Выбрать главу

— Dwadzieścia — odezwał się tym razem nie Cofort, ale jakiś nieznany, ciemnowłosy człowiek.

— Dwadzieścia pięć — licytował Van Ryck.

— Trzydzieści — przebijał ten drugi.

— Trzydzieści pięć — głos Van Rycka brzmiał tak pewnie, jakby załoga Królowej dysponowała nieograniczonymi funduszami.

— Trzydzieści sześć — padło z ust przeciwnika.

— Trzydzieści osiem — to wszystko, co Van Ryck mógł zaoferować.

Zapadła cisza. Dan zauważył, jak Cofort podaje swój kwit i zabiera dwa pakiety mikrofilmów. Tajemniczy, ciemnowłosy człowiek pokręcił przecząco głową, gdy oficer Inspekcji zwrócił się w jego stronę. A więc wygrali!

Przez moment załoga Królowej nie mogła uwierzyć w swój dobry los. W końcu Kamil wyrzucił z siebie okrzyk radości, a zwykle zrównoważony Wilcox walił Kapitana po plecach. Van Ryck wszedł na platformę, żeby załatwić formalności. Potem podekscytowani opuścili rynek i wdrapali się na ślizgacze z jedyną tylko myślą: żeby jak najszybciej dostać się na Królową i sprawdzić, co kupili.

Rozdział 3. — Ryzyko

Wszyscy zebrali się ponownie w mesie, jedynym wystarczająco dużym pomieszczeniu na Królowej. Tang Ya ustawił czytnik na stole, a Kapitan Jellico rozciął pakiet i wyjął maleńką rolkę filmu. Dan przekonał się później, że wielu z nich wstrzymało wtedy na długą chwilę oddech w oczekiwaniu na to, co mieli zobaczyć w powiększeniu na ścianie.

— Planeta Otchłań, jedyna nadająca się do zamieszkania spośród trzech planet systemu żółtych gwiazd — rozległ się w mesie monotonny głos jakiegoś znudzonego urzędnika Inspekcji.

Na ścianie ukazał się obraz trójplanetarnego systemu ze słońcem w centrum. Żółtym słońcem — planeta mogła więc mieć klimat podobny do klimatu Ziemi. Radość Dana nie miała granic. Może jednak rzeczywiście dopisało im szczęście?

— Otchłań — odezwał się Rip. — To na pewno nie jest szczęśliwa nazwa!

Dan nie mógł mu jednak przytaknąć. Połowa planet na szlakach handlowych miała przecież dziwaczne nazwy. Każdy człowiek z Inspekcji mógł się popisać swoją pomysłowością w tej dziedzinie.

— Współrzędne — tu nastąpił szereg liczb, które szybko zapisał Wilcox, to jego zadaniem było wyznaczenie kursu na Otchłań.

— Klimat przypomina zimniejszą strefę Ziemi. Atmosfera… — tu znowu cyfry, przedmiot zainteresowania Tau. Dan domyślał się jedynie, że ten szczególny układ cyfr oznacza warunki, w których istoty ludzkie mogły żyć i pracować.

Obraz na ekranie zmienił się. Równie dobrze mogli się teraz unosić nad planetą — zdjęcia były trójwymiarowe i stwarzały pozory rzeczywistości. To, co ujrzeli wyrwało z ich ust okrzyki przerażenia.

Nie mieli żadnych wątpliwości: powodem tych brązowo-szarych plam, które szpeciły powierzchnię lądu, mogła być jedynie wojna. Wojna tak rozległa i straszliwa, że nikt nie był w stanie jej sobie wyobrazić.

— Spalona! — krzyknął Tau, ale zagłuszyły go słowa wzburzonego Kapitana:

— To ohydny podstęp!

— Chwileczkę! — wrzasnął jak mógł najgłośniej Van Ryck i wyciągnął swoją wielką dłoń w stronę przycisku na czytniku. — Zróbmy zbliżenie. Trochę na północ, wzdłuż tych blizn po pożarach.

Kula na ekranie zbliżyła się i powiększyła do tego stopnia, że jej kontury zniknęły i mieli wrażenie, że właśnie schodzą do lądowania. Straszne spustoszenie spowodowane dawno temu przez wojnę było teraz oczywiste. Ziemia była wypalona i być może ciągle toksyczna z powodu opadów radioaktywnych. Ale Szef Ładowni miał intuicję: wzdłuż straszliwych blizn na północy ciągnął się szeroki pas zieleni o niezwykłym odcieniu. Van Ryck westchnął z satysfakcją.

— Nie wszystko stracone — stwierdził.

— Rzeczywiście — gorzko odparł Jellico. — Jest tam akurat tyle roślinności, żebyśmy nie mogli stwierdzić oszustwa i domagać się odszkodowania.

