większej uwagi i którego znacznie zrozumiałam dopiero później. Pewnego dnia zapytał mnie całkiem nieoczekiwanie:

— Czy miałabyś ochotę coś dla nas zrobić?

— Co to znaczy „dla nas”?

— Dla naszego ugrupowania… Na przykład pomóc nam w rozprowadzaniu ulotek?

Stale czyhałam na okazję, która mogłaby zbliżyć mnie do niego i silniej jeszcze związać nas z sobą. Odpowiedziałam szczerze:

— Naturalnie, powiedz mi tylko, co.

— A nie boisz się?

— Dlaczego miałabym się bać! Jeżeli ty to robisz…

— Dobrze, ale przedtem muszę ci wytłumaczyć, o co idzie. Musisz poznać idee, dla których będziesz narażała życie.

— No więc wytłumacz mi!

— Ale ciebie to nie interesuje.

— Dlaczego? Po pierwsze, interesuje mnie to, a po drugie, interesuje mnie wszystko, co robisz i co wiąże się z twoją osobą.

Patrzał na mnie i nagle oczy jego zabłysły, a twarz mu poczerwieniała.