Выбрать главу

— Nie odstąpimy Waszego Carskiego Wieliczestwa — załkał kniaź. — Ty już z nami do śmierci, Dymitrze. Lachy pójdą, Kozaki pójdą, Dony uciekną, ale nie my! Wo wiki wików[31].

— W konie! — ryknął drugi ze sług. — Mścisławski nadciąga!

Dymitr skoczył za uciekającą armią. Za sławą i chwałą, która znikła nagle gdzieś za widnokręgiem, zgasła tego mroźnego dnia jak spadająca gwiazda nad kremlowską cerkwią.

Popędził konia. Nie było czasu. Nadciągał car Borys Godunow. I jego zaufany wojewoda — mróz.

Die 31/21 ianuarii

Pole za rzeką Wul, późny wieczór

Chociaż pułkownicy i rotmistrzowie Dymitra unieśli głowy z pogromu, jedynie Ostromęcki i Dworycki nie zgubili zdrowego rozsądku. Pierwszy nakazał zagwoździć działa, nim ogarnęła je moskiewska nawałnica, podpalił także lont od armatniego wozu pełnego prochu, dzięki czemu posłał kilkunastu dworian wprost w ramiona Abrahama. Drugi zaś płazował szablą uciekających, przebił kilku tchórzy, dopadłszy zaś w pełnym pędzie trębaczy i chorążego, kazał trąbić na zbiórkę oddziałów. I póty bił, tłukł i wyzywał od matek uciekających, aż wreszcie Polacy poczęli wstrzymywać wierzchowce, szukać wzrokiem chorągwi, a potem zbierać się do kupy.

Towarzystwo wracało spod Dobrynicz w opłakanym stanie. Zabitych nie było wielu, z roty Dydyńskiego ubyło trzech towarzyszy oraz dwadzieścia koni i pachołków, jednak o wiele większe były straty w moderunku. Panowie bracia wracali porąbani, bez szyszaków, skrzydeł, a nieraz i szabel. Na pociętych, postrzelanych koniach, pocztowi zaś często na piechotę — biegnąc i trzymając się strzemion towarzyszy. Albo po dwóch na jednym koniu.

Ujrzawszy, że polskie roty gromadzą się na otoczonym lasami polu za zamarzniętym potokiem, Moskale zatrzymali się jak wryci, a w ich szeregach zadudniły bębny, zagrały piszczałki — chyba dla dodania animuszu, bo żaden z oddziałów nie ruszył dalej.

Sotnie Szujskiego czekały na posiłki — Niemców i resztę konnicy. Dworycki widział to jak na dłoni. Nakazał odwrót do obozu pod Siewskiem. Żeby zaś zyskać na czasie, rozkazał rotom carskiej i petyhorskiej Mikulińskiego pozostać w polu, aby jak najdłużej opóźniać pochód wroga. Stawka była wysoka, ale zrozumiała — Dworycki chciał uchronić obóz przed grabieżą, zachować moderunek, prochy, kilka dział i czeladź dla dalszej wojny.

Gogoliński objął komendę. Ustawił chorągiew w ordynku. Nakazał odesłać na tyły rannych i posieczonych. Wymienić konie na świeże. To ostatnie było prawie niewykonalne. Chorągiew straciła tyle wierzchowców, że brakowało powodowych rumaków. Konie wróciły zmarnowane, mokre i okrutnie spienione po dwóch szarżach, morderczych atakach na tabor i krwawym odwrocie z dobrynickiego pola. Ledwie żywe wyciągały głowy na munsztukach, grzebały kopytami, aby pod śniegiem znaleźć choć małe źdźbło trawy.

Nie było dla nich litości. Chorągiew sformowała szeregi i obróciła się ku rzece. Dydyński z niepokojem spoglądał na rannego Świrskiego, porąbanego Nieborskiego na kulejącym wierzchowcu. Wołał ciury — Borka i Mykołę, ale nikt się nie odzywał. Już chciał odesłać Herakliusza do obozu pod opieką Damiana, kiedy z boku podjechał Borys na parującym Myszatym.

