Kiedy wreszcie Morgenthau znajdzie na niego jakiegoś haka, z którego będę mógł skorzystać? W życiu Wilmota musi być coś, co by się nadawało. Jakaś słabość. Powinienem zmusić Morgenthau do cięższej pracy, do skupienia się na jego aktach, telefonach, na wszystkim, co mówi lub robi, na każdym jego oddechu. Chcę mieć go w garści. To podstawa. Ja tu rządzę. Wilmot musi mi się podporządkować, prędzej czy później.
Holly dostrzegła Raoula Tavalerę siedzącego samotnie w kafeterii nad solidnym lunchem. Zabrała tacę do jego stolika.
— Mogę się przysiąść? Podniósł wzrok i uśmiechnął się.
— Jasne — odparł. — Siadaj.
Od rozpoczęcia pracy w laboratorium nanotechnologicznym Tavalera zapraszał ją na kolację co najmniej raz w tygodniu. Holly dobrze się bawiła w jego towarzystwie, choć czasem wpadał w dziwny, melancholijny nastrój. Starała się, żeby na ich randkach było miło i przyjemnie. Jak dotąd, odważył się tylko na pocałowanie jej na dobranoc. Zastanawiała się, czy kiedyś posunie się dalej. I co ona wtedy zrobi?
— Jak tam praca w laboratorium? — spytała, zdejmując sałatkę i mrożoną herbatę z tacy.
— Chyba w porządku.
— Doktor Cardenas dobrze cię traktuje? Pokiwał głową z entuzjazmem.
— Łatwo się z nią pracuje. Dużo się uczę.
— To dobrze.
— Tylko nic z tego mi się chyba nie przyda, jak wrócę na Ziemię.
Przez sekundę Holly zastanawiała się, dlaczego to powiedział. Aż sobie przypomniała.
— Aha, nanotechnologia jest zakazana na Ziemi.
Skinął głową.
— Pewnie poddadzą mnie kwarantannie, żeby sprawdzić, czy nie mam w ciele jakichś nanobotów.
— W Selene jest laboratorium nanotechnologiczne.
— Nie chcę żyć pod ziemią na Księżycu. Wracam do domu. Rozmawiali o domu: Holly o Selene, Tavalera o wyżynach w New Jersey, gdzie się wychował.
— Spora część stanu znalazła się pod wodą, kiedy zaczął się przełom cieplarniany. Wszystkie nadmorskie kurorty. Ludzie nurkowali dookoła apartamentowców.
— Jest jedna rzecz, którą nie musiałbyś się martwić w Selene — rzekła Holly.
Tavalera uśmiechnął się.
— Tak. Najbliższa sadzawka jest cztery tysiące kilometrów stamtąd.
— Na Grand Plaza mamy basen pływacki.
— Akurat… Też mi coś.
Ignorując tę uwagę, Holly mówiła dalej:
— Ma wymiary olimpijskie. A trampoliny mają po trzydzieści metrów wysokości!
Tavalera potrząsnął głową.
— Nie ściągniesz mnie tam, bez względu na to, jaka tam panuje grawitacja.
On tylko chce wrócić do siebie, pomyślała Holly. Chce pojechać do domu. Uświadomiła sobie ze smutkiem, że ona nie ma domu, do którego chciałaby wrócić. To jest mój dom, powiedziała sobie. Ten habitat. Na zawsze.
266 DNI DO WEJŚCIA NA ORBITĘ SATURNA
„Gdyby to się mogło stać i z tą chwilą”, powiedział sobie Wilmot, „niechby się stało jak najprędzej”. [1]
Ta zasada doskonale się sprawdzała w jego długiej karierze akademickiej. Często łączył ją ze starym aforyzmem Churchila: jeśli masz kogoś zabić, bycie dla niego uprzejmym nic nie kosztuje.
Zaprosił więc Gaetę i Zeke’a Berkowitza na obiad, do swojego apartamentu. Berkowitz był jego starym przyjacielem i Wilmot ucieszył się, kiedy ten pojawił się punktualnie, przed kaskaderem.
Wilmot nalał whisky dyrektorowi serwisów informacyjnych, a Berkowitz uśmiechnął się przyjaźnie i rzekł:
— Musisz mieć bardzo złe nowiny, skoro nalewasz mi tak dużo na samym początku.
Wilmot uśmiechnął się z zażenowaniem i podał Berkowitzowi szklankę.
— A ty zawsze masz nosa, prawda, Zeke?
Berkowitz wzruszył ramionami.
