Выбрать главу

— Wszystko to mamy u siebie — mówiła, prędko wymawiając każde słowo, jakby się dokądś śpieszyła — a pan mieszka po kawalersku. U pana wszystkiego brak. Pozwoli pan... I Filip Filipycz kazał. Teraz prędko... co trzeba robić? Jak ona się czuje? Czy przytomna? Ach, jak ona niewygodnie leży, trzeba poprawić poduszkę, żeby głowa leżała niżej, chociaż wie pan... czy nie lepsza skórzana poduszka? Będzie chłodniej. Ach, jaka ja jestem głupia! Nawet mi do głowy nie przyszło. Zaraz jadę... Czy nie trzeba napalić w piecu? Przyślę panu moją starą. Mam taką znajomą. Pan zupełnie nie ma przecież kobiecej usługi... Co robić? Co to takiego, zioła?... doktor zapisał? To pewnie herbatka na piersi? Zaraz napalę w piecu.

Uspokoiłem ją; zdziwiła się bardzo, a nawet zasmuciła, że roboty, jak się okazuje, jest niedużo. To zresztą nie odebrało jej w zupełności rezonu. Zaprzyjaźniła się natychmiast z Nelly i pomagała mi bardzo podczas jej choroby, odwiedzała nas prawie co dzień i zawsze z taką miną, jak gdyby przed chwilą coś zginęło lub uciekło i trzeba to zaraz chwytać. Dodawała zresztą zawsze, że tak jej kazał Filip Filipycz. Nelly spodobała się bardzo. Pokochały się jak siostry i myślę, że pod wieloma względami Aleksandra Siemionowna była takim samym dzieckiem jak Nelly. Opowiadała jej różne historyjki, zabawiała ją, i Nelly nudziła się częstokroć po wyjściu Aleksandry Siemionowny. Pierwsze zaś zjawienie się jej zdziwiło moją chorą, lecz zaraz domyśliła się, po co przyszedł nieproszony gość, i swoim zwyczajem zachmurzyła się, stając się milcząca i niegrzeczna.

— Po co ona do nas przyszła? — zapytała po wyjściu Aleksandry Siemionowny, jak gdyby niezadowolona.

— Aby ci pomóc, Nelly, pielęgnować cię.

— Po co? Za co? Przecież ja jej nigdy nie pomogłam.

— Dobrzy ludzie na to nie czekają, Nelly. Po prostu lubią pomagać tym, którzy są w potrzebie. Tak, Nelly, na świecie jest wiele dobrych ludzi. Twoje nieszczęście polega na tym, żeś ich nie spotkała wtedy, gdy było trzeba.

Nelly zamilkła; odszedłem od niej. Ale po kwadransie zawezwała mnie sama słabym głosikiem, poprosiła pić i nagle objęła mnie mocno, przypadła do mojej piersi i długo nie wypuszczała mnie z objęć; gdy na drugi dzień przyjechała Aleksandra Siemionowna, powitała ją radosnym uśmiechem, lecz jakby się czegoś jeszcze wstydziła.

ROZDZIAŁ TRZECI

Tego właśnie dnia byłem u Nataszy przez cały wieczór. Przyszedłem późno. Nelly spała. Aleksandrze Siemionownie również chciało się spać, ale ciągle siedziała przy chorej, czekając na mnie. Natychmiast zaczęła mi opowiadać pośpiesznym szeptem, że Nelly z początku była bardzo wesoła, nawet dużo się śmiała, potem posmutniała, a widząc, że nie przychodzę, ucichła i zamyśliła się. "Potem zaczęła się skarżyć, że ją głowa boli, rozpłakała się i szlochała tak mocno, iż nie wiedziałam już, co robić — dodała Aleksandra Siemionowna. — Zaczęła ze mną mówić o Natalii Nikołajewnie, lecz nic nie mogłam jej powiedzieć: przestała mnie pytać i ciągle płakała; usnęła we łzach. Do widzenia, Iwanie Pietrowiczu, zdaje się, że jest jej lepiej, a mnie czas do domu. Tak kazał Filip Filipycz. Przyznam się panu, że on mnie puścił tylko na dwie godziny, a ja samowolnie zostałam dłużej. Ale nic, niech pan się o mnie nie niepokoi; niechby spróbował gniewać się na mnie... Chyba tylko... Ach, Boże drogi, Iwanie Pietrowiczu, co ja mam począć; ciągle teraz przychodzi do domu podchmielony! Bardzo czymś zajęty, ze mną nie rozmawia, trapi się, myśli o jakiejś ważnej sprawie; ja to widzę; a wieczorem jednak się upija... Pomyśleć tylko: gdyby teraz wrócił do domu, kto go położy do łóżka? No idę już, do widzenia, Iwanie Pietrowiczu! Przeglądałam pańskie książki; tyle ich u pana, a wszystkie muszą być bardzo mądre, tylko ja, głupia, nic nigdy nie czytałam. Do jutra!"