— Damian, zabierajcie Świrskiego do obozu. Opatrzyć ranę, wezwać cyrulika!

— Ja zostanę — rzekł Nieborski. — Nie zostawię waszmości w opałach.

— Sam dam sobie radę.

— Jak to? Bez czeladzi?

— Zabierajcie się do obozu! — ryknął Dydyński. — Świrski się wykrwawi! Nie widzisz?

— Ja z tobą pozostanę, ojczulku! — rzekł Oboleński. — Pozwólcie i nie gniewajcie się. Będę wiernie strzegł waszych pleców.

— Będziesz zawadzał.

— Damianie Florianowiczu, bierz mojego konia — mruknął Borys. — Ojczulku, oni ustali, porąbani, postrzelani. Twój sługa da sobie radę, a ty będziesz miał wsparcie!

— Dam sobie radę sam! Precz, Moskalu!

— Choćbyście ogniem i żelazem przypiekali, nie pójdę!

— Co, nagle odezwała się w tobie fantazja? — zakrzyknął szlachcic. — A może stałeś się Lachem? Przecież wy, Moskale, nie macie za grosz honoru!

— Zo…

Dydyński z rozmachem wyciął go płazem szabli przez plecy.

— Do obozu! — ryknął. — Nie ma czasu. Panie Nieborski, w czasie mojej nieobecności czynię cię dowódcą pocztu. Zabierz Świrskiego, każ czeladzi zwijać namioty, zaprzęgać kolasy, ruszać razem z resztą. Szybciej, bo was tu powybijam, ścierwa!

Krzyki i groźby poskutkowały. Borys i Damian ujęli wodze podjezdka ze Świrskim, puścili się rysią, a potem stępem na Siewsk. Dydyński spoglądał za nimi długo, a potem zawrócił do chorągwi, bo już wołali na niego z szeregu. Moskali przybywało na drugim brzegu. Walili na nich kupą, jak pijani szlachcice na sejmiku albo weselu.

Die 31/21 ianuarii

Pole za rzeką Wul, zapada zmierzch

Gogoliński nakazał ruszać przez strumień i potykać się na zamarzniętym polu. Ale bojarzy i dworianie, widząc ruszającą na nich husarię — choć bez kopii i przerzedzoną — wypuścili rój strzał, a potem zawrócili konie i zbiegli do lasów, roztopili się wśród drzew. Gdy zabrzmiała trąbka do odwrotu, pojawili się znowu, markując atak za wycofującą się chorągwią.

Husarze raz jeszcze poderwali wyczerpane rumaki do ataku, a dworianie ponownie zemknęli z pola chyłkiem jak Tatarzy, aby po chwili pojawić się na skraju lasu już w większej liczbie.

— Stój! — zakrzyknął Gogoliński. — Pojedynczo w tył na lewo marsz! Daleeej!

Zmusili mokre konie do zwrotu, poczłapali z powrotem. Na drugim brzegu strumienia przybywało Moskali. Polacy zabawiali ich wystarczająco długo, a stanie w tym miejscu robiło się niebezpieczne.

— Rysią marsz!

Poszli szybciej, ale bez galopów — aby nie okazywać strachu Moskwicinom. Pół stajania dalej zrobili zwrot na zadzie, znów ustawili się piersiami do wroga. Konnica Szujskiego postępowała ostrożnie, przechodziła właśnie niemrawo przez strumień. Zapadał zmierzch, ledwie mogli rozpoznać zarysy pagórów, kurhanów i ciemną krechę lasu, łagodnym łukiem otaczającą ich od południa. Na domiar złego poczynał wiać lodowaty wiatr, który porywał śnieg z zasp, a mróz przenikał do szpiku kości.

вернуться

31

scs. — Na wieki wieków