— A o czym zabawnym i wesołym mam myśleć ? — pytała Nelly.
Doktor natychmiast tracił wątek.
— No, tam... o jakiejś niewinnej zabawie, odpowiedniej dla twego wieku, albo... coś tam takiego...
— Nie chcę się bawić; ja bawić się nie lubię — mówiła Nelly. — Ale lubię nowe suknie.
— Nowe suknie! Hm! To już mniej ładnie. Trzeba zawsze być zadowolonym ze swego skromnego losu. A zresztą... można też lubić nowe suknie.
— A dużo mi pan uszyje sukien, kiedy wyjdę za pana?
— Co za pomysł — mówił doktor chmurząc się mimo woli. Nelly uśmiechała się szelmowsko i raz nawet przez roztargnienie, z uśmiechem popatrzyła na mnie. — A zresztą uszyję ci suknie, gdy zasłużysz na to swoim sprawowaniem — ciągnął doktor.
— A czy proszki też będę musiała brać co dzień, gdy wyjdę za mąż za pana?
— No, wtedy będzie można nie co dzień brać proszki. — Doktor zaczynał się uśmiechać.
Nelly przerwała rozmowę śmiechem. Staruszek śmiał się razem z nią i z miłością patrzył na jej wesołość.
— Bardzo żywy umysł — mówił zwracając się do mnie. — Ale można dostrzec jeszcze kaprysy, pewną pobudliwość i rozdrażnienie.
Miał słuszność. Stanowczo nie pojmowałem, co się z nią dzieje. Nelly zupełnie nie chciała ze mną rozmawiać, jak gdybym w czymś zawinił wobec niej. Było to dla mnie gorzkie. Sam byłem zasępiony z tego powodu, a raz nawet cały dzień nic do niej nie mówiłem, lecz na drugi dzień zrobiło mi się wstyd. Nelly często płakała i zupełnie nie wiedziałem, w jaki sposób ją pocieszyć. Zresztą pewnego razu sama przerwała milczenie.
Wróciłem wtedy do domu przed zmrokiem i zobaczyłem, iż Nelly szybko schowała książkę pod poduszkę. Była to moja powieść, którą wzięła ze stołu i czytała podczas mojej nieobecności. "Dlaczegóż ją chowa, jakby się wstydziła?" — pomyślałem, lecz nie dałem poznać po sobie, żem coś zauważył. Po kwadransie, gdym wyszedł na chwilę do kuchni, Nelly szybko zerwała się z posłania i położyła książkę na dawne miejsce; powróciwszy zobaczyłem już książkę na stole. Po chwili przywołała mnie do siebie. W głosie jej dźwięczało jakieś wzruszenie. Od czterech dni prawie nie rozmawiała ze mną.
— Pan... dzisiaj... idzie do Nataszy? — zapytała głosem urywanym.
— Tak, Nelly, muszę dzisiaj koniecznie się z nią zobaczyć. Nelly zamilkła.
— Pan... ją... bardzo kocha? — zapytała znowu słabym głosem.
— Tak, Nelly, kocham ją bardzo.
— I ja ją kocham — dodała cicho. Potem znów nastąpiło milczenie.
T— Chcę iść do niej i będę z nią mieszkać — zaczęła znów Nelly patrząc na mnie nieśmiało.
— Nie można, Nelly — odpowiedziałem, nieco zdziwiony. — Czy ci źle u mnie?
— Dlaczego nie można ? — Zarumieniła się. — Pan mnie przecież namawia, bym zamieszkała u jej ojca; a ja nie chcę. Czy ona ma służącą?
— Ma.
— Niech więc odprawi służącą, ja będę jej usługiwać. Będę robić dla niej wszystko i nic od niej nie zażądam, i będę ją kochać, i jedzenie będę gotować. Niech pan jej to dziś powie.
— Ale dlaczego, co to za fantazje, Nelly? I co ty sobie o niej myślisz: czy sądzisz naprawdę, że ona zgodzi się ciebie wziąć zamiast kucharki? Jeżeli cię weźmie, to jako równą sobie, jako swoją młodszą siostrę.
— Nie, jako równą nie chcę. Nie chcę...
— Dlaczego?
Nelly milczała, usteczka jej drżały: zbierało się jej na płacz.
— Przecież ten, kogo ona teraz kocha, odejdzie od niej i porzuci ją — rzekła wreszcie. Zdziwiłem się.
— Skąd wiesz o tym, Nelly?
— Pan mi to sam mówił, a onegdaj, gdy mąż Aleksandry Siemionowny przychodził rano, zapytałam go: on mi wszystko opowiedział. '
— Więc Masłobojew był rano?
— Był — odpowiedziała spuszczając oczy.
— A dlaczego mi nie powiedziałaś, że był?
— Tak sobie...
Zamyśliłem się chwilę. Bóg wie po co ten tajemniczy Masłobojew wałęsa się tutaj. Co to za spiski? Warto by się z nim zobaczyć.
— Ale co cię to obchodzi, Nelly, że on ją porzuci!
— Przecież pan ją bardzo kocha — odpowiedziała nie podnosząc oczu. — A jeżeli pan ją kocha, to pan się z nią ożeni, gdy tamten odejdzie. '
— Nie, Nelly, ona mnie kocha nie tak, jak ja ją kocham, a ja... Nie, Nelly, tak się nie stanie.
