— Niech pan mi da znać, jeżeli będzie trzeba — powiedział odchodząc. — Tymczasem niebezpieczeństwa nie ma.
Postanowiłem pozostać z Heleną przez cały dzień i możliwie aż do wyzdrowienia zostawiać ją jak najrzadziej samą. Wiedząc jednak, iż Natasza i Anna Andriejewna mogą się zadręczyć oczekując mnie, postanowiłem zawiadomić Nataszę choćby przez miejską pocztę, iż dziś do niej nie przyjdę. Do Anny Andriejewny nie mogłem pisać. Prosiła mnie raz na zawsze, żebym nie posyłał jej nigdy listów, od czasu gdy raz posłałem zawiadomienie o chorobie Nataszy. "Staruszek się chmurzy, gdy zobaczy twój list — mówiła — chce się dowiedzieć, biedny, co piszesz, a nie może się zdecydować zapytać. To go rozstraja na cały dzień. A przy tym mnie list tylko rozdrażnia. Co to jest dziesięć wierszy! Będę chciała o szczegóły zapytać, a ciebie nie ma." Dlatego więc pisałem tylko do Nataszy i kiedy odnosiłem receptę do apteki, równocześnie wysłałem list.
Tymczasem Helena znów zasnęła. We śnie jęczała z lekka i wstrząsały nią dreszcze. Doktor zgadł: głowa bolała ją bardzo. Od czasu do czasu wydawała lekki okrzyk i budziła się. Na mnie spoglądała nawet z oburzeniem, jak gdyby jej szczególnie ciążyła moja troskliwość. Przyznam się, że było mi z tego powodu bardzo przykro.
O jedenastej przyszedł Masłobojew. Był zatroskany i jakby roztargniony; wstąpił tylko na chwilę i bardzo mu się gdzieś śpieszyło.
— No, bracie, spodziewałem się, że mieszkasz niepozornie — zauważył rozglądając się — ale wprost nie myślałem, że znajdę cię w takiej skrzyni. Przecież to skrzynia, a nie mieszkanie. No, to jeszcze nic, powiedzmy, ale najgorsze, że wszystkie te uboczne kłopoty odciągają cię tylko od pracy. Myślałem o tym jeszcze wczoraj, kiedyśmy jechali do Bubnowej. Ja przecież, bracie, z natury i skutkiem mojego położenia socjalnego należę do tych ludzi, którzy sami nic porządnego nie robią, a innym morały prawią, żeby robili. Słuchaj no: może jutro albo pojutrze wstąpię do ciebie, a ty koniecznie bądź u mnie w niedzielę rano. Spodziewam się, że do tego czasu sprawa tej dziewczynki będzie załatwiona; wtedy pomówię z tobą poważnie, bo widzę, że do ciebie trzeba się poważnie zabrać. Nie można tak żyć. Wczoraj tylko napomknąłem ci o tym, a teraz wywiodę to logicznie. I wreszcie, powiedz: cóż to, za dyshonor sobie uważasz wzięcie ode mnie pieniędzy na pewien czas?
— Ależ nie kłóć się! — przerwałem mu. — Lepiej powiedz, jak tam się to wszystko wczoraj skończyło.
— No cóż, wszystko skończyło się jak najpomyślniej i cel został osiągnięty, rozumiesz? A teraz nie mam czasu. Wstąpiłem na chwilę, tylko żeby zawiadomić cię, że nie mam czasu; chciałbym się także dowiedzieć, czy umieścisz ją u kogoś, czy chcesz ją trzymać u siebie. Bo trzeba o tym pomyśleć i zdecydować.
— Tego jeszcze nie wiem na pewno i przyznam ci się, czekałem na ciebie, by się poradzić. Na jakiej zasadzie na przykład mógłbym ją trzymać tu u siebie?
— E, to bagatela, choćby jako służącą...
— Proszę cię, mów ciszej. Chociaż jest chora, ale zupełnie przytomna, i gdy cię tylko spostrzegła, zauważyłem, iż drgnęła. To znaczy, że przypomniała sobie wczorajszy dzień.
Opowiedziałem mu o jej usposobieniu i o wszystkim, co mogłem zauważyć w jej charakterze. Słowa moje zainteresowały Masłobojewa. Dodałem, iż może umieszczę ją w pewnym domu, i z lekka napomknąłem mu o moich staruszkach. Ku memu zdziwieniu znał już częściowo historię Nataszy, a na moje pytanie, skąd wie, odrzekł:
— Ot tak, dosyć dawno już, przypadkowo słyszałem. W związku z pewną sprawą. Mówiłem ci przecież, iż znam księcia Wałkowskiego. Dobrze robisz, że chcesz ją oddać do tych staruszków. Bo będzie cię tylko krępować. I jeszcze jedno: trzeba ją jakoś przyodziać, ale nie troszcz się, biorę to na siebie. Do widzenia, przychodź do mnie częściej. Czy ona teraz śpi?
— Zdaje się — odpowiedziałem.
Ale zaledwie wyszedł, Helena zawołała mnie.
— Kto to? — zapytała. Głos jej drżał, ale patrzyła na mnie tym samym, upartym i jakby hardym wzrokiem. Inaczej nie umiem tego określić.
Powiedziałem jej nazwisko Masłobojewa i dodałem, że to przez niego wydobyłem ją z rąk Bubnowej i że Bubnowa boi się go bardzo. Policzki jej zapłonęły, prawdopodobnie na te wspomnienia.
