Выбрать главу

Magdalena wstała z łóżka z wahaniem, podeszła do okna i spojrzała w dół.

Tak, to był Christer, ten chłopiec. Dawał jej znaki, żeby otworzyła okno.

Lękliwie obejrzała się do tyłu, wiedziała jednak, że stryj Julius siedzi teraz w salonie i w towarzystwie innych panów popija poncz. Szum głosów docierał aż tu, do jej pokoju, słychać też było wybuchy śmiechu i paplanie kobiet dobiegające z sąsiedniego pomieszczenia. Zwykle wystraszona Magdalena wyjątkowo zapomniała o swoim lęku i niecierpliwie mocowała się z okiennymi haczykami. Wreszcie okno otworzyło się na oścież.

– Wyjdź – szepnął Christer.

Nerwowo rozejrzała się dokoła.

– Grają w karty, zaczęli właśnie nową partię – uspokoił ją. – Ale czy dla pewności nie możesz przygotować łóżka?

– Przygotować?

– Ułóż coś na nim tak, żeby wyglądało, że to ty tam śpisz.

Magdalena zrozumiała, o co mu chodzi. Ach, jakie to emocjonujące!

Szybko wzburzyła pościel i znów na palcach podeszła do okna.

– Ale jak mam stąd wyjść? Stryj Julius zamknął drzwi na klucz i zabrał go ze sobą.

– Oczywiście przez okno! Chodź, złapię cię!

Kusząco wyciągnął w górę ręce.

– Ale…

Myśli wirowały jej w głowie w dzikim pędzie. Wspiąć się na parapet? Spódnice? Czy trzeba je przytrzymać? Jak mam…

– Teraz zeskocz! Nie jest wysoko!

W istocie, okno umieszczone było dość nisko nad ziemią, ale Magdalena za wszelką cenę chciała wyjść na zewnątrz jak najbardziej elegancko, zachowując wszelkie zasady przyzwoitości, próbowała się jakby wyczołgać, no i rezultat okazał się najgorszy z możliwych. Spódnice podsunęły jej się do góry i bezwładnie wylądowała w objęciach chłopaka.

– Jesteś lekka jak piórko – rzekł ze zdumieniem. – Co ty właściwie jesz? Pyłek kwiatów?

Od momentu, kiedy spoczęła w jego mocnych chłopięcych ramionach, Christer został jej bożyszczem, bohaterem marzeń. Magdalena była bardzo, bardzo samotnym dzieckiem.

Ostrożnie postawił ją na ziemi i ujął za rękę. Pobiegli po wilgotnej od rosy trawie, kryjąc się wśród buków rosnących za domem, aż nabrali pewności, że z żadnego budynku stojącego w uzdrowiskowym parku nikt ich nie zobaczy.

– Nie mogę zostać z tobą długo – szepnęła Magdalena. – Co prawda stryj Julius nigdy do mnie nie zagląda, ale może usłyszeć, jak będę się wspinała z powrotem.

– Jakoś sobie z tym poradzimy.

Ach, jakie to ciekawe, jakie intrygujące! Magdalena była tak podekscytowana, że brakowało jej tchu w piersiach. Chłopiec przyprowadził ją do sągu drewna, przygotował dla nich siedzisko, a potem wyjął z kieszeni chusteczkę do nosa i wytarł do czysta drewniane bale. Magdalena usiadła ostrożnie, z uczuciem, że bierze udział w czymś naprawdę skandalicznym, ale wcale tego nie żałowała.

– Wiesz, jutro już wracam – wyjaśnił Christer. – A musiałem z tobą porozmawiać, bo tak paskudnie się wobec ciebie zachowałem. Chciałem to naprawić.

Dziewczynka przeżywała wszystko tak intensywnie, jakby chciała wessać w siebie każdą kroplę, każdy okruch tej chwili. Sękate, a mimo wszystko gładkie bale, jeśli można użyć tak sprzecznych określeń, świeżozielona zasłona liści, tworząca nad ich głowami sklepienie jakby wytwornej sali, drewno pod palcami, trawa pod stopami, no i ten chłopiec obok niej. Nigdy nie przypuszczała, że między dwojgiem ludzi mogą przepływać takie prawie namacalne strumienie… Jak gdyby ktoś wbijał w skórę cieniusieńkie igiełki i wpuszczał nimi samą przyjemność! Nie mogła oderwać wzroku od jego niesfornej czupryny, wesołych, dość głęboko osadzonych oczu, zabawnej szczerby między zębami, leciutko zadartego nosa. Jego twarz wydawała się taka harmonijna, być może dlatego, że biła z niej prawdziwa, szczera życzliwość.

– Czy to prawda, że umiesz czarować? – zapytała nieśmiało, czerwieniąc się jak piwonia.

