— Niech pan idzie, niech pan koniecznie idzie — zatroskała się staruszka — tylko niech on wyjdzie i niech pan herbatę wypije... Ach, samowaru nie przynoszą! Matriona! Gdzie samowar? Zbój, nie dziewczyna! Napij się herbatki, wynajdź jaki pretekst i idź. A przyjdź do mnie koniecznie jutro i opowiedz wszystko; przyjdź jak najwcześniej. Boże! Żeby się tam jakie nieszczęście nie stało! A cóż gorszego, zdawałoby się, może być od tego, co już jest! Przecież Mikołaj Siergieicz wie o wszystkim, serce mi mówi, że wie. Ja dowiaduję się wiele od Matriony, a ona od Agaszy; Agasza to chrzestna córka Marii Wasihewny, która mieszka u księcia... przecie wiesz. Mój Mikołaj był dziś bardzo zły. Ja mówię to i owo, a on omal nie krzyknął na mnie, a potem, jakby żal mu się zrobiło, powiada: mało pieniędzy — jak gdyby krzyczał z powodu pieniędzy. Po obiedzie poszedł spać. Zajrzałam przez szparkę (we drzwiach jest szparka, on nawet nie wie o tym), a on klęczy i modli się. Jak to zobaczyłam, nogi się pode mną ugięły. Nie pił herbaty i nie spal, wziął czapkę i wyszedł. Wyszedł o piątej. Nawet nie śmiałam spytać, żeby na mnie nie huknął. Zaczął teraz często hukać; najwięcej na Matrionę, ale czasem i na mnie; a gdy tylko huknie, nogi mi mdleją i jakby kawałek serca się odrywał. Przecież wiem, że to tylko tak sobie, a mimo to robi się straszno. Całą godzinę modliłam się do Boga, po jego wyjściu, żeby mu lepsze myśli zesłał. Gdzie jest ten bilecik, pokaż.
Pokazałem. Wiedziałem, że Anna Andriejewna piastowała ukochaną, ukrytą nadzieję, że Alosza, którego nazywała łotrem, zbrodniarzem i głupim, bez serca chłopakiem, ożeni się wreszcie z Nataszą i że jego ojciec, książę Piotr Aleksandrowicz, zezwoli mu na to. Raz nawet wydała się z tym przede mną, chociaż później żałowała tego i wypierała się swoich słów. Ale za nic w świecie nie ośmieliłaby się zdradzić ze swymi nadziejami wobec Mikołaja Siergieicza, chociaż wiedziała, że staruszek ją o coś podobnego podejrzewa, i raz nawet pośrednio robił jej o to wyrzuty. Myślę nawet, że ostatecznie przekląłby Nataszę i wyrwał ją ze swego serca, gdyby się dowiedział o możliwości tego małżeństwa.
Myśleliśmy tak wówczas wszyscy. Mikołaj Siergieicz oczekiwał córki, wszystkie jego najskrytsze pragnienia zmierzały do tego, lecz oczekiwał jej samej, skruszonej, z wyrwanym z jej serca nawet wspomnieniem o Aloszy. To było jedynym, choć nigdy nie wypowiedzianym głośno warunkiem przebaczenia, lecz warunek ten, gdy się patrzyło na Mikołaja Siergieicza, był zrozumiały i oczywisty.
— Smarkacz, smarkacz bez charakteru i bez serca, zawsze tak mówiłam — rozpoczęła na nowo Anna Andriejewna. — I wychować go nie umiano, wietrznika! Rzuca ją pomimo takiej miłości, mój Boże! Co z nią, biedaczką, będzie? I co on widzi w tej nowej?!
— Słyszałem, Anno Andriejewno — zauważyłem — że ta panna jest czarująca, a Natalia Nikołajewna mówiła o niej to samo...
— Nie wierz temu — przerwała staruszka. — Jaka tam czarująca! Dla was, trzpiotów, każda spódniczka jest czarująca. A że Nataszą ją chwali, to tak tylko, przez szlachetność. Nie umie go powstrzymać i ciągle mu przebacza, a sama cierpi. Ileż razy ją zdradził! Zbrodniarz bez serca! Po prostu aż mnie strach ogarnia. Pycha zaślepiła wszystkich. Żeby chociaż mój się uspokoił, przebaczył jej i sprowadził ją tutaj. Uścisnęłabym ją, przyjrzałabym się jej. Czy sbhudła?
— Schudła, Anno Andriejewno!
