Выбрать главу

W pokoju zgasło światło.

Kamera Micka pstrykała raz po raz, utrwalając ciemną plamkę na jasnym, fluoryzującym tle dywanu.

Zamordowany lekarz siedzi z opuszczoną głową, jego krew ścieka po ścianie, a ty naśladujesz rytuał innego mordercy. Składasz koszulę nocną pani Veager i umieszczasz ją na widocznym miejscu w sypialni, tak jak to robił Warren Hoyt.

To jednak nie wszystko – zaledwie koniec pierwszego aktu. Przed tobą dalszy ciąg przyjemności, dalsze przerażające rozkosze. Żeby się w nich pławić, zabierasz z sobą kobietę.

Światła w pokoju znów się zapaliły, ich blask był jak ukłucie oczu igłą. Ogarnęło ją przerażenie, jakiego nie doznała od wielu miesięcy; czuła się oszołomiona i roztrzęsiona, a na domiar złego poniżona, gdyż obaj mężczyźni musieli zauważyć jej bladość i drżenie rąk.

W pewnym momencie poczuła, że brak jej tchu. Wyszła z pokoju, a potem na zewnątrz domu. Stojąc we frontowym ogrodzie, rozpaczliwie chwytała powietrze. Usłyszała czyjeś kroki, ale nie odwróciła się, żeby zobaczyć kto to.

– Źle się czujesz, Rizzoli? – poznała głos Korsaka.

– Nie, wszystko w porządku.

– Nie udawaj.

– To tylko lekki zawrót głowy.

– Przypomniałaś sobie sprawę Hoyta, prawda? Doznałaś wstrząsu, widząc to, co tu się stało.

– Skąd wiesz?

Umilkł.

Po chwili, chrząknąwszy, powiedział: – Masz rację.

Skąd, do diabła, mam to wiedzieć?

– Zaczął iść w stronę domu.

Odwróciła się i zawołała za nim.

– Korsak?

– Co?

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.

Powietrze było przyjemnie chłodne, wilgotna trawa pachniała słodko, ale panująca w domu groza przyprawiała ją o mdłości.

– Wiem, co ona czuje – powiedziała cicho.

– Wiem, przez co teraz przechodzi.

– Pani Veager?

– Musisz ją odnaleźć.

Porusz wszystkie sprężyny.

– Jej zdjęcie jest we wszystkich mediach.

Sprawdzamy każdy cynk, każdą wiadomość telefoniczną.

– Westchnąwszy, pokręcił głową.

– Ale zdajesz sobie sprawę, jak mało prawdopodobne jest to, że on ją utrzymuje przy życiu.

– Utrzymuje.

Wiem, że utrzymuje.

– Skąd ta pewność?

Objęła się rękami, żeby opanować drżenie, i spojrzała na dom.

– Tak postąpiłby Warren Hoyt.

Rozdział 3

Spośród wszystkich obowiązków detektywa wydziału zabójstw bostońskiej policji Rizzoli najbardziej nie lubiła wizyt w skromnym, nierzucającym się w oczy budynku przy Albany Street. Mimo iż podejrzewała, że nie jest bardziej wrażliwa od swoich kolegów, nie znosiła myśli, że mogłaby okazać jakąkolwiek niedoskonałość.

Mężczyźni zbyt dobrze wyczuwają słabość psychiczną, więc koledzy niewątpliwie próbowaliby atakować jej czułe punkty swoimi niewybrednymi kawałami i przytykami. Nauczyła się zachowywać stoicki spokój, oglądać bez zmrużenia oka najgorsze widoki na stole w prosektorium. Nikt nie podejrzewał, ile nerwów kosztowało ją pozornie nonszalanckie wejście do tego budynku.

Jane Rizzoli, jędza z jajami.

Ale dziś, siedząc w swoim samochodzie zaparkowanym na tyłach Urzędu Lekarza Sądowego, nie miała poczucia, że się nie boi, ani że ma jaja.

Ostatniej nocy źle spała.

Pierwszy raz od wielu tygodni przyśnił jej się Warren Hoyt. Obudziła się zlana potem, czując w rękach ból od starych ran. Spojrzała na blizny na dłoniach i nagle zapragnęła zapalić silnik i odjechać, zrobić cokolwiek, byle uniknąć czekającej ją w tym budynku próby. Nie miała obowiązku przyjechać tutaj, zabójstwo popełniono w Newton, ale duma nie pozwalała jej się wycofać: Jane Rizzoli nigdy nie była tchórzem.

Wysiadła z samochodu, zatrzasnęła z głośnym hukiem drzwi i weszła do budynku. Przybyła do prosektorium jako ostatnia. Przebywające w niej trzy osoby skinęły jej głowami na znak powitania. Korsak miał na sobie obszerny fartuch chirurgiczny i bufiasty, papierowy czepiec. Wyglądał jak cierpiąca na nadwagę gospodyni domowa z siatką na włosach.