— I ona teraz tu nigdy nie przyjdzie? — zapytała Helena patrząc na mnie badawczo.
Pośpieszyłem dodać jej otuchy. Umilkła, wzięła swymi gorącymi paluszkami moją rękę, lecz zaraz odrzuciła ją, jakby się opamiętała. "Niemożliwe, aby naprawdę czuła do mnie taki wstręt — pomyślałem. — To jej zwyczaj albo... albo po prostu biedaczka doznała tyle zła, że już nikomu na świecie nie dowierza."
W oznaczonym czasie poszedłem po lekarstwo i zarazem do znajomej traktierni, gdzie jadałem czasem obiady i gdzie miałem kredyt. Tym razem wychodząc z domu zabrałem ze sobą naczynia i wziąłem w traktierni porcję rosołu z kury dla Heleny. Ale nie chciała jeść i rosół na razie pozostał w piecyku.
Dałem jej lekarstwo i zabrałem się do pracy. Myślałem, że śpi, ale spojrzawszy na nią przypadkowo, zobaczyłem nagle, że podniosła głowę i uparcie obserwowała, jak piszę. Udałem, że nie zauważyłem tego.
W końcu rzeczywiście zasnęła, i to, ku mojej wielkiej radości, spokojnie, bez majaczenia i bez j'ęków. Opadły mnie refleksje; Natasza nie tylko mogła, nie wiedząc o niczym, rozgniewać się na mnie za to, że u niej dzisiaj nie byłem, ale nawet, myślałem, na pewno będzie rozgoryczona moim lekceważeniem, szczególnie wtedy, kiedy jej może najbardziej jestem potrzebny. Może ma jakieś nowe troski, może ma jakieś sprawy, a mnie jakby umyślnie nie ma.
Co się zaś tyczy Anny Andriejewny, to po prostu nie wiedziałem, jak się przed nią jutro usprawiedliwię. Myślałem długo i nagle postanowiłem pójść i tu, i tam. Moja nieobecność mogła potrwać najwyżej dwie godziny. A Helena śpi i nie będzie słyszała, jak wyjdę. Zerwałem się, włożyłem palto, wziąłem czapkę, ale kiedy chciałem wyjść, Helena nagle odezwała się do mnie. Zdziwiłem się: czyżby tylko udawała, że śpi?
Dodam tu, że chociaż tak się zachowywała, jakby nie chciała ze mną mówić, ale dość często wzywała mnie; ta potrzeba zwracania się do mnie ze wszystkim, czego nie .mogła pojąć, dowodziła czegoś wręcz przeciwnego i przyznam się, że sprawiało mi to przyjemność.
— Gdzie pan chce mnie oddać? — zapytała, kiedy podszedłem do niej.
W ogóle zadawala mi pytania jakoś nagle, zupełnie nieoczekiwanie dla mnie. Tym razem nawet nie od razu ją zrozumiałem.
— Niedawno pan mówił ze swoim znajomym, że chce mnie pan oddać do jakiegoś domu. Ja nigdzie nie chcę iść.
Nachyliłem się ku niej; miała znów silną gorączkę. Zacząłem ją pocieszać i dodawać otuchy; zapewniłem, że jeśli zechce u mnie pozostać, to nigdzie jej nie oddam. Mówiąc to, zdjąłem palto i czapkę. Nie mogłem się zdecydować, by zostawić ją samą w takim stanie.
— Nie, niech pan idzie! — rzekła domyśliwszy się, że chcę odejść. — Chce mi się spać, zaraz usnę.
— Jakże tu zostaniesz sama jedna? — powiedziałem niepewnie. — Zresztą, za dwie godziny będę z powrotem...
— Niech pan idzie. A gdybym była chora przez cały rok, to pan miałby przez cały rok nie wychodzić z domu?
Spróbowała się uśmiechnąć i jakoś dziwnie spojrzała na mnie, jak gdyby walcząc z jakimś dobrym uczuciem powstającym w jej sercu. Biedactwo! Dobre, tkliwe serduszko wychodziło na jaw, mimo jej całej wrogości do ludzi i wyraźnego zdziczenia.
Najpierw pobiegłem do Anny Andriejewny. Czekała na mnie z gorączkową niecierpliwością i przywitała wyrzutami; była strasznie niespokojna: Mikołaj Siergieicz zaraz po obiedzie wyszedł, a dokąd — nie wiadomo. Domyśliłem się zaraz, iż staruszka nie wytrzymała i opowiedziała mu wszystko, swoim zwyczajem, napomknieniami. Zresztą prawie przyznała mi się do tego, mówiąc, że nie mogła wytrzymać, aby nie podzielić się z nim taką radością, lecz Mikołaj Siergieicz stał się, według jej własnego wyrażenia, bardziej ponury niż gradowa chmura, nic nie rzekł, nawet na pytania nie odpowiedział, zaraz po obiedzie zabrał się, i tyle go widziała. Opowiadając o tym Anna Andriejewna drżała niemal ze strachu i błagała mnie, abym czekał z nią na powrót męża. Wymówiłem się i powiedziałem prawie szorstko, że może jutro nie będę mógł przyjść i wstąpiłem teraz po to, by ją zawiadomić. Tym razem omal że się nie pogniewaliśmy. Rozpłakała się, robiła mi ostre i gorzkie wymówki i dopiero, gdy wychodziłem, rzuciła mi się na szyję, mocno objęła rękami i powiedziała, bym się na nią "sierotę" nie gniewał i nie brał do serca jej słów.