— Moja najdroższa! A ze mną, Iwanie Pietrowiczu, źle się dzieje! Całą noc, cały dzień przepłakałam... ale co tam, później opowiem! Ile razy napomykałam oględnymi słowami, żeby przebaczył: wprost nie śmiem mówić, tak go tylko okólną drogą zręcznie zagadywałam. A we mnie aż serce zamiera: rozzłości się, myślę sobie, i przeklnie ją ostatecznie. Przekleństwa od niego jeszcze nie słyszałam, boję się, by go nie rzucił. Co wtedy będzie? Ojciec przeklnie — Bóg ukarze. Takie to moje życie: co dzień drżę z przerażenia. Powinien się pan wstydzić, Iwanie Pietrowiczu — u nas w domu pan wzrastał, doznawał od nas ojcowskiego obejścia i miał pan też co wymyślić! Czarująca. Jaka tam czarująca! Już nawet ta ich Maria Wasiliewna mówi bardziej do rzeczy. (Źle postąpiłam prosząc ją raz na kawę, kiedy mój na cały ranek wyjechał za interesami.) Ona wszystko już wytłumaczyła. Książę, ojciec Aloszy, utrzymywał jakieś podejrzane stosunki z hrabiną. Hrabina podobno dawno już robiła mu wyrzuty, że się z nią nie żeni, a ten ciągle odwlekał. A ta hrabina jeszcze za życia męża źle się prowadziła. Mąż umarł — a ona za granicę; zaczęli się koło niej kręcić różni Włosi, Francuzi, ściągnęła do siebie jakichś baronów; tam właśnie złapała księcia Piotra Aleksandrowicza. A jej pasierbica, córka pierwszego jej męża-propinatora, rosła tymczasem i rosła. Hrabina-macocha swoje już wydała, a Katarzyna Fiodorowna przez ten czas podrosła i dwa miliony, które jej ojciec-propinator zostawił, także podrosły. Teraz, jak mówią, ma trzy miliony. Książę zaraz to zwąchał: ot, dobrze by było Aloszę ożenić! (Ani chybi! Swego nie daruje!) Hrabia, ten co to u dworu, ta znakomitość, pamiętasz, ten jego krewniak, także się zgadza; trzy miliony to nie żarty. Dobrze, powiada, rozmów się pan z tą hrabiną. Więc książę komunikuje hrabinie o swym życzeniu. A ta jak nie wsiądzie na niego! Zupełnie, powiadają, bez zasad kobieta, zawadiaczka taka! Ją już tutaj, jak mówią, nie wszyscy przyjmują, to nie to, co za granicą. Nie, powiada, sam żeń się, książę, ze mną, a moja pasierbica nie wyjdzie za Aloszę. A panna, ta jej pasierbica, jak w obraz, powiadają, patrzy w swoją macochę; omal że się nie modli do niej i we wszystkim jest jej posłuszna. Łagodna taka, powiadają, anielska duszyczka! A książę widzi, w czym rzecz, i powiada: niech się pani hrabina o nic nie obawia. Majątek swój już pani straciła i pozostały nie popłacone długi. A jak pasierbica pani wyjdzie za Aloszę, to będzie z nich dobrana para: i tamta niewiniątko, i mój Alosza głuptasek. Weźmiemy ich pod kuratelę i wspólnie będziemy się nimi opiekować, a wtedy będzie pani miała pieniądze. I po co, powiada, ma pani za mnie za mąż wychodzić? Sprytny człowiek! Mason! Pół roku temu hrabina była niezdecydowana, a teraz, powiadają, jeździli do Warszawy i tam się ugodzili. Ot co słyszałam. Wszystko to Maria Wasiliewna mi opowiedziała, wszystkie tajniki, a sama słyszała od zaufanego człowieka. A więc oto, w czym rzecz: pieniążki, miliony, a nie tam — czarująca!...
Opowiadanie Anny Andriejewny uderzyło mnie. Było zupełnie zgodne z tym wszystkim, co niedawno słyszałem od samego Aloszy. Opowiadając to, odgrażał się, że za nic w świecie nie ożeni się dla pieniędzy. Ale Katarzyna Fiodorowna zrobiła na nim wrażenie i podobała mu się. Słyszałem również od Aloszy, że jego ojciec sam może się ożeni; chociaż zaprzecza tym pogłoskom, żeby przed czasem nie drażnić hrabiny. Mówiłem już, że Alosza bardzo kochał ojca, szczycił się nim i wierzył w niego jak w wyrocznię.