Lecz nazajutrz Nelly zbudziła się smutna i ponura, odpowiadała mi z niechęcią. Sama zaś wcale do mnie nie zagadywała, jakby gniewając się na mnie. Zauważyłem tylko kilka jej spojrzeń, rzuconych na mnie przelotnie, jakby ukradkiem; w spojrzeniach tych było wiele ukrytego, serdecznego bólu, lecz widniała w nich tkliwość, której nie było, gdy patrzyła wprost na mnie. Tego dnia właśnie miała miejsce scena z doktorem przy przyjmowaniu lekarstwa; nie wiedziałem, co o tym myśleć.

Lecz Nelly zmieniła się krańcowo względem mnie. Jej dziwactwa, kaprysy, czasem omal że nienawiść do mnie, wszystko to trwało aż do tego dnia, kiedy przestała u mnie mieszkać, aż do katastrofy, która zakończyła naszą epopeję. Lecz o tym później.

Zresztą zdarzało się niekiedy, iż nagle przez jakąś godzinę była dla mnie równie miła jak poprzednio. Pieszczoty jej zdawały się zdwajać w tych momentach, najczęściej zaś jednocześnie gorzko płakała. Ale to niebawem mijało i Nelly wpadała w poprzednie przygnębienie i znów patrzyła na mnie wrogo albo kaprysiła jak przy doktorze, albo nagle, zauważywszy, że jakiś nowy jej wybryk sprawia mi przykrość, zaczynała się śmiać i prawie zawsze kończyło się to łzami.

Pokłóciła się nawet z Aleksandrą Siemionowną i powiedziała jej, iż nic od niej nie chce. Gdy karciłem ją przy Aleksandrze Siemionownie, zaczęła się gorączkować, odpowiadała z jakąś porywczą, skupioną zawziętością i nagle umilkła; przez całe dwa dni nie rozmawiała ze mną, nie brała lekarstwa, nie chciała pić ani jeść i dopiero staruszek doktor potrafił jej to wyperswadować i ułagodzić ją.

Powiedziałem już, że między nią i doktorem od owego dnia brania lekarstwa powstała jakaś dziwna sympatia. Nelly go bardzo pokochała i zawsze witała go wesołym uśmiechem, choćby była nie wiem jak smutna przed jego przyjściem. Ze swej strony, staruszek zaczął przychodzić codziennie, a czasem i po dwa razy dziennie, nawet wtedy, gdy Nelly zaczęła już chodzić i zupełnie wracała do zdrowia; zdawało się, iż tak go oczarowała, że nie mógł wytrzymać ani jednego dnia, nie słysząc jej śmiechu i żartów z niego, nieraz bardzo zabawnych. Zaczął znosić jej książki z obrazkami, wszystkie o treści pouczającej. Jedną umyślnie dla niej kupił. Potem zaczął przynosić słodycze i cukierki w ładnych pudełeczkach. W takich razach wchodził zwykle w tak uroczysty sposób, jakby sam był solenizantem, i Nelly domyślała się natychmiast, że przybył z podarunkiem. Ale podarunku nie pokazywał, tylko uśmiechał się przebiegle, napomykał, iż gdyby pewna młoda panna potrafiła dobrze się sprawować i podczas jego nieobecności zasłużyć na uznanie, to owa młoda panna zasługiwałaby na nagrodę. Przy tym spoglądał na nią tak poczciwie i dobrodusznie, że chociaż Nelly śmiała się z niego całkiem jawnie, to jednocześnie szczere i tkliwe przywiązanie błyszczało w takiej chwili w jej rozjaśnionych oczętach. Wreszcie staruszek wstawał uroczyście z krzepła, wyjmował paczkę z cukierkami i wręczając ją Nelly nieodmiennie dodawał: "Mojej przyszłej i drogiej małżonce." W takich momentach bywał z pewnością szczęśliwszy od Nelly.

Potem rozpoczynały się rozmowy i za każdym razem powaznie, usilnie namawiał ją, by strzegła swego zdrowia, i dawał jej przekonywające rady medyczne.

— Przede wszystkim trzeba strzec swego zdrowia — mówił tonem dogmatycznym — po pierwsze, po to, by żyć, a po drugie, by być zawsze zdrowym i w ten sposób osiągnąć szczęście w życiu. Jeżeli masz, moje drogie dziecię, jakie zmartwienia, zapomnij o nich, albo, co lepsze, staraj się o nich nie myśleć. Jeżeli nie masz żadnych zmartwień, to... również o nich nie myśl i staraj się myśleć o przyjemnościach... o czymś wesołym, zabawnym.