Выбрать главу

– Od czego są te rysy?

– Nie pochodzą od tnącej krawędzi noża.

Klinga miała ząbki z drugiej strony; to one poszarpały krawędź rany, kiedy morderca wyciągał ostrze.

– Doktor Isles spojrzała na Rizzoli.

– To są typowe ślady noża komandoskiego albo myśliwskiego. Myśliwy użyłby takiego.

– Myśliwy?

Rizzoli rzuciła okiem na potężne mięśnie ramion Richarda Veagera. Nie pasuje do roli biernej ofiary, pomyślała.

– Powiem jasno – zdenerwował się Korsak.

– Nie uwierzę w to, że nasz atletyczny doktor widzi, jak napastnik wyciąga wielki nóż, a sam nic nie robi, tylko pozwala sobie przeciąć gardło.

– Ma skrępowane przeguby i kostki – przypomniała mu doktor Isles.

– Facet z krwi i kości wiłby się jak piskorz, nawet gdyby był owinięty jak mumia Tutanchamona.

– Racja – powiedziała Rizzoli.

– Nawet mając związane ręce i nogi, można kopać albo uderzać bykiem. A on po prostu siedział pod ścianą i nie zareagował.

Doktor Isles się wyprostowała.

Przez chwilę milczała, stojąc w majestatycznej pozie, jak gdyby jej fartuch chirurgiczny był ornatem kapłana.

– Podaj mi mokry ręcznik – rozkazała Yoshimie.

– Skieruj tu światło.

Wytrzyjmy go i zbadajmy cal po calu całą skórę.

– Czego się spodziewasz? – spytał Korsak.

– Powiem ci, jak znajdę.

Chwilę później, podniósłszy prawe ramię ofiary, zauważyła z boku na piersi jakieś ślady. Spojrzawszy przez szkło powiększające, dostrzegła dwa ledwie widoczne czerwone guzki. Dłonią w rękawiczce przesunęła po skórze.

– Bąble – powiedziała.

– Dermografizm Lewisa.

– Co Lewisa?

– Zaczerwienienie wskutek rozszerzenia tętniczek. Potrójna reakcja Lewisa. Objaw skórny. Najpierw obserwujemy rumień… i czerwone plamki, później zaczerwienienie spowodowane skórnym rozszerzeniem tętniczek, a w końcu trzecie stadium, kiedy skutkiem wzrostu przenikalności naczyniowej pojawiają się bąble.

– To wygląda na ślad po taserze – stwierdziła Rizzoli.

Doktor Isles skinęła głową.

– Właśnie.

Klasyczna reakcja skóry na wstrząs elektryczny wywołany paralizatorem. To go z całą pewnością obezwładniło. Jedno małe paff i stracił kontrolę nerwowo-mięśniową. Przynajmniej na tak długo, żeby zdążyć mu związać przeguby i kostki.

– Przez jaki czas utrzymują się te guzki?

– U żyjącego człowieka zwykle znikają po dwóch godzinach.

– A u martwego?

– Śmierć zahamowuje procesy skórne.

Dzięki temu zauważyliśmy guzki, chociaż są ledwo widoczne.

– Więc musiał umrzeć w ciągu dwóch godzin od chwili doznania wstrząsu?

– Z całą pewnością.

– Ale taser unieruchamia człowieka tylko na parę minut – zauważył Korsak.

– Najwyżej na pięć. Żeby go utrzymać w tym stanie, musiał mieć powtórny wstrząs.

– Dlatego sprawdzimy, czy nie ma więcej śladów – stwierdziła Isles.

Skierowała reflektor na dalsze partie tułowia. Światło bezlitośnie obnażyło genitalia Richarda Veagera. Do tej chwili Rizzoli unikała patrzenia na ten szczegół jego anatomii. Oglądanie organów płciowych trupów sprawiało jej przykrość. Było to dla niej kolejnym aktem przemocy, kolejnym poniżeniem zmarłych.

Reflektor oświetlał teraz zwiędły penis i mosznę – zwłoki Richarda Veagera całkowicie sprofanowano.

– Są kolejne bąble – oznajmiła doktor Isles, wycierając ślady krwi w celu odsłonięcia skóry.

– Tu, na podbrzuszu.

– I na udzie – dodała cicho Rizzoli.

Isles spojrzała na nią.

– W którym miejscu?

Rizzoli wskazała na charakterystyczne ślady w pobliżu lewej strony moszny. Świadectwo ostatnich, strasznych momentów życia Richarda Veagera, pomyślała. Jest w pełni świadomy sytuacji, ale nie może się poruszyć. Na nic mu się nie przydają potężne mięśnie, godziny spędzone w siłowni, gdyż ciało go nie słucha. Wstrząs elektryczny sparaliżował system nerwowy tak, że kończyny są bezwładne, całkowicie bezużyteczne.

