Postacie poprzedników jawiły się krwawo, niczym niedźwiedzie zasiadające w futrzanych czapach, w szubach i krwawych ferezjach na kremlowskim tronie. Każdy z nich patrzył groźnie z wysokości carskiego majestatu, karał knutem, szermował palem i wygnaniem, straszył opałą i ogniem.
Dymitr był młody.
Ujmował dobrym słowem, każdego przygarnął, wspomógł, pozdrowił. Wielu wybaczył i przypuścił do łask, więc w porównaniu z okrutnymi starcami z Granitowej Pałaty zdawał się księciem z ruskich bajek, herosem dawnych słowiańskich bylin. Słoneczkiem; księciem, który obiecał przywrócić Juriewyj Dień, kiedy każdy chłop mógł raz do roku porzucić swego pana. Ukrócić samowolę diaków i wojewodów. Zdjąć jarzma i podatki, otworzyć granice na zachód. I zwalczyć głód na całej ruskiej ziemi.
Siewierszczyzna podzieliła się na dwa obozy, dwa narody, dwa tłumy. Jeden ciągnął do obozu pod Nowogrodem, prowadząc działa, podwody, formując strzelców i powołując pod broń posadzkich i Kozaków. Drugi zaś siedział za murami miast cicho jak trusia, wypatrując, czy nie nadciąga carewicz albo wojsko cara.
Mścisławskiego nie było na razie ani widać, ani słychać. Z ucha do ucha szły wieści, że już wyruszył z Moskwy, że ciągnie pod Nowogród, innym zaś razem, iż buntuje mu się wojsko, a carscy wojewodowie przedzierają się przez kraj, w którym nienawidzi ich każdy dom i każde drzewo. A nawet — że kniaź przemyśliwa, jak przejść na stronę Samozwańca.
Na razie w obozie odkryto tylko carskich szpiegów, którzy w przebraniu kupców mieli przemknąć do miasta, a w miodowych łupkach wieźli pieniądze dla załogi. Kozacy rozpoznali w nich stronników Godunowa, na szczęście nie zdołali dobrać się do rubli, bo kupcy wieźli też horyłkę. I dzięki temu, iż uwaga Niżowców skierowała się ku owej dobrej przyjaciółce każdego Zaporożca, carewicz mógł rozdzielić kilka tysięcy rubli między wojsko. Co sprawiło, że polscy panowie, pobrzękujący miedziakami w kabzach, od razu nabrali ochoty do wojaczki i z taką rezolucją odparli wycieczkę Basmanowa, że na zaśnieżonym polu doliczono się ponad stu trupów.
Die 2 decembris n. st, 22 novembris st. st.
Błonia przed Nowogrodem
Około godziny dwunastej w południe
Dopiero Wasilij Rubec-Massalski dał do ręki Dymitrowi argumenty, które przeważyć mogły na jego korzyść transakcję wojenną między wojskiem carewicza a Basmanowem. Kniaź okazał się tak zacnym, wiernym człowiekiem — rzekłbyś — perłą między ponurymi Moskalami, iż ściągnął z Putywla pięć dział burzących i pięć mniejszych, które z braku zaprzęgów przywlekli na sznurach strzelcy carscy wzięci pod straż podczas buntu.
Samson, Bazyliszek, dwie Panny i Smok oraz trochę mniejszego drobiazgu okazały się ostatnią nadzieją Dymitra. Kiedy zatoczono je na działobitnie pod murami, nabito i otwarto ogień, od razu przemówiły grobowym głosem na pohybel upartemu miastu.
Już pierwsze strzały pokazały moc i potęgę imienia carewicza. Najpierw Bazyliszek strzelający czterdziestopięciofuntową kulą zmiótł wierzch narożnej baszty tak łatwo, jak gdyby uczyniona była z cienkich szczapek, a nie dębowych bierwion. Panny i Bazyliszek pogruchotały drewniane parkany, żłobiły wyłomy w wałach, rozwalały belki, ostrogi i baszty, hurdycje i częstokoły. Armatni ogień trwał do świtu. Kule przebijały dębowe mury, wpadały do wnętrza grodu, druzgocąc domy, wieże i szopy. Jak zeznał Kozak, który następnego dnia o świcie sprzedał się do wojsk Samozwańca, w czasie pierwszego dnia ubito ponad sześćdziesięciu Moskali — strzelców, posadzkich i służebnych ludzi.
Dymitr tryumfował.
Już następnego dnia wyjechał w pole obejrzeć zniszczenia. Akurat Samson rozwalił spory kawał wałów nieopodal Spaskich Wrót, zdruzgotał bierwiona i tarcice grubsze niż fantazja Moskali, dokonując wyłomu. Hurdycje na szczycie muru poszły w drzazgi. Widać było jak na dłoni, że starczy kilka celnych strzałów, a ściana rozleci się, i to na znacznym odcinku, osypująca się zaś i wypełniona chrustem fosa nie będzie bronić dostępu do miasta.
Po naradzie z Ostromęckim Dymitr nakazał skoncentrować ostrzał ze wszystkich ciężkich dział na wyłomie. A kiedy Fogler wydawał rozkazy, zaś starszy nad armatą nakazał wbić wąski klin pod lufę Samsona, jeden z artylerzystów zamachał kapeluszem.
— Herr Zeugmeister![24] — zakrzyknął. — Die Moskalen! Hier und da![25]
Ostromęcki podniósł do oka perspektywę, ale nawet gołym okiem widać było krzątaninę na wałach.
Starszy nad armatą przez chwilę wodził lunetą po parkanach i ostrokołach, a kiedy odjął okular od oka, jego gęba, pokryta sinymi cętkami prochu, pobladła jak chusta.
— Z kurwy synowie moskiewscy! Basmanow wiesza jeńców. Za ręce, na ścianie. Chce nas powstrzymać, byśmy nie strzelali! Jak cesarz Henryk pod Głogowem, za Bolesława Krzywoustego, zasłania się żywą tarczą z polskich piersi.
— Poznajesz waszmość kogoś? — zapytał Dworycki, który jak zwykle towarzyszył Dymitrowi.
— Jest trzech. Chyba wszyscy… Spod chorągwi Waszej Carskiej Mości — dokończył grobowym głosem starszy nad armatą.
— Wstrzymajcie ogień! — zagrzmiał Dworycki. — Hej, panie Gogoliński, sam tu!
— Co takiego? — Dymitr aż uniósł się w kulbace. — Co to ma znaczyć! Ja dowodzę, mospanie! Choćby tam stanął sam Belzebub, nic nie odwiedzie mnie przed zdobyciem Nowogrodu!
— To nasi ludzie — wybełkotał Dworycki. — Towarzysze i kompani. Panowie bracia. Wasza miłość nie może…
— Mogę i uczynię — uciął krótko Dymitr. — Każda wojna wymaga ofiar. Bojarzy mego batiuszki Iwana też chcieli żyć, kiedy posyłał ich na husarię pod Pskowem! A jednak miał moc i siłę, aby wymagać od nich poświęcenia żywota w imię świętej Rusi!
— To nie są poddani Waszej Carskiej Mości.
— Najemnicy. Jeszcze lepiej! — klasnął w ręce carewicz. — Wiedzieli, co ich czeka, gdy zaciągali się na wyprawę.
— To jeńcy!
— Hospody pomiłuj. A światłość wiekuista niechaj im świeci. Celuj dobrze, panie Ostromęcki. Chcę do wieczora mieć wyłom w tej kurtynie!