Выбрать главу

Długo jeszcze wypytywała mnie i, wedle swego zwyczaju, wzdychała i utyskiwała po każdej mojej odpowiedzi. W ogóle, zauważyłem, że w ostatnich czasach staruszka jakoś całkiem głowę straciła. Wstrząsała nią każda wiadomość. Zgryzota z powodu Nataszy zatruwała jej serce i zdrowie.

Wszedł staruszek, w szlafroku i w pantoflach; skarżył się na febrę, ale z tkliwością popatrzył na żonę i przez cały czas, kiedy u nich byłem, krzątał się koło niej jak niańka, patrzył jej w oczy, nawet był wobec niej nieśmiały. W spojrzeniu jego było tyle tkliwości. Był przestraszony jej chorobą; czuł, że utraci w życiu wszystko, jeżeli ją postrada.

Przesiedziałem u nich godzinę. Przy pożegnaniu staruszek wyszedł za mną do przedpokoju i zapytał o Nelly. Myślał poważnie o przyjęciu jej do siebie, do domu, zamiast córki. Zaczął się mnie radzić, jak skłonić do tego Annę Andriejewnę. Ze szczególnym zainteresowaniem wypytywał mnie o Nelly i czy nie dowiedziałem się o niej czegoś nowego. Opowiedziałem mu naprędce. Moje opowiadanie zrobiło na nim wrażenie.

— Pomówimy jeszcze o tym — powiedział zdecydowanym tonem — a na razie... zresztą sam przyjdę do ciebie, jak tylko się trochę poprawię na zdrowiu. Wówczas postanowimy.

Punktualnie o dwunastej byłem u Masłobojewa. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu pierwszą osobą, jaką spotkałem, wchodząc do niego, był książę. Kładł palto w przedpokoju, a Masłobojew z ugrzecznieniem pomagał mu i podawał laskę. Wspominał mi już o swej znajomości z księciem, jednakże to spotkanie ogromnie mnie zdziwiło.

Książę jakoś się zmieszał na mój widok.

— Ach, to pan! — zawołał z przesadnym zapałem. — Niech pan sobie wyobrazi, co za spotkanie! Chociaż właśnie dowiedziałem się od pana Masłobojewa, że panowie się znają. Bardzo, bardzo się cieszę, że pana spotkałem; właśnie miałem wielką ochotę zobaczyć pana i chciałbym możliwie jak najrychlej zajechać do pana; pan pozwoli? Mam prośbę: niech mi pan pomoże, niech pan wyjaśni obecną naszą sytuację. Pan z pewnością domyśla się, że mówię o wczorajszym... Pan jest zaprzyjaźniony, obserwował pan przebieg całej tej sprawy, ma pan wpływ... Ogromnie żałuję, że nie mogę zaraz z panem... Cóż, interesy! Ale w tych dniach, a nawet może jeszcze wcześniej będę miał przyjemność być u pana... A tymczasem...

Jakoś zbyt mocno uścisnął mi rękę, wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Masłobojewem i wyszedł.

— Powiedz mi, na Boga... — zacząłem wchodząc do pokoju.

— A właśnie, że ci nic nie powiem — przerwał mi Masłobojew chwytając z pośpiechem czapkę i wychodząc do przedpokoju — ważne sprawy! Spieszę się, bracie, spóźniłem się!...

— Ale przecież sam pisałeś, że o dwunastej...

— Cóż z tego, że pisałem! Wczoraj ja pisałem do ciebie, a dzisiaj do mnie ktoś napisał, i to tak, aż we łbie trzeszczy — takie sprawy! Czekają na mnie. Bądź zdrów, Wania! Mogę ci tylko zaproponować, żebyś dla własnej satysfakcji zbił mnie za to, że cię na próżno niepokoiłem. Jeżeli chcesz sobie sprawić tę satysfakcję, to wal, tylko, na Boga, prędko! Nie zatrzymuj mnie, ważne sprawy czekają na mnie...

— Po cóż mam cię bić? Masz interesy, to idź: każdy miewa jakieś nieprzewidziane sprawy. Tylko...

— Nie, o tym tylko to już ja powiem — przerwał mi wybiegając do przedpokoju i wkładając palto (za jego przykładem i ja zacząłem się ubierać). — Mam do ciebie interes, bardzo ważny; po to właśnie cię wzywałem; tyczy się bezpośrednio ciebie i twoich spraw. A ponieważ w ciągu jednej chwili teraz ci tego opowiedzieć nie mogę, to, na Boga, daj mi słowo, że przyjdziesz do mnie dziś punktualnie o siódmej, ani wcześniej, ani później. Będę w domu.

