Выбрать главу

– I po cóż wam, panie, coś tak okropnego, co przynosi ludziom same tylko nieszczęścia – szaleństwo i śmierć? Cóż panu przyjdzie z tej księgi? Niechby sobie leżała w skrzyni kolejnych półtora tysiąca lat.

– Nie, mój przyjacielu, już czas! Sto lat temu, za życia Saventusa, było jeszcze za wcześnie, a teraz nadeszła właściwa pora – z głębokim przekonaniem oświadczył Walser. – W szesnastym stuleciu ludzki rozum był jeszcze zbyt pogrążony w mrokach niewiedzy, człowiek nie zdołał podnieść się z kolan. Ale nasz oświecony wiek poczynił wielkie odkrycia – że Ziemia nie stanowi centrum wszechświata, lecz jest tylko jedną z planet krążących wokół Słońca, że…

– To niemożliwe! – zakrzyknął wielkim głosem poruszony do głębi kapitan. – Każdy przecież widzi, że Słońce obraca się wokół Ziemi!

– Nie zawsze należy wierzyć własnym oczom. – Aptekarz uśmiechnął się do kapitana jak do nierozumnego dziecka. – Pański wzrok mówi panu, na przykład, że Ziemia jest płaska, a tymczasem nic podobnego – okrągła niby jabłko.

Cornelius nie protestował, porażony tym argumentem. Czyżby Ziemia istotnie nie była ośrodkiem wszechświata?

– A ile wspaniałych odkryć dokonało się w fizyce i chemii! Albo w medycynie! Nigdy jeszcze człowiek nie wiedział o sobie i przyrodzie tak wiele. Rozum w końcu uczy się myśleć bez strachu, samodzielnie, uwalnia się z powijaków. Człowiek dzisiaj pojmuje i odczuwa sam siebie zupełnie inaczej. Genialny Szekspir, piewca wolności Cervantes, zuchwały Spinoza, dociekliwy John Donne i wielu innych myślicieli sprawiło, że ludzkość może mieć dla siebie szacunek, być dumna ze swoich osiągnięć. Krępująca uzda ślepej, bezrozumnej wiary nie jest nam już więcej potrzebna. Owszem, dawniej, w żałosnej epoce ciemnoty i niewiedzy, religia była niezbędna po to, by w naszych dzikich przodkach tłumić zwierzęce żądze i strach przed zagadką bytu – a wszystko to w imię Boże. Teraz jednak większość tajemnic natury, które dawniej wydawały się niezbadane, szczęśliwie została odkryta przez naukę. Uczeni rozwiązaliby i inne problemy, gdyby ich rozsądku nie ograniczały żelazne pęta zabobonu. To koniec, mój drogi, chrześcijaństwo przestało już być użyteczne. Trzeba je odrzucić, tak jak wyrośnięte dziecko zrzuca z siebie za małe i za ciasne ubranie, które krępuje jego ruchy. Żeby posuwać się naprzód, dalej, wyżej, człowiekowi potrzebna jest dziś nie wiara w cuda, lecz we własne siły i możliwości własnego umysłu. Jeżeli ludzie dowiedzą się prawdy o Chrystusie i źródłach jego nauki, w ich umysłach zapanuje ogromne poruszenie – o wiele bardziej twórcze niż w okresie reformacji. Przecież każdy wstrząs, każda odmienność w sposobie myślenia to dobrodziejstwo dla pracy człowieczej myśli. Wielu, oczywiście, cofnie się w przerażeniu, zatka uszy i zasłoni oczy. Niemało jednak znajdzie się i takich, którzy z zaciekawieniem i uwagą powitają nową prawdę. I będą to najlepsi z ludzi! I ja, i pan stoimy u progu złotego wieku! Jak niewiarygodnie rozwinie się nauka i sztuka, jak wzrośnie poziom wykształcenia! A co najważniejsze, człowiek przestanie się płaszczyć i poniżać przed istotą wyższą, która w rzeczywistości nie istnieje. Jeżeli ludzie nie będą w pokorze oddawać czci królowi niebios, to bardzo szybko odejdzie im ochota również i na to, by padać plackiem przed ziemskimi władcami. Powstanie nowe społeczeństwo, godne i żyjące w poszanowaniu własnych wartości. Oto cel, którego urzeczywistnieniu warto poświęcić życie!

Walser nie panował już nad wzruszeniem. Głos mu drżał, z oczu płynęły łzy natchnienia i zachwytu.

– A co z Maryją Dziewicą, Najświętszą Orędowniczką? – zapytał cicho von Dorn. – Skoro Boga nie ma, to Jej także? Nie jest władna wstawić się za nikim, gdyż umarła blisko dwa tysiące lat temu? I życie wieczne także nie istnieje? Po naszej śmierci niczego już nie będzie? Niczego? Po co w takim razie żyć?

