— Więc pan życzy sobie, żebym jechał? Przyznam się panu, że teraz... chociaż na ogół wcale się nie wymawiam, ale...
— Na Boga, jedźmy! W jakim położeniu mnie pan stawia? Przecież czekałem na pana półtorej godziny!... Przy tym muszę, muszę pomówić z panem, wie pan o czym? Pan całą tę sprawę zna lepiej ode mnie... Może coś postanowimy, do czegoś się dogadamy, niech pan pomyśli! Na litość boską, niech pan nie odmawia!
Zdecydowałem, że wcześniej czy później będę musiał tam pojechać. Może Natasza jest teraz sama i jestem jej potrzebny, ale przecież poleciła mi możliwie jak najprędzej zapoznać się z Katią. W dodatku może Alosza tam jest. Wiedziałem, że Natasza nie uspokoi się, dopóki nie przyniosę jej wieści o Kati, i postanowiłem jechać. Ale niepokoiła mnie Nelly.
— Proszę poczekać chwilę — powiedziałem do księcia i wyszedłem na schody. Nelly stała tam w ciemnym kącie.
— Dlaczego nie chcesz wejść, Nelly? Co on ci zrobił? O czym z tobą mówił?
— Nic... Nie chcę, nie chcę... — powtórzyła — boję się...
Prosiłem ją, zaklinałem, nic nie pomogło. Umówiłem się z nią, że jak tylko wyjdę z księciem, wróci do pokoju i zamknie drzwi na klucz.
— I nikogo do siebie nie puszczaj, Nelly, choćby cię kto nie wiem jak prosił.
— A pan jedzie z nim?
— Tak.
Drgnęła i schwyciła mnie za rękę, jakby prosząc, żebym nie jechał, ale nie powiedziała ani słowa. Postanowiłem jutro rozpylać ją szczegółowo.
Przeprosiwszy księcia, zacząłem się przebierać. Książę przekonywał mnie, że tam niepotrzebne są żadne stroje, żadne toalety.
— Wystarczy się trochę odświeżyć! — dodał obejrzawszy mnie od stóp do głów wzrokiem inkwizytora — wie pan, jednak te światowe przesądy... przecież nie można całkowicie się od nich uwolnić. Jeszcze długo do tego nie dojdzie w naszym świecie — zakończył zobaczywszy z zadowoleniem, że mam frak.
Wyszliśmy. Na schodach przeprosiłem go, wróciłem do pokoju, dokąd już wśliznęła się Nelly, i jeszcze raz się z nią pożegnałem. Była bardzo wzburzona. Twarz jej zsiniała. Bałem się o nią; ciężko mi było ją opuszczać.
— Dziwna ta pańska posługaczka — mówił do mnie książę schodząc ze schodów. — Ta mała dziewczynka, to pańska posługaczka?
— Nie... ona tak... mieszka u mnie chwilowo.
— Dziwna dziewczynka. Jestem przekonany, że to wariatka. Niech pan sobie wyobrazi, najpierw odpowiadała mi składnie, ale później, jak mi się lepiej przyjrzała, rzuciła się ku mnie, krzyknęła, zadrżała, wpiła się we mnie palcami... chce coś powiedzieć — nie może. Przyznam się, że to mnie przestraszyło, już chciałem uciec, ale ona, chwała Bogu, sama ode mnie uciekła. Byłem zdumiony. Jak pan może się z nią zżyć?
— Jest chora na epilepsję — odpowiedziałem.
— Aha! No, to nie takie dziwne... jeżeli ma ataki.
Jedno mi się wówczas wydało: że wczorajsza wizyta Masłobojewa, który wiedział, że mnie nie ma w domu, dzisiejsza moja wizyta u Masłobojewa, dzisiejsze opowiadanie Masłobojewa, wygłoszone po pijanemu i wbrew jego woli, zaproszenie na siódmą i przekonywanie mnie, żebym nie wierzył w jego podstęp, a wreszcie książę, który oczekiwał na mnie półtorej godziny, wiedząc może, iż jestem u Masłobojewa, podczas gdy Nelly uciekła przed nim na ulicę — wszystko to miało ze sobą jakiś związek. Było o czym myśleć.
Przed bramą czekał powóz. Wsiedliśmy i pojechaliśmy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Mieliśmy jechać niedaleko, w stronę Targowego Mostu. W pierwszej chwili milczeliśmy. Myślałem ciągle: jak też zacznie ze mną mówić? Zdawało mi się, że będzie mnie badać, próbować, rozpytywać. Lecz książę zaczął mówić bez wszelkich wybiegów i przystąpił wprost do rzeczy.
