Выбрать главу

— To łgarstwo! Powiedziałeś mi o tym w czasie spowiedzi, pod tajemnicą Najświętszego Sakramentu! Jakże mam teraz… Mym braciom?

— To już zostawiam twemu sumieniu — wzruszył ramionami Dydyński. — Czy złamiesz śluby i tajemnicę spowiedzi, aby powiedzieć konfratrom o tajemnicy carewicza, czy też zostawisz to dla siebie.

— To zdrada! Podłe! Nikczemne, mości stolnikowicu.

— Nazywaj to sobie, jak chcesz, mój złotousty jezuito! Ja nie czuję się winnym.

— Oddaj Chrest!

— Sam go sobie weź, popie!

— Zaraz, czekaj, zawołam braci!

— Wołaj, a narobię hałasu. Ciekawe, co powiedzą panowie szlachta, jak wyjdzie na jaw, że trzech jezuitów napastowało w łaźni nagiego szlachcica!

— Wyjdzie twoje łgarstwo.

— Prędzej, żeście sodomici! I co powiedzą wtedy braciszkowie bernardyni? Koło chorągiewne? A Moskale?! To dopiero będą dziwować się obyczajom Towarzystwa Jezusowego!

— Towarzystwo nie zapomni zdrady!

— Oddajcie lepiej moje gacie!

— Memor esto[20] — rzekł groźnie Cyrowski — że będziemy śledzić każdy krok. A co do spowiedzi… Była nieważna! W takich warunkach i pod przymusem!

— To już zostawiam twemu sumieniu, bracie.

Cyrowski załomotał w drzwi. Ławicki i Sawicki wpadli do izdebki jak tury, ale ich tryumfujące oblicza zgasły niczym świece, kiedy dostrzegli wściekłą minę pryncypała.

— Powiedział?

— Powiedział… To za mało. Wiem wszystko, bracia. Lecz, mości panie Dydyński, jeszcze nie skończyliśmy.

— O, na pewno. Oddajcie moje rzeczy.

— Dajcie mu szaty. I wszyscy za mną! — warknął Cyrowski.

Pachołek oddał stolnikowicowi delię i żupan, drugi położył na ziemi szablę, koszulę, kołpak i hajdawery. Jacek chwycił to wszystko, ubierał się szybko, bo zimno kąsało go jak głodny wilk.

I nagle coś sobie przypomniał.

Nie wiadomo, czy jego wyczulone ucho dosłyszało skrzyp drewna, czy też wśród syku pary uciekającej z nagrzanych kamieni wyłowił głuchy łoskot desek, dość, że przyskoczył do drzwiczek, w których na początku rozmowy z jezuitami znikła ladacznica, i szarpnął za skobel.

Światło latarni wpadło do wnętrza. Usłyszał pisk, kiedy dziewka odskoczyła aż pod ścianę. Te drzwi nie prowadziły wcale na zewnątrz. Był to schowek, mała, ślepa komora, w której piętrzyły się szafliki, wiadra i wiązki brzozowych witek powiązanych w pęczki.

Spojrzał lodowatym wzrokiem na murwę i położył dłoń na rękojeści szabli.

— Podsłuchiwałaś!

Pokręciła rozpaczliwie głową, ale on wiedział swoje. Prawda była oczywista i wiedzieli o niej oboje — nieszczęsna słyszała każde słowo, które wypowiadał w komorze.

Dydyński stał rozdygotany, wściekły. Co miał czynić? Co robić, na Boga?

Wyciągnął szablę z pochwy na dwie dłonie, wysuwał dalej lśniące ostrze śmierci.

Zabić ją? Cóż trudnego.

— Nie, panie, pomiłuj! Litości…

Padła na kolana i zalała się łzami.

Dydyński spojrzał obojętnie na szablę, popatrzył na swoje dłonie, szare i rozmiękłe po kąpieli.

Przecież tego nie zrobi. To było jasne od razu.

Cóż zatem pozostawało?

Chwycił ją za ramię i poderwał w górę.

— Odziej się! Pójdziesz ze mną! — rozkazał.

— Nie, panie, ja…

Bez zbędnych ceregieli wyciągnął ją, ledwo co odzianą, z łaźni na ulicę. A potem popchnął — szlochającą i przerażoną — w stronę husarskich stancji.

Die 23/13 novembris

Stancja carskiej chorągwi husarskiej

Późny wieczór

Było już ciemno, kiedy zaciągnął opierającą się ladacznicę do namiotu, budząc zrozumiałe zdziwienie u Nieborskiego i Borka. Na szczęście zaczęło się znowu ostrzeliwanie miasta, działa posyłały z głuchym hukiem carskie pozdrowienie do bram i Spaso-Preobrażeńskiego Monastyru. Mało kto miał głowę, by patrzeć, cóż takiego przywlókł do swej kwatery pan towarzysz husarski.

Dydyński zostawił dziewkę przy stole, sam cofnął się pod pochyłą ścianę namiotu. Patrzył, mrużąc oczy od płomienia latarni.

— Źle zrobiłaś — powiedział zmęczonym głosem.

— Hospody pomiłuj. — Złożyła ręce jak do modlitwy, a potem dosłownie padła na kolana. — Ja nie winowata, batiuszko najdroższy, hosudarze złoty!

— Nie mam sił, aby cię zabić. Nie mogę, nie bywam… taki straszny. Dziękuj swemu hospodynowi, czy jak tam wołacie na swego moskiewskiego Boga, że jestem słaby i znużony. Nic ci się nie stanie. Zamiast skrócić cię o głowę, zabiorę cię ze sobą. Do Moskwy czy gdziekolwiek indziej każe nam iść carewicz Dymitr.

Uciął jej protest jednym ruchem dłoni. Do diabła, to była zwykła ladacznica, a on był szlachcicem.

— Zanim zapłaczesz, patrz tutaj.

Odrzucił wieko skrzyni, którą zrabował w Czernihowie. Zanurzył ręce w stosie strojów, a potem cisnął jej do stóp łupy i wojenne zdobycze. Kosztowne sarafany podszyte sobolim futrem, szuby ze złotogłowiu, aksamitu i falendyszu, nakładnie, to jest szuby bez rozcięcia, kokoszniki i włośniki, rękawice i sznury pereł. I karmazynowe trzewiki obszywane srebrną nicią.

— Będziesz miała tego więcej, o ile będziesz posłuszna! A teraz ubierz się niczym polska pani. Tak, nie patrz na mnie. To twoje.

Klęczała przy stosie szat, przyciskając do piersi aksamitną szubę, dotykając z niedowierzaniem sznurów pereł. W jej oczach zobaczył łzy.

— Masz jakieś imię?

— Anastazja, mój panie.

— A zatem, Anastazjo — Dydyński wyciągnął ze szkatuły prawosławny krzyż — ucałuj chrest i zanim wdziejesz coś na siebie, powtarzaj za mną słowa przysięgi…

Rozdział X. Wojenne dzieła Dymitra

Krnąbrne miasto Szturm w deszczu i śniegu Damian w opałach • Bunt i rozruch na Siewierszczyźnie • Spiżowa nadzieja • Fortel Basmanowa • Szaleńczy wyczyn stolnikowica • Jacek nad Jackami • Złamane serce Nieborskiego • Żopa contra picza, to jest pojedynek na wszeteczne słowa • Koniec żartów • Mścisławski ciągnie pod Nowogród

вернуться

20

łac. — Pamiętaj