Выбрать главу

Jacob pchnął przycisk wyłącznika i głos zamarł w pół zdania. Widowisko sprzed Ratusza dawno już zniknęło z pola widzenia, więc i relacja straciła aktualność. Spory wokół rozszerzenia Rezerwatu ET przypomniały mu, że od jego ostatniej wizyty u wuja Jamesa w Santa Barbara minęły już prawie dwa miesiące. Stary bufon tkwił teraz pewnie po uszy w procesach o prawa połowy tihuańskich Nadzorowanych. Chyba jednak zauważyłby, gdyby Jacob wyjechał w jakąś długą podróż bez pożegnania z nim albo z innymi wujami, ciotkami i kuzynami rozgadanego i kłótliwego rodu Alvarezów. Długa podróż? Jaka długa podróż? — zreflektował się nagle. — Nigdzie się nie wybieram. Gdzieś w zakamarku świadomości słyszał jednak głos, który zazwyczaj odzywał się w takich sytuacjach, a który teraz mówił, że coś niedobrego czai się w organizowanym przez Fagina spotkaniu. Przez głowę Jacoba przebiegł błysk przeczucia, a jednocześnie chęć, by je stłumić. Uczucia te pewnie nawet by go zaintrygowały, gdyby nie znał ich tak dobrze. Jakiś czas jechał w ciszy. Wkrótce miasto zastąpiły pola, a rzeka samochodów skurczyła się do małego strumyczka. Przez następne dwadzieścia kilometrów słońce ogrzewało jego ramię, a w głowie kłębiły się wątpliwości.

Pomimo przeżywanych ostatnio rozterek niechętnie przyznawał, że czas już opuścić Centrum Wspomagania. Praca z delfinami i szympansami fascynowała go i była znacznie spokojniejsza (gdy minęły już pierwsze burzliwe tygodnie po sprawie Wodnego Sfinksa) niż jego dawny zawód detektywa od przestępstw naukowych. Personel Centrum pracował z zapałem i — w odróżnieniu od wielu innych zespołów prowadzących obecnie na Ziemi rozmaite przedsięwzięcia badawcze — nie był zdemoralizowany. Ich zadanie posiadało kolosalną i autentyczną wartość, a ostateczne otwarcie Oddziału Biblioteki w La Paz nie miało z dnia na dzień pozbawić ich pracy sensu.

Najważniejsze jednak, że spotkał tam prawdziwych przyjaciół. To właśnie oni wspierali go przez ostatni rok, kiedy zaczął powoli sklejać swoją podartą na strzępy psychikę. Zwłaszcza Gloria. Będę musiał coś zrobić w jej sprawie, jeśli zostanę — pomyślał Jacob. Tym bardziej że zaszło między nami coś więcej niż wspólne sapania i jęki. Uczucia dziewczyny coraz wyraźniej rzucają się w oczy.

Zanim wydarzyła się katastrofa w Ekwadorze — strata, przez którą zjawił się w Centrum, szukając tam przede wszystkim pracy i spokoju — wiedziałby, co trzeba zrobić i miałby na to odwagę. Teraz jego uczucia przypominały grzęzawisko. Wątpił, czy kiedykolwiek zdecyduje się na coś poważniejszego niż przelotna miłostka.

Od śmierci Tani upłynęły dwa długie lata. Zdarzało mu się przez ten czas być samotnym pomimo pracy, przyjaciół i wciąż tak samo fascynujących gier z własnym umysłem. Pola wokół samochodu zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się brunatne wzgórza. Jacob rozparł się wygodnie, rozkoszując się powolnym rytmem jazdy i spoglądając na mijane kaktusy. Jeszcze teraz jego ciało kołysało się nieznacznie, jakby nadal był na morzu. Za wzgórzami skrzył się błękitem ocean. Im bliżej miejsca spotkania wiodła go wijąca się droga, tym bardziej pragnął być daleko stąd: na pokładzie łodzi wyglądać pierwszych garbatych grzbietów i uniesionych ogonów tegorocznej Szarej Migracji, słuchać wielorybiej „Pieśni Przywódcy”.

Okrążył jeden z pagórków i natrafił na pobocze do parkowania ciasno zastawione elektrycznymi samochodzikami podobnymi do tego, którym sam jechał. Dalej, na szczytach wzgórz, dostrzec można było gromadę ludzi.