— Jedno mnie teraz szczególnie martwi, Iwanie Pietrowiczu — zaczął — i o tym przede wszystkim chcę z panem pomówić i poprosić o radę: już dawno postanowiłem nie wykorzystywać wygranego przeze mnie procesu i zrzec się spornych dziesięciu tysięcy na rzecz Ichmieniewa. Jak mam postąpić?
"Niemożliwe, żebyś nie wiedział, jak postąpić — przemknęło mi przez myśl. — Czy aby nie stroisz sobie ze mnie żartów?"
— Nie wiem — odpowiedziałem jak mogłem najprostoduszniej — w innych sprawach, w tych, które dotyczą Natalii Nikołajewny, gotów jestem zakomunikować wiadomości niezbędne dla pana i dla nas wszystkich, ale w tej sprawie z pewnością wie pan więcej niż ja.
— Nie, nie, na pewno mniej. Pan ich zna i może nawet Natalia Nikołajewna nieraz panu mówiła, co o tym myśli; to jest dla mnie głównym wskaźnikiem. Pan może mi okazać dużą pomoc; a sprawa jest ogromnie trudna. Jestem gotów ustąpić, a nawet nieodwołalnie postanowiłem ustąpić, bez względu na to, jak się skończą inne sprawy; rozumie pan? Jak, w jakiej formie zrobić to ustępstwo — oto pytanie. Stary Ichmieniew jest dumny, zawzięty; kto wie, może obrazi go moja dobra wola i wzgardzi tymi pieniędzmi...
— Ale przepraszam, czy pan uważa, że te pieniądze są pańskie, czy jego?
— Proces wygrałem, a więc pieniądze są moje.
— Ale według sumienia?
— Rozumie się, że uważam je za swoje — odpowiedział, trochę zrażony moją bezceremonialnością. — Zresztą, zdaje się, że pan nie zna istoty całej tej sprawy. Nie pomawiam Ichmieniewa o umyślne oszustwo i, przyznam się panu, nigdy go o to nie oskarżałem. Jest winien niedopatrzenia, niedbalstwa w powierzonych mu sprawach, a w myśl naszej dawnej umowy, za niektóre z takich spraw był odpowiedzialny materialnie. Ale wie pan, że nawet i nie o to chodzi: chodzi o naszą kłótnię, o wzajemnie rzucone wówczas obelgi, o obustronnie urażoną miłość własną. Możliwe, że nawet bym nie zwrócił wówczas uwagi na te marne dziesięć tysięcy; ale pan wie naturalnie, z powodu czego i w jaki sposób zaczęła się wtedy cała sprawa. Zgadzam się, byłem podejrzliwy, nie miałem może racji (to znaczy, wówczas nie miałem racji, lecz tego nie spostrzegłem, i w uniesieniu, dotknięty jego impertynencjami, nie chciałem ominąć sposobności j wytoczyłem sprawę). Może wszystko wyda się panu niezupełnie szlachetne z mojej strony. Nie usprawiedliwiam się; zwrócę tylko panu uwagę, że gniew i, co najważniejsze, podrażniona miłość własna to jeszcze nie brak szlachetności, ale rzecz naturalna, ludzka, i przyznam się, powtarzam panu, że Ichmieniewa przecież nie znałem prawie wcale i dawałem zupełną wiarę wszystkim tym pogłoskom o Aloszy i o córce Ichmieniewa, co zatem więc idzie, mogłem również wierzyć w rozmyślną kradzież pieniędzy... Ale zostawmy to. Najważniejsze, jak mam teraz postąpić. Zrzec się pieniędzy? Ale jeżeli równocześnie powiem, że i teraz swoje dochodzenie uważam za słuszne, przecież to znaczy, że ja mu je daję z łaski. A niech pan doda do tego drażliwą sytuację Natalii Nikołajewny... On na pewno odrzuci pieniądze...
— Widzi pan, sam pan mówi: odrzuci, stąd wniosek, że uważa go pan za człowieka uczciwego, i dlatego może pan być zupełnie pewien, że nie kradł pańskich pieniędzy. A jeżeli tak, to dlaczego by pan nie miał pójść do niego i oświadczyć mu po prostu, że uważa pan swoje dochodzenie za bezprawne. To byłoby szlachetne i Ichmieniew może nie odmówiłby wówczas przyjęcia swoich pieniędzy.