— Wcale nie bergamot, ale najlepsza francuska pomada z ozdobnego porcelanowego słoika! — podchwyciła Aleksandra Siemionowna z oburzeniem. — Niech pan sam osądzi, Iwanie Pietrowiczu, ani do teatru, ani potańczyć nigdzie nie puszcza, tylko mi suknie kupuje, a co mi po sukniach? Wystroję się i chodzę sama po pokoju. Niedawno uprosiłam go, jużeśmy się całkiem zebrali iść do teatru, tylko się odwróciłam, żeby broszkę przypiąć, a on do kredensu; jeden, drugi — i wstawił się. No i zostaliśmy. Nikt, nikt, nikt nas nie odwiedza; tylko rano przychodzą jacyś ludzie za interesami; mnie zawsze wypędza. A tu i samowary, i serwis jest, i ładne filiżanki — wszystko jest, wszystko darowane. Nawet jedzenie nam przynoszą, tylko wino sami kupujemy i jakąś tam pomadę i te zakąski: pasztet, szynkę i cukierki kupiliśmy dla pana. Żeby chociaż popatrzył kto, jak mieszkamy! Przez cały rok myślałam: przyjdzie gość, prawdziwy gość i my mu wszystko pokażemy i ugościmy go; i ludzie pochwalą, i nam będzie przyjemnie. A żem tego głupca napomadowała, to nawet tego niewart; on lubi tylko w brudach chodzić. O, jaki szlafrok ma: darowany, a czy on wart takiego szlafroka? On by się chciał tylko urzynać. Zobaczy pan, że przed herbatą będzie pana wódką częstował.
— A co! Prawdę mówi; wypijmy, Wania, złotą i srebrną, a potem, z odświeżoną duszą, i do innych napojów przystąpimy.
— No, wiedziałam, że tak będzie!
— Nie bój się, Sasza, i herbatki się napijemy, z koniaczkiem, za pani zdrowie.
— Otóż to! — zawołała klasnąwszy w ręce. — Herbata wprost od chana, po sześć rubli, przedwczoraj kupiec podarował, a on chce ją pić z koniaczkiem! Niech pan nie słucha. Iwanie Pietrowiczu, ja panu zaraz naleję... zobaczy pan, co za herbata!
I zakrzątnęla się koło samowara.
Jasne było, że chcieli mnie zatrzymać na cały wieczór. Aleksandra Siemionowna przez cały rok czekała na gościa i teraz przygotowała się powetować to sobie na mnie. Wszystko to krzyżowało moje plany.
— Słuchaj, Masłobojew — powiedziałem siadając — przecież ja do ciebie wcale nie z wizytą; przyszedłem za interesem, sam mnie wzywałeś, żeby mi coś zakomunikować...
— Interes interesem, a przyjacielska pogawędka swoją drogą.
— Nie, mój drogi, nie licz na to. O wpół do dziewiątej żegnaj. Mam interes; dałem słowo...
— Nie sądzę. Zlituj się, co ty ze mną wyprawiasz! I co ty wyprawiasz z Aleksandrą Siemionowną! Popatrz na nią, po prostu oniemiała. Po cóż mnie napomadowała! Przecież mam na głowie bergamot, pomyśl tylko!
— Wciąż żartujesz, Masłobojew. Ja Aleksandrze Siemionownie obiecuję, że na przyszły tydzień, no, choćby w piątek przyjdę do państwa na obiad; a teraz, bracie, dałem słowo, a raczej po prostu muszę być gdzieś. Lepiej powiedz, co masz mi zakomunikować.
— Więc naprawdę tylko do wpół do dziewiątej! — zawołała Aleksandra Siemionowną nieśmiałym i żałosnym głosem, omal nie płacząc i podając mi filiżankę doskonałej herbaty.
— Niech się pani nie boi, Sasza, wszystko to głupstwa — podchwycił Masłobojew. — On zostanie; to głupstwa. Ot co, Wania, lepiej mi powiedz, dokąd ty tak ciągle chodzisz. Co masz za interesy? Czy można wiedzieć? Bo co dzień gdzieś latasz, nie pracujesz...
— Po co ci to? Zresztą, może kiedyś ci powiem. A ty mi lepiej powiedz, po coś do mnie wczoraj przychodził? Przecież sam ci mówiłem, pamiętasz, że mnie nie będzie w domu!
— Dopierom później sobie przypomniał, a wczoraj nie pamiętałem. Naprawdę, chciałem z tobą pomówić o pewnych sprawach, a przede wszystkim pocieszyć Aleksandrę Siemionownę. "Jest wreszcie ktoś, powiada, jak się okazuje, przyjaciel, dlaczego go nie zaprosisz?" I już cztery doby, bracie, prześladują mnie z tego powodu. Za bergamot na pewno będę miał na tamtym świecie czterdzieści grzechów odpuszczone, ale, myślę sobie, dlaczegóż nie spędzić wieczoru z przyjacielem ? Uciekłem się do strategii: napisałem ci, że niby sprawa tak ważna, że jeżeli nie przyjdziesz, to wszystko w łeb weźmie.
