Выбрать главу

— Tak, będę raczej chodzić po ulicach i żebrać, a nie zostanę tu dłużej — wołała płacząc. — Matka moja żebrała, a przy śmierci powiedziała mi: "bądź biedna i lepiej proś niż..." Prosić nie wstyd: nie proszę jednego człowieka, lecz wszystkich, a wszyscy to nie jeden, jednego to wstyd prosić, a wszystkich nie; mówiła mi to jedna żebraczka; jestem przecież mała, nie mam skąd wziąć. Więc wszystkich proszę. A tu nie chcę być, nie chcę, nie chcę, jestem zła, gorsza od wszystkich; jestem zła.

Zupełnie nieoczekiwanie chwyciła ze stolika filiżankę i rzuciła o podłogę.

— Teraz się rozbiła — dodała z jakimś wyzywającym triumfem, patrząc na mnie. — Dwie filiżanki wszystkiego — dodała — wezmę i rozbiję drugą... W czym pan wtedy będzie pił herbatę?

Była jakby opętana i jak gdyby odczuwała rozkosz w tym szaleństwie, jakby czuła, że to źle i wstyd, i jednocześnie podniecała się do dalszych wybryków.

— Ona jest chora, ot co — powiedział Ichmieniew — albo... albo nie rozumiem już, co to za dziecko. Do widzenia!

Wziął czapkę i uścisnął mi rękę. Był przybity; Nelly obraziła go straszliwie: oburzyło mnie to.

— I nie żal ci go było, Nelly? — zawołałem, gdyśmy zostali sami — czy ci nie wstyd, nie wstyd? Nie, nie jesteś dobra, ty jesteś zła naprawdę! — I jak stałem, bez kapelusza, wybiegłem za starcem. Chciałem odprowadzić go do bramy i powiedzieć mu choć parę słów na pociechę. Biegnąc po schodach, jak gdybym widział jeszcze przed sobą twarz Nelly, pobladłą strasznie pod wpływem moich wyrzutów.

Szybko dogoniłem starego.

— Biedna dziewczynka, skrzywdzona, ma swoje zmartwienia, wierz mi, Wania; a ja jej zacząłem gadać o swoim — powiedział uśmiechając się gorzko. — Rozjątrzyłem jej ranę. Mówią, że syty głodnego nie rozumie, a ja dodam, że głodny głodnego też nie zawsze rozumie. No, do widzenia!

Zacząłem mówić o sprawach obojętnych, lecz stary tylko machnął ręką.

— Po co masz mnie pocieszać; lepiej uważaj, by drugi raz nie uciekła od ciebie, coś mi na to wygląda — dodał z jakąś zawziętością i odszedł szybkim krokiem, machając laską i stukając nią po trotuarze.

Nie spodziewał się prawdopodobnie, że będzie prorokiem.

Co się działo ze mną, gdy wróciwszy do siebie, ku memu przerażeniu, znów nie zastałem Nelly. Wybiegłem na korytarz, szukałem na schodach, wołałem, a nawet stukałem do sąsiadów i pytałem o nią: nie mogłem i nie chciałem wierzyć, że Nelly znów uciekła. I w jaki sposób mogła uciec? Brama w domu jest tylko jedna; Nelly musiała przejść koło nas, podczas gdy rozmawiałem ze starym. Lecz wkrótce, ku memu wielkiemu przygnębieniu, przyszło mi na myśl, iż mogła ukryć się gdziekolwiek na schodach i zaczekać, aż wrócę do mieszkania, a potem uciec tak, iż spotkać jej nie mogłem w żaden sposób. W każdym razie jednak nie mogła odejść zbyt daleko.

Pełen niepokoju, wybiegłem znowu na poszkiwania, zostawiwszy mieszkanie na wszelki wypadek otwarte.

Udałem się najpierw do Masłobojewów. Nie zastałem ani jego, ani Aleksandry Siemionowny. Zostawiłem u nich kartkę, w której zawiadamiałem ich o nowym zmartwieniu, prosząc, aby, gdy do nich przyjdzie Nelly, natychmiast dali mi znać, i poszedłem do doktora. Jego również nie było w domu, służąca objaśniła mnie, że poza ostatnimi, żadnych innych odwiedzin nie było. Co miałem począć? Udałem się do Bubnowej i dowiedziałem się od znajomej trumniarki, że gospodyni od wczoraj siedzi za coś w cyrkule, a Nelly od wtedy nie widziano. Znużony i wyczerpany, pobiegłem znów do Masłobojewa; odpowiedź ta sama: nie było nikogo, jeszcze nie wrócili. Moja kartka leżała na stole. Co miałem począć?

Wracałem do siebie późnym wieczorem w śmiertelnym niepokoju. Miałem tego wieczora odwiedzić Nataszę, prosiła mnie o to jeszcze rano. Ale tego dnia nawet nic nie jadłem. Myśl o Nelly wstrząsnęła mną całym. "Co to jest wreszcie? — myślałem. — Czyżby jakiś skomplikowany objaw choroby? Czy ona jest obłąkana lub też traci rozum? Boże drogi, gdzie ona jest teraz, gdzie ją odnajdę?"