– Rozmawialiście o czymś? – zapytała, również wkładając fartuch dla ochrony ubrania przed przypadkowym opryskaniem.

– Trochę, o taśmie użytej do skrępowania.

Sekcję robiła doktor Maura Isles.

Gdy przed rokiem otrzymała funkcję lekarza sądowego stanu Massachusetts, policjanci z wydziału zabójstw nadali jej przydomek „Królowa Trupów”. Za namową doktora Tierneya porzuciła prominentne stanowisko wykładowcy na wydziale medycyny uniwersytetu w San Francisco i przeprowadziła się do Bostonu. Wkrótce lokalna prasa również zaczęła używać tego samego przydomku.

Na swoje pierwsze wystąpienie w sądzie w charakterze biegłego, reprezentującego Urząd Lekarza Sądowego, przybyła ubrana w gotycką czerń.

Kamery telewizyjne śledziły jej królewską sylwetkę, kiedy wstępowała po schodach do budynku sądu, pokazując w zbliżeniach jej trupio bladą twarz, przeciętą kreską krwistoczerwonej szminki na ustach, sięgające ramion kruczoczarne włosy, z równą linią grzywki nad brwiami, i minę wyrażającą zimną obojętność.

W trakcie zeznawania nic nie było w stanie wytrącić jej z równowagi. Adwokat próbował umizgów, pochlebstw, w końcu z rozpaczy próbował ją zastraszyć, lecz doktor Isles, uśmiechając się jak Mona Lisa, odpowiadała z niezachwianą logiką na wszystkie pytania. Obrońcy bali się jej jak ognia, za to media ją uwielbiały.

Jeśli chodzi o gliniarzy z wydziału zabójstw, kobieta spędzająca cały czas w towarzystwie zwłok w tym samym stopniu straszyła ich i fascynowała.

Doktor Isles przeprowadzała sekcję z charakterystycznym dla niej niezaangażowaniem emocjonalnym. Jej asystent, Yoshima, spokojnie rozkładał instrumenty i ustawiał światła. Był równie rzeczowy jak ona. Oboje patrzyli na zwłoki doktora Veagera chłodnym wzrokiem naukowców.

Stężenie pośmiertne w ciągu nocy ustąpiło, doktor Veager leżał teraz płasko na stole. Taśma klejąca została poprzecinana, zdjęto z niego bokserki i zmyto krew z przeważającej części skóry. Ramiona miał ułożone z boków, wzdłuż tułowia.

Jego dłonie wyglądały jakby nałożono na nie kolorowe rękawiczki; na skutek ciasnych więzów i pośmiertnej sinicy były spuchnięte i fioletowe. Wszyscy jednak patrzyli przede wszystkim na poprzeczną ranę na gardle.

– Coup de grace – powiedziała doktor Isles.

Zmierzyła linijką długość rany.

– Czternaście centymetrów.

– Nie wygląda na głęboką – zauważył Korsak.

– Dlatego że cięcie zostało wykonane wzdłuż linii Langera.

Napięcie skóry ściąga z powrotem krawędzie, tak że rana prawie nie jest rozwarta. Jest głębsza, niż się wydaje.

– Szpatułka do języka? – zapytał Yoshima.

– Dziękuję.

– Doktor Isles wzięła od niego drewnianą szpatułkę i ostrożnie wsunęła jej zaokrąglony koniec do rany, mrucząc pod nosem: – Ho, ho, nieźle…

– Co, do diabła? – rzucił Korsak.

– Zmierzyłam głębokość rany. Prawie pięć centymetrów. – Doktor Isles wzięła powiększalnik i zajrzała w głąb czerwonej czeluści rany.

– Lewa tętnica szyjna i lewa żyła szyjna są przecięte. Również nadcięta jest tchawica.

Poziom przecięcia tchawicy tuż poniżej chrząstki tarczowatej wskazuje na to, że szyja przed przecięciem została napięta.

Podniosła wzrok na oboje detektywów.

– Wasz nieznany sprawca odciągnął głowę ofiary do tyłu, a potem wykonał dokładnie zaplanowane cięcie.

– To była zwykła egzekucja – stwierdził Korsak.

Rizzoli przypomniała sobie jarzące się w świetle promieni ultrafioletowych włosy przylepione do spryskanej krwią ściany. Włosy doktora Veagera, wyrwane z jego czaszki w chwili, gdy ostrze przecinało mu szyję.

– Jakie to było ostrze? – spytała.

Zamiast odpowiedzieć, doktor Isles zwróciła się do Yoshimy: – Skocz.

– Tam leży.

Uciąłem już odpowiednie pasy.

– Ja ściągnę brzegi, a ty je skleisz.

Korsak zachichotał.

– Macie zamiar skleić go na nowo?

Isles spojrzała nań z politowaniem.

– Wolałbyś super glue?