— Służyłabym wam obojgu jako wasza służąca, a wy byście sobie żyli i cieszyli się — powiedziała prawie szeptem, nie patrząc na mnie.
"Co się z nią dzieje!" — pomyślałem. Nelly zamilkła i nie powiedziała więcej ani słowa. Gdym odszedł, zaczęła płakać, płakała przez cały wieczór, jak mi powiedziała Aleksandra Siemionowna, i we łzach usnęła. Nawet w nocy przez sen płakała i coś mówiła w gorączce.
Ale od tego dnia stała się jeszcze bardziej ponura i milcząca i zupełnie przestała ze mną rozmawiać. Prawda, iż zauważyłem parę jej spojrzeń, rzuconych na mnie ukradkiem, w tych spojrzeniach było tyle tkliwości! Lecz tkliwość mijała wraz z chwilą, która ją wywoływała, i Nelly, jakby opierając się temu, niemal z każdą godziną robiła się coraz bardziej ponura, nawet podczas odwiedzin doktora, który dziwił się zmianie jej usposobienia. Tymczasem wyzdrowiała prawie zupełnie i doktor pozwolił jej wreszcie pospacerować na świeżym powietrzu, tylko niezbyt długo. Dzień był jasny i ciepły. Wielki Tydzień wypadł wtedy bardzo późno; wyszedłem wcześniej — musiałem koniecznie odwiedzić Nataszę — ale postanowiłem wcześniej wrócić do domu, by zabrać Nelly na spacer, tymczasem zostawiłem ją samą.
Nie mogę wypowiedzieć, jaki cios spadł na mnie, gdym wrócił do domu. Śpieszyłem się bardzo. Przychodzę i widzę, że klucz sterczy we drzwiach na zewnątrz. Wchodzę: nie ma nikogo. Zamarłem. Widzę na stole papierek, a na nim dużymi, nierównymi literami napisane:
"Odchodzę od Pana i nigdy więcej nie wrócę. Ale ja Pana bardzo kocham.
Pańska wierna Nelly"
Krzyknąłem z przerażenia i wybiegłem z pokoju.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nie zdążyłem jeszcze wybiec na ulicę, nie zdołałem sobie jeszcze zdać sprawy, co mam teraz począć, gdy ujrzałem, że przed naszą bramą zatrzymuje się dorożka, a z niej wychodzi Aleksandra Siemionowna prowadząc za rękę Nelly. Trzymała ją mocno, jakby w obawie, by nie uciekła po raz drugi. Wybiegłem ku nim.
— Nelly, co się z tobą dzieje! — zawołałem — gdzieś ty poszła, po co?
— Chwileczkę, niech pan poczeka; pójdziemy do pana, tam się pan wszystkiego dowie — zaszczebiotała Aleksandra Siemionowna — opowiem panu takie rzeczy, że... — szeptała prędko — podziwiać... Zaraz się pan dowie.
Na jej twarzy było wypisane, iż ma nadzwyczaj ważne nowiny.
— Idź, Nelly, idź połóż się troszkę — powiedziała, gdyśmy tylko weszli do pokoju — jesteś trochę zmęczona; taka bieganina to nie żarty, a po chorobie to męczy. Połóż się, kochaneczko, połóż. A my teraz stąd wyjdziemy, nie będziemy jej przeszkadzali, niech uśnie. — Mrugnęła na mnie, bym wyszedł do kuchni.
Lecz Nelly nie położyła się, tylko siadła na kanapie i zakryła twarz rękami.
Wyszliśmy i Aleksandra Siemionowna opowiedziała mi pośpiesznie, w czym rzecz. Potem dowiedziałem się jeszcze szczegółów. Odbyło się to w sposób następujący:
Wyszedłszy ode mnie na dwie godziny przed mym powrotem i pozostawiwszy list, Nelly pobiegła najpierw do staruszka doktora. Adres jego zdobyła wcześniej jeszcze. Doktor opowiadał mi, że zamarł po prostu, zobaczywszy u siebie Nelly, i przez cały czas bytności jej u niego "nie dowierzał swym oczom". "I teraz jeszcze nie wierzę — dodał na zakończenie swego opowiadania — i nigdy w to nie uwierzę." Jednakże Nelly była u niego naprawdę. Siedział spokojnie w swym gabinecie, w fotelu, w szlafroku, przy kawie, gdy wbiegła i rzuciła mu się na szyję, zanim się zdołał opamiętać. Płakała, ściskała go, całowała, całowała jego ręce i przekonywająco, choć bez związku, prosiła, by ją wziął do siebie; mówiła, iż nie chce i nie może dłużej mieszkać u mnie, dlatego odeszła; że jest jej bardzo ciężko; że nie będzie już się z niego wyśmiewać i mówić o nowych sukniach, ale się będzie dobrze sprawować, uczyć się, nauczy się "prać mu półkoszulki i prasować" (prawdopodobnie ułożyła sobie po drodze to przemówienie, a może nawet i wcześniej) i wreszcie będzie posłuszna i choćby co dzień będzie brać proszki, jakie tylko on zechce. A to, co mu mówiła, że chce wyjść za niego, to były żarty, o tym wcale nie myśli. Stary Niemiec był tak oszołomiony, że cały czas siedział z otwartymi ustami, podniósłszy rękę, w której trzymał cygaro, i tak o tym zapomniał, że cygaro mu zgasło.