— Może jakieś ruiny Przodków? — zasugerował nieśmiało Rip.

— Nie pracujemy dla muzeum — odparł krótko Kapitan wzruszając ramionami. — Dokąd mielibyśmy się udać z tymi zabytkami? Na pewno nie na Naxos. I jak się stąd wydostaniemy, nie mając gotówki na jakiś ładunek?

W ten sposób uświadomił im wszystkie złe strony obecnej sytuacji. Byli właścicielami praw do handlu z planetą na dziesięć lat. A planeta nie prowadziła prawdopodobnie żadnego handlu. Zapłacili za te prawa gotówką potrzebną do zdobycia ładunku i być może nie będą w stanie odlecieć z Naxos. Zaryzykowali. Ryzykują przecież wszyscy Pośrednicy. Ale oni przegrali.

Jedynie Szef Ładowni nie wyglądał na zniechęconego. Ciągle przyglądał się Otchłani.

— Nie załamujmy się w połowie drogi — powiedział łagodnie. — Inspekcja nie sprzedaje planet, z których nie można mieć korzyści.

— Nie, skądże, na pewno nie Kompaniom — skomentował Wilcox. — Ale kto wysłucha skargi Wolnego Pośrednika? No, chyba że skarżącym jest Cofort!

— Ja jednak mimo wszystko twierdzę — kontynuował spokojnie Van Ryck — że powinniśmy zbadać tę planetę.

— Tak? — w oczach Kapitana była wściekłość. — Chcesz, żebyśmy wszystko stracili? Otchłań jest wypalona i trzeba ją wykreślić z naszych planów. Sam doskonale wiesz, że na planetach Przodków, które brały udział w wojnie, nie ma życia.

— Większość z nich to teraz tylko gołe skały — zgodził się Van Ryck.

— Wygląda jednak na to, że nasza planeta nie została potraktowana tak jak inne. W końcu, co my wiemy o Przodkach? Tyle, co nic! Wymarli setki, a może tysiące lat przed naszym wejściem w Kosmos. Byli wspaniałą rasą, rządzili całymi systemami słonecznymi, po czym zniknęli nagle w czasie wojny, która pozostawiła jedynie wymarłe planety i wygasłe słońca. To wszystko. Ale może Otchłań została zaatakowana w ostatnich latach tej wojny, kiedy ich potęga chyliła się już ku upadkowi? Widziałem inne spalone planety: Hades i Hel, Sodomę i Szatana. Pozostał z nich tylko popiół. A na Otchłani jest roślinność. I ponieważ nie jest tak strasznie zniszczona jak inne, myślę że możemy tam na coś trafić…

Chyba mu się uda, pomyślał Dan patrząc na twarze kolegów siedzących przy stole. Może po prostu żaden z nas nie chce uwierzyć, że nas oszukano? Chcemy mieć nadzieję, że wygramy. Jedynie Kapitan Jellico ciągle był sceptycznie nastawiony do słów Van Rycka.

— Nie wolno nam ryzykować — powtórzył. — Stać nas tylko na jedną podróż, dosłownie jedną. Jeżeli uda nam się dotrzeć na Otchłań i nie będziemy mieli ładunku powrotnego… cóż — uderzył pięścią w stół — będzie z nami kiepsko!

Steen Wilcox chrząknął głośno, co zwróciło uwagę wszystkich.

— Jest jakaś szansa, że dogadamy się z Inspekcją? — zapytał.

Kamil zaśmiał się lekceważąco.

— Czy słyszałeś o tym, żeby ktokolwiek z Federacji zrezygnował z gotówki, gdy już ją miał w kieszeni?

Nikt mu nie odpowiedział. Kapitan Jellico wstał, ale wydawał się jakiś niższy, jakby przygniótł go ciężar odpowiedzialności za załogę.

— Spotkam się z nim rano. Pójdziesz, Van? Szef Ładowni skinął głową.

— W porządku, pójdę. Ale nie wierzę, żeby to w czymś pomogło.

Dan znowu był przy włazie i patrzył w noc rozświetloną dwoma bliźniaczymi księżycami Naxos.

— Do stu piorunów, nic się nie układa!

To Kamil. Dan był jednak pewien, że tych słów nie skierował do niego. I okazało się w sekundę później, że istotnie, nie on był ich adresatem.

— Nie przeklinaj losu, póki nie masz powodów — padła odpowiedź Ripa. — Ta planeta nie jest doszczętnie spalona. Widziałeś fotografie Helu i Sodomy, prawda? Nic z nich nie zostało, tak jak powiedział Van. A ta Otchłań ma trochę zieleni. Czy pomyślałeś kiedyś, Ali, co by było, gdybyśmy znaleźli ślady po Przodkach?