Ledwie ten okrzyk wyrwał mi się z ust, gdy nagle ujrzałem Nelly o kilka kroków ode mnie na W-m moście. Stała koło latarni i nie widziała mnie. Chciałem biec ku niej, lecz zatrzymałem się: "Co ona tutaj robi?" — pomyślałem i mając pewność, iż teraz już mi nie zginie, postanowiłem zaczekać i obserwować ją. Minęło około dziesięciu minut, stała ciągle, spoglądając na przechodniów. Wreszcie przeszedł jakiś przyzwoicie ubrany staruszek i Nelly podeszła do niego: tamten nie zatrzymując się wyjął coś z kieszeni i dał jej. Podziękowała mu. Nie mogę wypowiedzieć, com poczuł w tej chwili. Serce mi się ścisnęło, jak gdyby coś bardzo drogiego, com kochał, pieścił, piastował, zostało w mojej obecności zhańbione i oplute, zarazem jednak łzy popłynęły mi z oczu.

Tak, łzy nad biedną Nelly, chociaż jednocześnie odczuwałem nieprzejednane oburzenie: żebrała nie z potrzeby, nie była porzucona, pozostawiona na pastwę losu; uciekła nie od okrutnych prześladowców, lecz od przyjaciół, którzy ją kochali i pieścili. Chciała widać kogoś zdumieć czy przerazić swymi postępkami, jakby przechwalając się przed kimś!... Lecz coś tajemnego dojrzewało w jej duszy... Tak, stary miał rację; była skrzywdzona, rana jej nie mogła się zagoić, i jakby umyślnie starała się ranę tę rozjątrzyć skrytością, nieufnością wobec nas wszystkich: jak gdyby rozkoszowała się swym bólem, tym egoizmem cierpienia, jeżeli tak można powiedzieć. To jątrzenie bólu i rozkoszowanie się nim było dla mnie zrozumiałe: jest to rozkosz wielu, wielu skrzywdzonych i poniżonych, przytłoczonych przez los i doświadczających na sobie jego niesprawiedliwości. Na jakąż niesprawiedliwość z naszej strony mogła skarżyć się Nelly? Tak jakby chciała nas zadziwić i przestraszyć swymi postępkami, swymi kaprysami i dzikimi wybrykami, niby naprawdę przechwalając się przed nami... Lecz nie! Teraz jest sama, nikt z nas nie widzi, że ona prosi o jałmużnę. Czyżby sama znajdowała w tym rozkosz? Na co jej jałmużna, na co jej pieniądze?

Otrzymawszy datek, zeszła z mostu i podeszła do jasno oświetlonego okna pewnego sklepu. Tutaj zaczęła liczyć swoją zdobycz: stałem o dziesięć kroków od niej. Pieniędzy miała w ręce sporo; widocznie żebrała od samego rana. Zacisnąwszy je w dłoni, przeszła przez ulicę i weszła do sklepiku. Podszedłem do drzwi sklepu, otwartych na oścież, i patrzyłem, co ona tam będzie robić.

Zobaczyłem, że położyła na ladę pieniądze i że podano jej filiżankę, zwyczajną filiżankę do herbaty, bardzo podobną do tej, którą rano rozbiła, aby pokazać mnie i Ichmieniewowi, jaka ona jest zła. Filiżanka kosztowała może piętnaście kopiejek albo nawet mniej. Kupiec zawinął ją w papier, zawiązał i podał Nelly, która pośpiesznie z miną zadowoloną wyszła ze sklepiku.

— Nelly! — zawołałem, gdy zrównała się ze mną. — Nelly!

Zadrżała i spojrzała na mnie, filiżanka wypadła jej z rąk, upadła na bruk i rozbiła się. Nelly była blada, lecz spojrzawszy na mnie i upewniwszy się, że wszystko widziałem i wiem, nagle zaczerwieniła się; ten rumieniec był wyrazem wstydu dręczącego, nie do zniesienia. Wziąłem ją za rękę i zaprowadziłem do domu; droga była niedaleka. Szliśmy bez słowa. Wszedłszy do mieszkania, usiadłem; Nelly stała przede mną, zamyślona i zmieszana, blada jak poprzednio, ze spuszczonymi oczami. Nie mogła na mnie patrzeć.

— Nelly, chodziłaś po prośbie!

— Tak — szepnęła, bardziej jeszcze pochylając głowę.

— Chciałaś nazbierać pieniędzy, aby odkupić rozbitą filiżankę?

— Tak...

— Czy ja ci robiłem wymówki, czy ci wymyślałem za tę filiżankę? Czy ty nie widzisz, Nelly, ile zła, zadufanego w sobie zła, jest w twoim postępku? Czy to ładnie? Czy ci naprawdę nie wstyd? Naprawdę?....