Jacob zjechał na prawo, na pas samoprowadzący; samochód sunął powoli, ale on mógł wreszcie przestać wpatrywać się w autostradę. Co tu się działo? Dwoje dorosłych i kilkoro dzieci krzątało się wokół samochodu, wyciągając z niego koszyki ze śniadaniem i lornetki. Najwyraźniej byli czymś podekscytowani. Wyglądali jak typowa rodzina na majówce, tyle że wszyscy mieli na sobie błyszczące srebrne tuniki i złote amulety. Większość ludzi na wzgórzu ubrana była podobnie. Wielu miało małe teleskopy, które kierowali w górę drogi. Pagórek po prawej stronie zasłaniał Jacobowi cel ich spojrzeń.

Tłum zebrany na drugim wzgórzu nosił jaskiniowe kostiumy oraz pióropusze. Poza tym jednak ci kromaniończycy z krwi i kości nie byli ortodoksyjni. Oprócz włóczni i krzemiennych toporów uzbrojeni byli w teleskopy, a także zegarki, radia i megafony. Nic dziwnego, że te dwie grupy zajęły przeciwległe wzgórza. Jedyne, co kiedykolwiek łączyło Koszule i Skórzanych, to ich wspólna nienawiść do Obszaru Kwarantanny Istot Pozaziemskich.

Między szczytami dwóch wzgórz wisiał rozpięty ponad autostradą ogromny transparent.

KALIFORNIJSKI REZERWAT POZAZIEMSKI
BAJA
Nieupoważnionym Nadzorowanym wstęp wzbroniony
Goście przybywający po raz pierwszy proszeni są o zgłoszenie się do Centrum Informacyjnego
Zakaz wnoszenia fetyszy i strojów neolitycznych
Prosimy o pozostawienie Skór w Centrum Informacyjnym

Jacob uśmiechnął się. Swego czasu gazety nieźle sobie używały na tym ostatnim poleceniu. Na każdym kanale można było obejrzeć kreskówki, przedstawiające gości Rezerwatu, zmuszonych do obdzierania się z własnych skór pod aprobującym spojrzeniem pary podobnych do węży ET.

Na wzniesieniu drogi zaparkowane samochody utworzyły korek. Kiedy Jacob dotarł do tego miejsca, jego oczom ukazała się Bariera.

W długim pasie nagiej ziemi ciągnącym się ze wschodu na zachód biegła kolejna linia kolorowych tyczek; ta była ukończona. Na wielu palikach barwy zdążyły już wyblaknąć. Kurz pokrył kuliste lampy wieńczące ich wierzchołki.

Obywatele mogli swobodnie wchodzić i wychodzić przez to sito czujnych Wykrywaczy, tylko Nadzorowani musieli trzymać się z daleka, obcy zaś — pozostawać wewnątrz. Brutalnie przypominało to o fakcie tak chętnie ignorowanym przez większość społeczeństwa: spora część ludzkości nosiła wszczepione przekaźniki, ponieważ pozostali im nie ufali. Większość nie chciała, żeby pozaziemcy i ci, którzy na teście psychologicznym okazali się „skłonni do przemocy”, mogli się kontaktować.

Najwyraźniej Bariera dobrze spełniała swoje zadanie. Zbiorowisko po obu stronach drogi gęstniało, kostiumy były coraz bardziej zwariowane, ale zbita w ciżbę gromada zatrzymała się przed linią tyczek. Część Skór i Koszul stanowili zapewne Obywatele, ale i oni pozostali po tej stronie razem z resztą — z uprzejmości, a może na znak protestu. Tłum był najgęstszy tuż przy samej Barierze, po jej północnej stronie. Stojący tutaj Skórzani i Koszule prezentowali przejeżdżającym szybko kierowcom swoje transparenty. Jacob, zadowolony z widowiska, trzymał się pasa samoprowadzącego i rozglądał się na wszystkie strony, osłaniając oczy przed oślepiającym blaskiem. Po lewej stronie młody mężczyzna od stóp do głów owinięty w srebrny atłas wyciągał w górę afisz głoszący: „Ludzkość też była wspomagana. Uwolnić naszych pozaziemskich kuzynów!”

Po przeciwnej stronie drogi jakaś kobieta podtrzymywała transparent przyczepiony do drzewca włóczni: „Zrobiliśmy to sami… Iti precz z Ziemi!” W tych paru słowach zawarte było sedno sporu. Cały świat chciał nareszcie przekonać się, czy rację mieli zwolennicy Darwina, czy też ci, którzy ufali von Danikenowi. Koszule i Skórzani stanowili tylko nieco bardziej fanatyczne przejawy rozłamu, który podzielił ludzkość na dwa stronnictwa filozoficzne. Kwestią sporną było, w jaki sposób powstał homo sapiens, istota myśląca.