Poprosiłem go, żeby na przyszłość tak nie postępował, lecz po prostu uprzedził. Zresztą, to wyjaśnienie niezupełnie mnie zadowoliło.
— No, a przed paroma godzinami dlaczegoś uciekł? — zapytałem.
— Przed paroma godzinami naprawdę miałem interes, ani trochę nie kłamię.
— Czy nie z księciem?
— Smakuje panu nasza herbata? — zapytała miodowym głosikiem Aleksandra Siemionowna.
Od pięciu minut czekała, żebym pochwalił ich herbatę, a ja się nie domyśliłem.
— Doskonała, Aleksandro Siemionowno, świetna! Jak żyję, nic nie piłem podobnego.
Aleksandra Siemionowna aż się zaczerwieniła z zadowolenia i nalała mi jeszcze.
— Książę! — zawołał Masłobojew. — Ten książę, bracie, to taki szelma, taki filut... no! Ot, co ci powiem, bracie: chociaż ja też jestem filut, ale po prostu z samej wstydliwości nie chciałbym się znaleźć w jego skórze! Ale o tym sza! Tylko tyle ci o nim mogę powiedzieć.
— A ja jakby naumyślnie po to do ciebie przyszedłem, żeby się, między innymi, o nim czegoś dowiedzieć. Ale to później. Dlaczegoś ty wczoraj, pod moją nieobecność, dawał cukierki mojej Helenie i tańczył przed nią? I o czym z nią mogłeś mówić przez półtorej godziny?
— Helena to mała dziewczynka, dwunasto— albo jedenastoletnia, mieszka chwilowo u Iwana Pietrowicza — wyjaśnił Masłobojew zwracając się nagle do Aleksandry Siemionowny. — Spójrz, Wania, spójrz — ciągnął dalej, wskazując na nią palcem — aż się zatrzęsła, kiedy usłyszała, że nieznajomej dziewczynce dawałem cukierki, aż poczerwieniała, jakbyśmy nagle wystrzelili z pistoletu... o, jakie oczka, a świecą jak węgielki. No cóż, Aleksandro Siemionowno, nie ma co ukrywać! Pani jest zazdrosna! Żebym nie powiedział, że to jedenastoletnia dziewczynka, zaraz by mnie za czub wytargała i bergamot by nie pomógł!
— I teraz nie pomoże!
I z tymi słowami Aleksandra Siemionowna jednym susem przyskoczyła do nas spoza stolika do herbaty i zanim Masłobojew zdążył zasłonić głowę, schwyciła go za włosy i porządnie wytargała.
— A masz, a masz! Nie mów wobec gościa, że jestem zazdrosna, nie mów, nie mów, nie mów!
Zarumieniła się nawet i chpciaż się śmiała, jednak Masłobojew nieźle dostał.
— O wszystkim rozpowiada — dodała poważnie, zwracając się do mnie.
— Widzisz, Wania, takie to moje życie! No, przy tej okazji koniecznie wódeczki — zdecydował Masłobojew poprawiając włosy i niemal pędząc w kierunku karafki. Ale Aleksandra Siemionowna uprzedziła go: przyskoczyła do stołu, sama nalała, podała i nawet uprzejmie poklepała go po policzku. Masłobojew z dumą mrugnął na mnie, mlasnął językiem i uroczyście wypił swój kieliszek.
— Co do cukierków, trudno dać odpowiedź — zaczął siadając obok mnie na kanapie. — Kupiłem je trzy dni temu, po pijanemu, w sklepiku z owocami, sam nie wiem po co. Zresztą może po to, żeby poprzeć ojczysty handel-i przemysł, nie wiem na pewno, pamiętam tylko, że szedłem wtedy po po ulicy, pijany, upadłem w błoto, wyrywałem sobie włosy z głowy i płakałem, że nie jestem zdatny do niczego. O cukierkach, rzecz prosta, zapomniałem, no i zostały w kieszeni aż do wczoraj, kiedy usiadłem na nich, sadowiąc się na twojej kanapie. Co się zaś tyczy tańców, to znów ta nietrzeźwość: wczoraj byłem porządnie pijany, a po pijanemu, jeśli jestem zadowolony z losu, czasem tańczę. Ot i wszystko, prócz tego tylko może, że ta sierotka wzbudziła we mnie współczucie, a poza tym nawet mówić ze mną nie chciała, jakby się gniewała. Więc ja w tany, żeby ją rozweselić, i cukierkami poczęstowałem.