— Dzisiaj — powiedziałem niezdecydowany — no, bracie, ja dzisiaj wieczorem chciałem iść...

— Idź, mój drogi, zaraz tam, dokąd chciałeś iść wieczorem, a wieczorem do mnie. Nie masz pojęcia, Wania, co ci powiem.

— Ale pozwól no, cóż to takiego może być? Muszę się przyznać, że mnie zaciekawiłeś.

Tymczasem wyszliśmy z bramy i przystanęliśmy na chodniku.

— Więc będziesz u mnie? — zapytał natarczywie.

— Powiedziałem, że będę.

— Nie, daj słowo honoru.

— Fe, jaki ty jesteś! No, daję słowo honoru.

— Wspaniale i szlachetnie. Ty w którą stronę?

— Tam — odpowiedziałem wskazując na prawo.

— No, a ja tam — powiedział wskazując na lewo. — Do widzenia, Wania! Pamiętaj, o siódmej.

"Dziwne" — pomyślałem patrząc za nim.

Wieczorem chciałem być u Nataszy. Ale ponieważ teraz dałem słowo Masłobojewowi, wiec zdecydowałem, że pójdę do niej zaraz... Byłem przekonany, że zastanę tam Aloszę. Istotnie, był tam i ogromnie się ucieszył, kiedy wszedłem.

Alosza był bardzo miły, nadzwyczaj tkliwy dla Nataszy i nawet ucieszył się z mojego przyjścia. Natasza starała się sprawiać wrażenie wesołej, ale widać było, że robi to z przymusem. Była blada i wyglądała na chorą, źle spała w nocy. Dla Aloszy była jakoś bardziej niż zazwyczaj czuła.

Alosza, chociaż wiele mówił, wiele opowiadał, widocznie pragnąc ją rozweselić i wywołać uśmiech na jej wargach, które mimo woli układały się w grymas smutku, wyraźnie omijał w rozmowie Katię i ojca. Jego wczorajsza próba pojednania widać nie powiodła się.

— Wiesz co? On ma wielką ochotę odejść ode mnie — szepnęła mi prędko Natasza, kiedy Alosza wyszedł na chwilę powiedzieć coś Mawrze — ale boi się. Ja również boję się mu powiedzieć, żeby poszedł, bo wtedy może naumyślnie nie pójdzie, ale najbardziej obawiam się, żeby się nie znudził i z tego powodu zupełnie nie ochłódł dla mnie! Co robić?...

— Boże, w jakiej sytuacji sami się stawiacie! I jacyście podejrzliwi, jak się wzajemnie śledzicie! Po prostu wyjaśnijcie sobie wszystko, i koniec. Przy takim obrocie sprawy może rzeczywiście się znudzi.

— Więc co robić? — zawołała przestraszona.

— Zaczekaj, wszystko załatwię...

I wyszedłem do kuchni, chcąc niby to poprosić Mawrę, żeby mi oczyściła bardzo zabłocony kalosz.

— Ostrożnie, Wania! — zawołała za mną Natasza. Zaledwie wszedłem do Mawry, Alosza podbiegł do mnie, jakby na mnie czekał.

— Mój drogi Iwanie Pietrowiczu, co robić? Niech pan mi doradzi; jeszcze wczoraj dałem słowo, że będę dziś, właśnie teraz u Kati. Przecież nie mogę zrobić zawodu! Kocham Nataszę ponad wszystko, gotów bym za nią w ogień skoczyć, ale sam się pan zgodzi, przecież nie można zerwać zupełnie...

— No cóż, niech pan jedzie...

— A Natasza? Przecież się zmartwi. Drogi panie, niech mi pan w jakiś sposób pomoże...

— Moim zdaniem, lepiej niech pan jedzie. Pan wie, jak ona pana kocha: jej się wciąż będzie zdawało, że panu z nią nudno i że pan siedzi z nią z musu. Lepiej postępować w sposób niewymuszony. Zresztą, chodźmy, ja panu pomogę.

— Drogi, kochany Iwanie Pietrowiczu! Jaki pan dobry! Wróciliśmy do pokoju, po chwili powiedziałem do niego:

— Widziałem niedawno pańskiego ojca.