Выбрать главу

— Czego chcesz, dziewczynko? — zawołał. — Co? Żebrzesz? Tak? Więc masz, masz... no weź, masz!

I drżąc ze wzruszenia, zaczął szukać po kieszeniach i wydobył dwie lub trzy srebrne monety. Lecz to mu się wydało za mało; wydostał portfel i wyjąwszy z niego rublowy papierek — wszystko, co tam się znajdowało — położył go na dłoni małej żebraczki.

— Niech cię Bóg strzeże, maleńka... moje dziecię! Niech Anioł Boży cię nie opuszcza.

I drżącą ręką kilkakrotnie nakreślił krzyż nad biedaczką, lecz wtem zobaczywszy, iż patrzę na niego, zachmurzył się i szybkimi krokami poszedł dalej.

— Widzisz, ja patrzeć nie mogę — zaczął po dłuższym, gniewnym milczeniu — jak te małe, niewinne istoty drżą z zimna na ulicy... z winy swych przeklętych ojców i matek. Zresztą jaka matka wyśle dziecko z domu w taką pogodę, chyba najbardziej nieszczęśliwa. Widocznie tam u niej w kącie kulą się jeszcze inne sieroty, ta jest najstarsza, a matka pewnie chora i... Hm! Nieksiążęce dzieci! Dużo, mój kochany, na świecie... jest nieksiążęcych dzieci! Hm!...

Przez chwilę milczał, jakby natknąwszy się na jakąś trudność.

— Widzisz, obiecałem Annie Andrejewnie — zaczął plącząc się nieco — obiecałem jej... właściwie postanowiliśmy razem z Anną Andrejewną wziąć byle jaką sierotkę na wychowanie, tak, byle jaką, to znaczy biedną i maleńką, do domu, na stałe, rozumiesz?... Nudno nam samym, starym, w domu... Ale widzisz, Anna Andriejewna jakoś zaczęła się temu sprzeciwiać. Pomów ty z nią, tak wiesz, niby nie ode mnie, a tak z własnej inicjatywy... perswaduj jej... rozumiesz? Dawno już miałem cię o to prosić... namów ją, żeby się zgodziła... a mnie jakoś tak niezręcznie... Co tu gadać głupstwa... Na co mi dziewczynka? — zupełnie niepotrzebna. Chyba tak, dla zabawy, żeby dziecięcym głosem się ucieszyć... zresztą, prawdę mówiąc, robię to dla żony. Będzie jej przecież weselej niż ze mną samym. Wszystko to głupstwo! Wiesz, za długo byśmy musieli iść pieszo, weźmy dorożkę... Anna Andriejewna czeka...

Było pół do ósmej, gdyśmy przyjechali do Anny Andriejewny.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Staruszkowie bardzo się kochali. Miłość i długotrwałe przyzwyczajenie związały ich nierozdzielnie. Ale Mikołaj Siergieicz nie tylko teraz, lecz i dawniej, w najszczęśliwszych czasach, był jakiś mało wylewny w stosunku do swej Anny Andriejewny, a nawet czasami surowy, szczególnie przy ludziach. W niektórych naturach, czułych i subtelnych, jest czasami jakiś upór, jakaś wstydliwa niechęć wypowiadania się, okazywania nawet drogiej sobie istocie swej czułości nie tylko przy ludziach, lecz nawet na osobności; na osobności jeszcze bardziej. Tylko z rzadka wybucha w nich uczucie tkliwości, wybucha tym goręcej, tym gwałtowniej, im dłużej było powstrzymywane. Taki po części był stosunek starego Ichmieniewa do jego Anny Andriejewny nawet za czasów młodości. Szanował ją i kochał bezgranicznie, choć byk to tylko kobieta poczciwa, umiejąca kochać go, i nic poza tym, i bardzo go gniewało, że ona z kolei w naiwności serca była w stosunku do niego niekiedy nawet zbytnio i nieostrożnie wylewna. Ale po odejściu Nataszy stali się jakby czulsi dla siebie; dotkliwie odczuli, że pozostali sami na świecie. I chociaż Mikołaj Siergieicz bywał czasami bardzo ponury, niemniej obojgu im ból i przykrość sprawiało rozstanie, choćby tylko na dwie godziny. Stanęła między nimi milcząca umowa, żeby nie wspominać ani słowem o Nataszy, jakby jej na świecie nie było. Anna Andriejewna nie ośmieliła się nawet napomknąć o niej przy mężu, chociaż jej z tym było bardzo ciężko. W głębi duszy już dawno przebaczyła Nataszy. Tak się jakoś złożyło, że za każdym moim przyjściem przynosiłem jej wieści o jej drogim, niezapomnianym dziecku.

