Выбрать главу

I z wściekłością szarpała na sobie nieszczęsną sukienkę. Momentalnie podarła ją prawie na strzępy. Gdy skończyła, była tak blada, że ledwie stała na nogach. Patrzyłem ze zdziwieniem na tę jej zaciekłość. Ona zaś spoglądała na mnie jakoś wyzywająco, jak gdybym to ja był winien. Ale wiedziałem już, co powinienem zrobić.

Postanowiłem nie zwlekając, zaraz rano, kupić jej nową suknię. Na to dzikie, zawzięte stworzenie trzeba było oddziaływać dobrocią. Wyglądała tak, jakby nigdy nawet nie widziała dobrych ludzi. Jeżeli już raz, nie zważając na okrutną karę, podarła na strzępy swoją pierwszą, podobną do tej sukienkę, to z jakąż zawziętością musiała patrzeć na nią teraz, gdy przypominała jej tak niedawną, straszną chwilę.

Na bazarze można było bardzo tanio kupić ładną i skromną sukienkę. Trudność polegała na tym, że nie miałem w tej chwili przy sobie pieniędzy. Jeszcze wczoraj jednak postanowiłem iść w jedno miejsce, skąd miałem nadzieję je wydostać, było to zresztą po drodze na bazar; wziąłem kapelusz; Helena obserwowała mnie wytrwale, jakby na coś czekając.

— Pan mnie znowu zamknie na klucz? — zapytała, gdy wziąłem klucz do ręki, by zamknąć drzwi jak wczoraj i przedwczoraj.

— Moja droga — powiedziałem podchodząc do niej — nie gniewaj się. Zamykam dlatego, że może ktoś przyjść. A ty jesteś chora, mogłabyś się przestraszyć. I Bóg raczy wiedzieć, kto przyjdzie, może Bubnowej wpadnie do głowy zajść tutaj...

Powiedziałem jej to umyślnie. Zamykałem ją dlatego, że jej nie dowierzałem. Wydawało mi się, że jej nagle przyjdzie do głowy uciec ode mnie. Postanowiłem jakiś czas być ostrożniejszy. Helena nic nie odpowiedziała, więc i tym razem zamknąłem ją na klucz.

Znalem pewnego przedsiębiorcę, wydającego już trzeci rok jedno wielotomowe dzieło. Od niego często dostawałem pracę, kiedy trzeba było czym prędzej zarobić trochę gotówki. Płacił akuratnie. Poszedłem do niego i udało mi się wydostać dwadzieścia pięć rubli zadatku w zamian za zobowiązanie dostarczenia w ciągu tygodnia artykułu kompilacyjnego. Ale spodziewałem się uszczknąć trochę z czasu, który poświęcałem mojej powieści. Postępowałem tak często, będąc w ostatecznej potrzebie.

Zdobywszy pieniądze, udałem się na bazar. Tam wkrótce odnalazłem znajomą staruszkę-handlarkę, sprzedającą różne szmaty. Określiłem jej w przybliżeniu wzrost Heleny, a ona natychmiast wybrała mi jasną, perkalikową, bardzo mocną i nie więcej niż raz praną sukienkę, przy tym bardzo tanią. Za jednym zamachem wziąłem i chustkę na szyję. Płacąc pomyślałem, że Helena potrzebuje jakiejś szubki, mantylki albo czegoś w tym rodzaju. Było chłodno, a ona zupełnie nic nie miała. Ale odłożyłem ten sprawunek na inny raz. Helena była taka obraźliwa, dumna, Bóg wie, jak przyjmie nawet tę sukienkę, mimo że umyślnie wybierałem możliwie najprostszą, na j niepozornie) szą, najbardziej codzienną, jaką można było wybrać. Poza tym kupiłem jednak dwie pary nicianych pończoch i jedne wełniane. To mogłem jej dać pod pretekstem, że jest chora i że w pokoju zimno. Potrzebna jej była również bielizna. Ale wszystko to odłożyłem na później, kiedy się z nią lepiej zapoznam. Kupiłem za to stare firanki do łóżka — rzecz niezbędną i która mogła sprawić Helenie dużą przyjemność.

Z tymi zakupami wróciłem do domu o pierwszej po południu. Zamek otwierał się bardzo cicho, toteż Helena nie od razu usłyszała, iż wróciłem. Zauważyłem, że stała'obok stołu i przeglądała moje książki i papiery. Usłyszawszy mnie, szybko zamknęła książkę, którą czytała, i odeszła od stołu zaczerwieniona. Spojrzałem na książkę: była to moja pierwsza powieść wydana w oddzielnej książce, z wydrukowanym na stronie tytułowej moim nazwiskiem.

— Stukał tu ktoś do pana! — powiedziała takim tonem, jakby przekomarzała się ze mną. — Dlaczego mnie pan zamknął?