– Żeby przebyć drogę od bezmyślnego zarodka do mądrości szlachetnego starca, który wie, że przeżył swoje życie w pełni i opróżnił jego czarę do ostatniej kropli – wyjaśnił Walser tak, że było widać, iż wszystko już przemyślał i od dawna zna odpowiedź na te pytania. – Szukałem Ewangelii Judasza, ponieważ wierzyłem w potężną moc tej księgi. Nikt, kto ją przeczytał – czy choćby tylko do niej zajrzał – nie mógł zachować wiary w Boga, nawet sam inkwizytor. Mam plan, dla którego pragnąłbym pana pozyskać – przecież i w przyszłości będę potrzebował wiernego i dzielnego pomocnika. Osiądę w Amsterdamie, gdzie obskurantyzm nie jest w modzie. Kupię drukarnię i wydam Księgę. Rozpowszechnię ją w całej Europie. Zaręczam panu, że w ciągu dwóch lub trzech lat podniesie się tam fala, w porównaniu z którą herezja Lutra wyda się chrześcijańskiej społeczności dziecinną zabawą. My dwaj, ja i pan, wywołamy olbrzymi przewrót w ludzkich duszach i umysłach!

– I znowu zacznie się wojna religijna? – zapytał Cornelius. – Jedni będą zabijać w imię wiary, a drudzy w imię rozumu? W naszym rodzie wciąż pozostaje żywa pamięć reformacji, która podzieliła go na dwa wrogie obozy – i jeden z nich unicestwił członków drugiego… Nie, panie Walser, nie można narażać duszy na takie ciężkie próby. – Kapitan mówił coraz głośniej i zapalczywiej. – Świat, niedoskonały i często okrutny, taki już jest z natury, przez nikogo nie został do tego popchnięty ani zmuszony. Niech lepiej wszystko będzie, jak ma być. Jeśli pan ma rację i Bóg nie jest człowiekowi potrzebny, to lepiej, żeby ludzie doszli do tego sami, bez pańskiego Judasza, który i tak był i na zawsze pozostanie podłym zdrajcą, cokolwiek by wymyślił… Co do mnie, sądzę, że Bóg będzie potrzebny zawsze, dlatego że przynosi nadzieję, a nadzieja jest potężniejsza i piękniejsza niż rozum. I Jezusa także ludzie będą potrzebować! I wcale nie chodzi o to, kim był naprawdę i co zrobił lub czego nie zrobił… Nie potrafię panu tego wytłumaczyć, ale czuję i wiem: bez Niego nie można się obejść. Jest pan przecież dobrym i mądrym człowiekiem, że też pan tego nie rozumie! – Von Dorn pokręcił głową. – Proszę mi wybaczyć, szanowny przyjacielu, ale nie dopuszczę, by pański plan się urzeczywistnił.

– „Nie dopuszczę”? – Walser uniósł brwi. – Nie dopuszczę?

– Niech mi pan odda Zamoleusa. Ja… nie, nie zniszczę go, bo skoro ta księga przetrwała już tyle wieków, to znaczy, że Bogu się podoba, by istniała. Ale ukryję ją tak głęboko, w tak tajemnym miejscu, że nikt jej tam nie odnajdzie, chyba że mu się to uda z woli boskiej. I niech pan nie próbuje mnie od tego odwodzić, to nic nie da. – Teraz Cornelius nie był już rozgorączkowany, mówił spokojnie – czuł w sobie jakąś twardą, niezachwianą pewność. – Będzie się pan odwoływał do mojego rozsądku, a ja podjąłem decyzję, kierując się sercem.

Aptekarz opuścił głowę i zamknął oczy. Nie odzywał się. Cornelius cierpliwie czekał.

Wreszcie – po kwadransie, może zresztą i więcej czasu upłynęło – Walser rzekł z ciężkim westchnieniem:

– Cóż, mój szlachetny przyjacielu, niewykluczone, że w takiej sprawie rzeczywiście należy wsłuchać się nie w głos rozumu, lecz serca. Jestem zasmucony i przybity tym, że nie potrafiłem przekonać o słuszności mych sądów nawet pana, człowieka rozumnego i życzliwego. Koniec końców, dał pan wyraz również moim własnym wątpliwościom. Chciałem wypróbować na panu, czy ludzkość jest już gotowa zaakceptować ideę świata bez Boga. Teraz widzę, że nie. Cóż, niech Księga czeka swojego czasu… A my… My stąd wyjedziemy. Niech pan buduje swój wspaniały zamek i przeznaczy w nim jedną komnatę dla mnie. Przyjmuję pańską hojną propozycję.

Muszkieterowi łzy zakręciły się w oczach – prawdę mówiąc, szykował się na długi, męczący spór i już z góry utwardzał serce, żeby za nic nie ustąpić.