Staruszka była chora, jeżeli długo nie miała wiadomości, a kiedy je przynosiłem, interesowała się najmniejszą drobnostką, rozpytywała mnie drżąc z ciekawości, "odchodziła od zmysłów" podczas moich opowiadań i omal nie umarła ze strachu, gdy Natasza pewnego razu zachorowała, nawet mało brakowało, a byłaby poszła do niej. Ale to był niezwykły przypadek. Z początku nawet przy mnie nie decydowała się wyrazić chęci zobaczenia córki i prawie zawsze po zakończeniu naszych rozmów, kiedy to wypytała się o wszystko, uważała za konieczne jakoś zaciąć się i stwierdzić, że chociaż owszem, interesuje się losem córki, jednak Natasza jest przestępczynią, której nie można przebaczyć. Wszystko to było, prawdę powiedziawszy, sztuczne. Były chwile, kiedy Anna Andriejewna cierpiała aż do utraty sił, płakała, mówiła przy mnie o Nataszy słowami najbardziej pieszczotliwymi, gorzko skarżyła się na Mikołaja Siergieicza, a w jego obecności napomykała, z wielką ostrożnością co prawda, o pysze ludzkiej, zatwardziałości, o tym, iż nie umiemy przebaczać krzywd i że Bóg nie przebaczy tym, którzy sami nie umieli przebaczać, lecz dalej się nie posuwała. W takich chwilach staruszek stawał się sztywny i ponury, milczał nachmurzony lub też nagle, zazwyczaj niewyraźnie lub zbyt głośno, zaczynał mówić o czym innym, wreszcie odchodził pozostawiając nas samych i dając w ten sposób Annie Andriejewme możność wylania przede mną swego bólu we łzach i narzekaniach. W taki sam zupełnie sposób odchodził do swojego pokoju zawsze w czasie moich odwiedzin, czasem ledwie zdążywszy się ze mną przywitać, aby mi dać sposobność udzielenia Annie Andriejewnie ostatnich nowin o Nataszy. To samo zrobił i teraz.

— Zmokłem — rzekł do żony zaraz po wejściu do pokoju — pójdę do siebie, a ty, Wania, posiedź tutaj. Zdarzyła mu się pewna historia z mieszkaniem, nich ci opowie. Ja zaraz wrócę.

I odszedł spiesznie, starając się nawet nie patrzeć na nas, jakby czując wyrzuty sumienia, że nas pozostawia sam na sam. W takich wypadkach, zwłaszcza gdy wracał do domu, był zawsze w stosunku do nas surowy i zgryźliwy, a nawet kłótliwy, jakby sam złościł się na swą miękkość i ustępliwość.

— On już taki jest — powiedziała staruszka, która ostatnimi czasy stała się wobec mnie bardzo prosta i bezpośrednia — a przecież wie, że my te wszystkie jego podstępy rozumiemy. I po co udaje przede mną? Czy jestem dla niego obca, czy co? To samo z córką. Przecież mógłby jej przebaczyć, może nawet pragnie przebaczyć, Bóg go wie!... Nocami płacze, sama słyszałam. Ale nadrabia miną. Pycha go opanowała... Kochany Iwanie Pietrowiczu, niech pan czym prędzej opowie, dokąd on chodził.

— Mikołaj Siergieicz? Nie wiem. Sam chciałem panią o to zapytać.

— A ja aż zamarłam ze strachu, kiedy wyszedł. Chory przecież, w taką pogodę, późną porą; no, myślę sobie, musi być coś ważnego; a cóż jest ważniejszego od wiadomej panu sprawy! Tak sobie to myślę, a nie śmiem rozpytywać. Przecież teraz o nic go nie śmiem pytać. Boże, aż mi dech zaparło ze strachu i o niego, i o nią. Myślę sobie, może do mej poszedł, może się zdecydował przebaczyć? Przecież o wszystkim się dowiedział, ma wszystkie ostatnie wiadomości o niej; wiem na pewno, że ma, a skąd te wiadomości pochodzą, nie mam pojęcia. Bardzo się martwił wczoraj, a i dziś tak samo. Ale czemu pan milczy? Niechże pan mówi, co się tam stało. Jak na zwiastuna bożego czekałam na pana, oczy wypatrywałam. No cóż, rzuca Nataszę ten łajdak?

Opowiedziałem natychmiast Annie Andriejewnie wszystko, co sam wiedziałem. Byłem z nią zawsze zupełnie szczery. Zakomunikowałem jej, że istotnie zanosi się na zerwanie i że to jest poważniejsze niż dawniejsze ich konflikty; że Natasza przysłała mi wczoraj kartkę, w której prosiła, żebym przyszedł dzisiaj o dziewiątej wieczorem, i dlatego nawet nie miałem zamiaru wstępować do nich, a przyszedłem, sprowadzony przez Mikołaja Siergieicza. Opowiedziałem jej i wyjaśniłem szczegółowo, że w ogóle położenie jest teraz krytyczne; że ojciec Aloszy, który przed dwoma tygodniami wrócił z podróży, nawet słyszeć nie chce o niczym i surowo się do niego zabrał; a co najważniejsze, że Alosza sam, zdaje się, nie stroni od panny, z którą go swatają, i podobno nawet się w niej zakochał. Dodałem jeszcze, że kartka Nataszy, o ile można sądzić, była przez nią pisana w stanie wielkiego podniecenia; pisze, że dziś wieczorem ma być wszystko postanowione, ale co — nie wiadomo. Dziwne także i to, że pisze wczoraj, a zaprasza na dzisiaj i wyznacza godzinę dziewiątą. Dlatego muszę koniecznie iść, i to czym prędzej.