Выбрать главу

Pomylił imiona i nie zauważył tego, rozzłoszczony, że nie może odnaleźć dzwonka. Ale dzwonka w ogóle nie było. Ująłem za klamkę i Mawra natychmiast otworzyła, witając nas z zakłopotaniem. W kuchni, oddzielonej od maleńkiego przedpokoju drewnianym przepierzeniem, można było przez otwarte drzwi zauważyć pewne przygotowania: wszystko było jakoś niecodziennie odkurzone i wyczyszczone; w piecu paliło się, na stole stało jakieś nowe nakrycie. Widać było, że nas oczekiwano. Mawra podbiegła zdejmować nam palta.

— Czy jest Alosza? — zapytałem.

— Nie było go — szepnęła mi jakoś tajemniczo.

Weszliśmy do Nataszy. W jej pokoju nie było widać żadnych specjalnych przygotowań; wszystko było po staremu. Zresztą u niej zawsze było wszystko takie czyste i miłe, że nawet nie było nic do porządkowania. Natasza przywitała nas stojąc przed drzwiami. Byłem uderzony chorobliwą chudością i niezwykłą bladością jej twarzy, chociaż rumieniec pojawił się na chwilę na jej zmartwiałych policzkach. Oczy miała rozgorączkowane. W milczeniu szybko wyciągnęła rękę do księcia, najwyraźniej zakłopotana i zmieszana. Na mnie zaś nawet nie spojrzała. Stałem i oczekiwałem w milczeniu.

— Jestem więc! — zaczai książę tonem przyjacielskim i wesołym. — Dopiero kilka godzin temu wróciłem. Przez cały ten czas myślałem o pani (tkliwie pocałował jej rękę); i czego przez ten czas nie przemyślałem! Ileż myśli postanowiłem pani zwierzyć, opowiedzieć... No, ale zdążymy się nagadać! Po pierwsze, mój trzpiot, którego, jak widzę, jeszcze tu nie ma...

— Przepraszam księcia — przerwała mu Natasza rumieniąc się i pesząc — muszę powiedzieć kilka słów Iwanowi Pietrowiczowi. Wania, chodź... dwa słowa.

Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła za parawan.

— Wania — powiedziała szeptem, zaprowadziwszy mnie w najciemniejszy kącik — przebaczysz mi czy nie?

— Nataszo, co ty mówisz!

— Nie, nie, ty za często i za wiele mi przebaczałeś, ale przecież wszelka cierpliwość ma swój kres. Nigdy mnie nie przestaniesz kochać, wiem o tym, ale powiesz, że jestem niewdzięczna, a ja wczoraj i onegdaj byłam wobec ciebie niewdzięczna, egoistka, okrutna...

Nagle zalała się łzami i przywarła twarzą do mojego ramienia.

— Ależ, Nataszo — starałem się ją przekonać. — Przecież ja byłem bardzo chory przez całą noc, nawet teraz ledwie się trzymam na nogach, dlatego nie przychodziłem ani wczoraj wieczorem, ani dzisiaj, a ty myślisz, że ja się pogniewałem. Moja droga, moja kochana, czyż ja nie wiem, co się teraz z tobą dzieje?

— No, to dobrze... To znaczy, żeś przebaczył jak zwykle — powiedziała uśmiechając się przez łzy i ściskając aż do bólu moją rękę. — Resztę później. Wiele mam ci do powiedzenia. A teraz chodźmy do niego...

— Prędzej, Nataszo; zostawiliśmy go tak nagle...

— Zobaczysz, zobaczysz, co będzie — szepnęła mi pośpiesznie. — Teraz wiem wszystko; wszystko odgadłam.

To on jest wszystkiemu winien. Ten wieczór o wielu rzeczach zadecyduje. Chodźmy!

Nie zrozumiałem, ale nie było czasu pytać. Natasza wyszła z pogodnym wyrazem twarzy. Książę wciąż jeszcze stał z kapeluszem w ręku. Wesoło przeprosiła go, wzięła od niego kapelusz, sama podsunęła mu krzesło i wszyscy troje usiedliśmy dokoła stolika.

— Zacząłem mówić o moim trzpiocie — ciągnął książę — widziałem go tylko przez chwilę, i to na ulicy, kiedy jechał do hrabiny Zinaidy Fiodorowny. Strasznie się śpieszył i niech pani sobie wyobrazi, nawet nie chciał wysiąść, żeby wejść ze mną do mieszkania po czterodniowym rozstaniu. I, zdaje się, ja jestem temu winien, Natalio Nikołajewno, że nie ma go teraz u pani i że przyszliśmy wcześniej niż on; skorzystałem z okazji i ponieważ sam nie mogłem być dzisiaj u hrabiny, dałem mu pewne polecenie. Ale przyjdzie lada chwila.