— Byłbym kiepskim dziennikarzem, gdybym nie wiedział, co w trawie piszczy.
Wilmot nalał sobie jeszcze solidniejszą porcję.
— Chodzą plotki — rzekł Berkowitz, nadal stojąc przy kuchennej ladzie — że masz zamiar zafundować mi kopa w górę.
Wilmot skinął lekko głową i przytaknął.
— Obawiam się, że tak.
Zanim Berkowitz zdołał zadać następne pytanie, usłyszeli stukanie do drzwi.
— To Gaeta — rzekł Wilmot i ruszył, by wpuścić gościa. Gaeta miał na sobie dżinsową koszulę i spodnie, co było najbardziej formalnym strojem, jaki posiadał. Miał poważną, prawie zmartwioną minę, gdy Wilmot przedstawił go Berkowitzowi i zapytał kaskadera, czego życzy sobie do picia.
— Jeśli ma pan piwo, to chętnie — rzekł Gaeta, nadal się nie uśmiechając.
— Piwo Bass może być? Gaeta w końcu się uśmiechnął.
— Ależ oczywiście, poproszę.
Wilmot zaprowadził obu gości do krzeseł w salonie. Kiedy już usadowili się wygodnie, zwrócił się do Gaety:
— Zaprosiłem pana, bo chciałbym oddelegować Zeke’a na stanowisko pracującego dla pana specjalisty od PR — w pełnym wymiarze godzin.
Berkowitz skinął głową porozumiewawczo. Kaskader wyglądał na zaskoczonego.
Zanim jednak Wilmot doniósł tacę z kolacją do stołu, dwóch mężczyzn już zdołało nawiązać rozmowę.
— Jeśli więc Urbain, MUA albo ktokolwiek inny zabroni mi wycieczki na Tytana, zrobię numer z przejściem przez pierścienie — mówił Gaeta.
Berkowitz machnął widelcem w powietrzu.
— Przez pierścienie? O rany, to musi być widowiskowe.
— Sądzi pan, że dałoby się mnie trochę rozreklamować?
— To mógłby rozreklamować nawet niedorozwinięty bibliotekarz. Chciałem powiedzieć, że wszyscy widzieli materiał przesłany z automatycznych sond, które wylądowały na powierzchni Tytana. Fascynujące, ale to już widziano. Przez pierścienie nie przeszedł nikt.
— Ale żaden człowiek nie postawił jeszcze stopy na Tytanie — przypomniał Wilmot.
— Wiem. Ale te pierścienie! Ludzie będą się oblizywać na samą myśl. Mógłbym teraz wrzucić prawa na aukcję i zgarnąć tyle kasy, żeby pokryć koszty całej akcji i jeszcze by coś zostało.
Gaeta rozsiadł się wygodnie z zadowoloną miną. Wilmot zauważył, że Berkowitz cieszy się z nowego stanowiska jak dziecko z zabawki. Profesor poczuł ulgę. Mogę dać Eberly’emu i temu koszmarowi — Vyborgowi — co chcą i nikomu nie stanie się krzywda. Same korzyści, dla wszystkich.
Pancho Lane obejrzała wiadomość od Gaety i czuła, jak twarz ściąga jej się w grymasie.
— Jeśli nawet nie polecę na Tytana, numer z pierścieniami powinien pokryć wszystkie koszty z nawiązką.
Tak, ale co z moją siostrą, pomyślała Pancho. Gaeta przechwalał się ewentualnymi wyczynami kaskaderskimi, zaś Pancho siedziała przy biurku, rozzłoszczona. A co z Susie, zastanawiała się. To znaczy, z Holly.
— Pani siostra ma się świetnie, pani Lane — powiedział wreszcie Gaeta. — To bardzo inteligentna młoda kobieta. Bardzo zdolna. I bardzo atrakcyjna. Ma tu mnóstwo przyjaciół i chyba jest jej dobrze. Nie musi się pani o nią martwić.
Pancho skupiła się na słowach „I bardzo atrakcyjna”. Gaeta cieszył się reputacją pożeracza serc. Kawał chłopa, przyznała Pancho. Z łóżka bym go nie wyrzuciła. Czy on to robi z moją siostrą?
Pancho westchnęła. Jeśli nawet, to nic nie jestem w stanie na to poradzić. Mam nadzieję, że jej to sprawia przyjemność. I że on jej nie skrzywdzi. Bo jeśli skrzywdzi, to będzie to jego ostatni numerek w życiu.