Zostaje wywleczony z łóżka, bezbronny jak ogłupiała krowa, prowadzona na rzeź, a potem posadzony pod ścianą, żeby stać się świadkiem tego, co ma nastąpić.

Ale działanie tasera nie trwa długo. Po chwili mięśnie doktora napinają się, dłonie zaciskają w pięści. Wściekłość na widok męki żony powoduje przypływ adrenaliny. Tym razem, kiedy usiłuje zrobić ruch, mięśnie już go słuchają. Próbuje wstać, lecz zdradza go hałas spadającej mu z kolan filiżanki.

Następny paraliżujący wstrząs elektryczny powoduje, że pada zrozpaczony jak Syzyf, któremu kamień wyśliznął się z ręki.

Patrzyła na twarz Richarda Veagera, na rozchylone powieki. Wyobraziła sobie ostatnie obrazy, które musiał zarejestrować jego mózg. Własne nogi, wyciągnięte bezwładnie przed nim. Zgwałcona żona, leżąca na beżowym dywanie. Myśliwski nóż w ręku zbliżającego się mordercy.

W pomieszczeniu dziennym panuje hałas. Mężczyźni krążą po nim jak zamknięte w klatce bestie, którymi w rzeczywistości są. Telewizor ryczy, a metalowe schody prowadzące do cel położonych na wyższych kondygnacjach dźwięczą przy każdym kroku. Nie ma miejsca, w którym nie bylibyśmy obserwowani.

Skanery podglądowe są wszędzie, nawet w łazience i w toaletach. Z okien swojego pomieszczenia na górze klawisze patrzą, jak kotłujemy się na dnie studni. Widzą każdy nasz ruch.

Zakład Karny imienia Souzy Baranowskiego, najnowszy hickt w systemie więziennictwa stanu Massachusetts, o szóstym stopniu bezpieczeństwa, jest pod względem technicznym prawdziwym cudem.

Zamki nie mają kluczy. Otwierane są z wieży strażniczej za pomocą komputera. Bezosobowe głosy interkomu wydają nam rozkazy. Otwieranie i zamykanie drzwi do cel odbywa się zdalnie, nie ma w tym ludzkiego czynnika. Bywają dni, kiedy zaczynam wątpić, czy nasi strażnicy są ludźmi z krwi i kości; doznaję wrażenia, że poruszające się postaci, które widzę za szybą, są w rzeczywistości bitumowanymi sylwetkami o ludzkich kształtach.

W gruncie rzeczy wszystko mi jedno, czy jestem pilnowany przez człowieka, czy przez robota. Najważniejsze jest to, że nie mogą czytać moich ciemnych myśli; kraina moich fantazji należy wyłącznie do mnie. Siedzę w pomieszczeniu dziennym i wędruję po tej krainie, oglądając popołudniowe wiadomości o szóstej. Towarzyszy mi w wędrówce prezenterka wiadomości, uśmiechająca się do mnie z ekranu. Wyobrażam sobie jej ciemne włosy, smugę czerni na tle poduszki. Widzę na jej skórze błyszczące krople potu. Ale w mojej krainie bynajmniej się nie uśmiecha; oczy ma szeroko otwarte, rozszerzone źrenice wyglądają jak stawy bez dna, usta ostygłe w grymasie strachu.

Wyobrażam sobie to wszystko, patrząc na nią – na uroczą prezenterkę w szmaragdowym kostiumie. Widzę, jak się uśmiecha, słyszę jej starannie modulowany głos i zastanawiam się, jak brzmiałby jej krzyk. Nagle na ekranie telewizora pojawia się obraz, który sprawia, że wszelka myśl o prezenterce się urywa.

Na tle domu doktora Veagera w Newton ukazuje się mężczyzna, reporter, oznajmiając dramatycznym tonem, że choć upłynęły dwa dni od zamordowania doktora i uprowadzenia jego żony, nie dokonano żadnych aresztowań. Sprawę doktora Veagera i jego żony już znam.

Patrzę teraz z napięciem na ekran, w nadziei, że mi mignie. W końcu ją dostrzegam. Kamera robi najazd na dom. Widzę ją, wychodzącą frontowymi drzwiami, tuż za nią idzie zwalisty mężczyzna. Zatrzymują się, rozmawiając w ogrodzie przed domem, nieświadomi, że operator pokazuje ich zbliżenie.