— Czy on panu obiecał, że na pewno przyjdzie dzisiaj? — zapytała Natasza patrząc na księcia z wyrazem zupełnej szczerości.

— Ach, Boże, jakżeby mógł nie przyjść! Jak pani może nawet pytać o to! — zawołał patrząc na nią ze zdziwieniem. — Chociaż rozumiem: pani się na niego gniewa. Rzeczywiście, to jakoś nieładnie z jego strony przyjść najpóźniej ze wszystkich. Ale, powtarzam, to moja wina. Niech pani się na niego nie gniewa. Lekkomyślny z niego trzpiot; nie bronię go, lecz pewne szczególne okoliczności wymagają, żeby nie tylko nie zrywał teraz z domem hrabiny i innymi znajomymi domami, lecz przeciwnie, żeby bywał tam jak najczęściej. No, a ponieważ on prawdopodobnie nie wychodzi od pani i zapomniał o całym świecie, to, proszę, niech pani się nie gniewa, jeżeli go czasami zabiorę na dwie godziny, nie więcej, żeby mu dać pewne polecenia. Jestem pewny, że od tego wieczora nie był jeszcze ani razu u księżnej A., i żałuję, że nie zdążyłem go wówczas zapytać o to!...

Spojrzałem na Nataszę. Słuchała księcia z lekkim, na pół drwiącym uśmiechem. Ale książę mówił tak po prostu, tak naturalnie. Zdawało się, że nie można go o nic podejrzewać.

— I pan naprawdę nie wiedział, że on przez wszystkie te dni nie był u mnie ani razu? — zapytała Natasza cichym, spokojnym głosem, jak gdyby mówiąc o najzwyklejszym dla niej zdarzeniu.

— Co! Ani razu nie był? Przepraszam, co pani mówi? — powiedział książę, widocznie nadzwyczaj zdumiony.

— Pan był u mnie we wtorek, późnym wieczorem; na drugi dzień rano Alosza przyjechał do mnie na pół godziny i od tego czasu nie widziałam go ani razu.

— Ależ to nieprawdopodobne! — zdumiewał się coraz bardziej. — Myślałem właśnie, że nie wychodzi od pani. Niech mi pani wybaczy... to takie dziwne... po prostu nieprawdopodobne.

— A jednak prawdziwe i jaka szkoda: specjalnie czekałam na pana myśląc, że się dowiem, gdzie Alosza się teraz znajduje.

— Ach, mój Boże! Przecież on tu będzie za chwilę! Ale to, co mi pani powiedziała, uderzyło mnie do tego stopnia, że... Przyznam się, wszystkiego się po nim spodziewałem, ale tego... tego...

— Pan się dziwi! A ja myślałam, że pan nie tylko nie będzie zdumiony, lecz wiedział pan wcześniej, że tak będzie.

— Wiedziałem! Ja? Ależ zapewniam panią, Natalio Nikołajewno, że widziałem go tylko przez chwilę dzisiaj i nikogo się o niego nie rozpytywałem; i dziwi mnie, że pani jakby mi nie dowierza — ciągnął spoglądając na nas oboje.

— Uchowaj Boże! — podchwyciła Natasza — jestem zupełnie pewna, że pan powiedział prawdę.

I roześmiała się znowu prosto w oczy księciu tak, że księcia jakby coś ukłuło.

— Niech pani to wyjaśni — powiedział, zmieszany.

— Ależ tu nie ma co wyjaśniać. Mówię zupełnie po prostu. Przecież pan wie, jaki z niego trzpiot i jak łatwo zapomina. Otóż teraz, kiedy korzysta z zupełnej swobody, coś go pochłonęło.

— Ale nie można się tak dawać pochłaniać, w tym musi coś być i jak tylko przyjdzie, każę mu wyjaśnić tę sprawę. Ale najbardziej dziwi mnie, że pani jakby i mnie o coś oskarżała, podczas gdy mnie nawet tutaj nie było. A zresztą, Natalio Nikołajewno, widzę, że pani jest na niego bardzo zagniewana — i to zrozumiałe! Pani ma po temu wszelkie prawa i... i... naturalnie ja pierwszy jestem winien, choćby tylko dlatego, że pierwszy się nawinąłem; prawda? — ciągnął dalej, zwracając się do mnie z uśmiechem rozdrażnienia. Natasza obruszyła się.

— Przepraszam panią, Natalio Nikołajewno — ciągnął dalej z godnością — przyznaję, że jestem winien, lecz w tym tylko, że wyjechałem na drugi dzień po naszym zapoznaniu się, toteż pani, przy pewnej podejrzliwości, jaką dostrzegam w jej charakterze, zdążyła już zmienić o mnie zdanie, tym bardziej że okoliczności temu sprzyjały. Gdybym nie wyjeżdżał, poznałaby mnie pani lepiej, a i Alosza byłby inny pod moją opieką. Dziś jeszcze usłyszy pani, co mu powiem.