Christer usiłował zachowywać się nonszalancko, ale nie bardzo mu się to udawało.

– A, o to ci chodzi! E, to nic takiego, nie ma o czym mówić. – Machnął ręką z udawaną obojętnością. – Teraz tylko ty się liczysz. Dlaczego tu jesteś?

Pochyliła głowę. Tak bardzo nie chciała, by ten przemiły chłopiec odjeżdżał.

– Twierdzą, że muszę być chora, bo nie jem. Ale to nie jest prawda. Po prostu bardzo się boję.

Christer uznał, że nigdy jeszcze nie widział tak ślicznych, zgrabnych stóp w wysokich, zapinanych na guziki trzewiczkach. Ujął ją za rękę.

– Czego się boisz?

Jak gorąca i mocna była jego dłoń!

– Nie wiem. Boję się swoich snów.

– Takie są okropne?

– Tak. Ale nigdy ich nie pamiętam. Mam wrażenie, jakby… jakby próbowały się przede mną chować.

Christer zrobił mądrą minę.

– Doskonale to rozumiem. Myślę, że wcale nie snów się boisz, tylko czegoś innego. Sądzę, że w twoim życiu jest jakaś mroczna plama.

Sam tego nie wymyślił. Słyszał, jak kiedyś Heike mówił coś podobnego, ale brzmiało to tak tajemniczo, że postanowił przyjąć tę teorię za własną.

Jego słowa bardzo wzburzyły dziewczynkę.

– Nie mów tak. Przez to boję się jeszcze bardziej.

– Czy to znaczy, że w twoim życiu naprawdę jest jakaś mroczna plama?

– Skąd mogę to wiedzieć! – zawołała zrozpaczona. – Ach, jak bardzo chciałabym umrzeć!

– O, nie! – jęknął Christer. – Tak nie wolno ci mówić! Jesteś najładniejszą osobą, jaką widziałem!

Odetchnęła głęboko, jego słowa sprawiały jej tyle radości.

– Nie, doszłam do wniosku, że mimo wszystko wcale nie chcę umierać – powiedziała zamyślona. – Stwierdziłam to już podczas podróży tutaj – ciągnęła Magdalena, odbierając Christerowi radosną satysfakcję, która ogarnęła go na myśl, że to jego ingerencja tak radykalnie zmieniła nastawienie dziewczynki do życia.

– Ach, tak? – odezwał się, nagle jakby przygaszony.

– Tak, kiedy jechaliśmy, urwało się koło i powóz zatrzymał się tuż nad przepaścią. Wczepiłam się wtedy mocno w oparcie, bo zrozumiałam, że jednak mimo wszystko chcę przeżyć. Wypadek skończył się tragicznie, gdyż kosz wuja Juliusa, po brzegi wypełniony jedzeniem, potoczył się w przepaść. Na szczęście okazała się wcale nie na tyle głęboka, by stangret nie mógł spuścić się w dół i pozbierać serów i kiełbas, rozsypanych po całym zboczu.

Christer wybuchnął śmiechem. Dziewczynka miała poczucie humoru! Była… była cudowna! Mały, zgrabny nosek, dołeczki w policzkach, promienne oczy. Ach, jakże ją kochał!

– Ile… ile masz lat? – spytała zawstydzona.

– Ja? Zaraz policzymy! Urodziłem się w tysiąc osiemset osiemnastym, łatwo to zapamiętać. A teraz mamy rok tysiąc osiemset trzydziesty trzeci… Piętnaście, nie chce być inaczej.

Świetnie o tym wiedział, ale pragnął jak najdłużej pławić się w jej podziwie. Wydawało mu się, że dziewczynce bardzo imponuje jego dorosłość.

– Gdzie mieszkasz? Tak naprawdę, nie tu, w uzdrowisku.

Skrzywiła się.

– Mieszkamy w ogromnym domu niedaleko Sztokholmu. Dom jest przeraźliwie wielki i wspaniały. Stoi w parku tak rozległym, że można w nim zabłądzić. Ale otacza go wysokie ogrodzenie i przez to czuję się tak, jakbym mieszkała w klatce.

A więc jest bogata. Christer westchnął w głębi duszy. Jego rodzicom daleko było do zamożności…

Przerwała mu smętne rozmyślania.

– A ty gdzie mieszkasz, Christerze?

Wypowiedziała jego imię! Odrobinę sepleniąc, swoim jasnym, czystym głosem wymówiła jego imię! Czuł, że jeszcze chwila, a umrze ze szczęścia.

Nonszalancko machnął dłonią.

– O, ja… mieszkam w Wexio. Ale teraz, w tych dniach, właśnie się stamtąd wyprowadzamy. Zresztą przenosimy się w okolice Sztokholmu.