— Czy czasem nie doktor? — powiedziałem — nie odezwałaś się?

— Nie.

Nie powiedziała więcej nic; wziąłem węzełek, rozwiązałem go i wydobyłem kupioną suknię.

— Widzisz, moja droga — rzekłem — w takich strzępach, jakie masz, chodzić nie można. Kupiłem ci codzienną suknię — najtańszą, taką, że nie masz się czego niepokoić: kosztuje wszystkiego rubel dwadzieścia kopiejek. Noś ją na zdrowie.

Położyła suknię obok siebie. Zarumieniła się i szeroko otwartymi oczyma patrzyła na mnie czas jakiś.

Była bardzo zdumiona i zarazem, jak mi się zdawało, strasznie się czegoś wstydziła. Lecz w oczach jej pojawiło się coś miękkiego i jasnego. Widząc, że milczy, odwróciłem się do stołu. Postępek mój zastanowił ją widocznie. Ale przemogła się z wysiłkiem i siedziała spuściwszy oczy.

Głowa mnie bolała coraz bardziej. Świeże powietrze nie przyniosło mi najmniejszej ulgi. Tymczasem trzeba było iść do Nataszy. Niepokój o nią nie zmniejszył się od wczoraj, przeciwnie, wzrastał coraz bardziej. Nagle wydało mi się, iż Helena mnie woła. Odwróciłem się do niej.

— Niech mnie pan nie zamyka, kiedy pan wychodzi — powiedziała patrząc w bok i palcami bębniąc po taśmie kanapy, jak gdyby cała pochłonięta tym zajęciem. — Ja od pana nie odejdę.

— Dobrze, Heleno! Ale jeśli przyjdzie ktoś obcy? Bóg wie kto?

— To niech mi pan zostawi klucz, zamknę się od wewnątrz; gdy ktoś zastuka, powiem: "Nie ma w domu".

Spojrzała na mnie filuternie, jakby mówiąc: "Przecież to takie proste."

— Kto panu pierze bieliznę? — zapytała nagle, zanim miałem czas jej odpowiedzieć na poprzednie pytanie.

— Jest taka kobieta w tym domu.

— Ja umiem prać. A skąd pan wziął wczoraj jedzenie?

— Z traktierni.

— Umiem też gotować. Będę panu gotować obiady.

— Daj pokój, Heleno; gdzież ty możesz umieć gotować? Mówisz od rzeczy.

Zamilkła, zmieszana. Moja uwaga zmartwiła ją widocznie. Czas jakiś milczeliśmy oboje.

— Zupę — powiedziała nagle, nie podnosząc głowy.

— Jak to zupę? Jaką zupę? — zapytałem, zdziwiony.

— Gotowałam dla mamy, gdy była chora. Chodziłam też na targ.

— Widzisz, Heleno, widzisz sama, jaka ty jesteś dumna — powiedziałem podchodząc do niej i siadając obok na kanapie. — Postępuję z tobą tak, jak mi nakazuje moje serce. Jesteś teraz sama, bez rodziny, nieszczęśliwa. Chcę ci pomóc. Ty byś . mi przecież też pomogła, gdyby ze mną było źle. Ale ty nie chcesz tego zrozumieć i dlatego jest ci tak ciężko przyjąć najprostszy podarunek ode mnie. Zaraz chcesz mi płacić, odrabiać, jakbym ja był Bubnową i robił ci wymówki. Powinnaś się tego wstydzić, Heleno.

Nie odpowiedziała, wargi jej drżały. Zdaje się, iż chciała mi coś powiedzieć, ale przemogła się i zmilczała. Wstałem, aby pójść do Nataszy. Zostawiłem Helenie klucz z tym, aby zapytała się, gdyby ktoś zastukał do drzwi. Byłem pewien, iż i Nataszy przytrafiło się coś złego, co do czasu przede mną ukrywa, jak to zresztą już nieraz było między nami. W każdym razie postanowiłem wstąpić do niej tylko na chwilę, by nie rozdrażniać jej swym natręctwem.

Tak też się stało. Powitała mnie niezadowolonym, szorstkim spojrzeniem. Trzeba było zaraz odejść, a pode mną nogi się chwiały.

— Przyszedłem do ciebie na chwilę, Nataszo — zacząłem — poradzić się, co mam robić z moim gościem. Zacząłem szybko opowiadać o Helenie. Słuchała w milczeniu.

— Nie wiem, co ci poradzić, Wania — odpowiedziała. — Widać z tego wszystkiego, iż to dziwaczna istota. Była może bardzo skrzywdzona, bardzo nastraszona. Pozwól jej wyzdrowieć przynajmniej. Chcesz ją oddać do rodziców?