Выбрать главу

Dom, w którym mieszkała właścicielka biura podróży, znajdował się nie przy samym kościele, tylko po drugiej stronie biegnącego obok wąskiego kanału. Jej nazwisko widniało przy dzwonku. Minęło kilka chwil, zanim odezwała się przez domofon. Gdy Brunetti się przedstawił, wpuściła go, nie zadając dalszych pytań.

Nie zwrócił uwagi na hall, na schody, na to, jak go powitała ani jak zareagowała na jego widok. Wszedł do dużego salonu, którego jedną ścianę zajmowały regały z książkami. Pokój oświetlał łagodny blask lamp przemyślnie ukrytych pomiędzy belkami na suficie. Ale komisarza nie interesował ani wystrój wnętrza, ani uroda i elegancja gospodyni.

– Nie powiedziała mi pani, że znała Carla Trevisana – rzekł, kiedy usiedli naprzeciwko siebie.

– Wspomniałam, że był moim klientem.

Zmierzył ją wzrokiem; zobaczył beżową sukienkę, starannie uczesane włosy, srebrne klamry u butów.

– Signora… – zaczął, ze znużeniem potrząsając głową -…nie mówię o tym, że był pani klientem, tylko że łączyły was interesy. Pani dla niego pracowała.

Kobieta uniosła brodę i rozchyliwszy lekko usta spojrzała w bok, jakby zastanawiała się nad powzięciem trudnej decyzji. Przemówiła dopiero po dłuższej chwili.

– Kiedy rozmawialiśmy ostatnim razem, powiedziałam panu, że nie chcę, aby policja zaczęła się mną interesować.

– Niestety nie udało się pani tego uniknąć.

– Na to wygląda – odparła bez uśmiechu.

– Co pani robiła dla Trevisana?

– Skoro wie pan, że pracowałam dla niego, chyba nie musi pan pytać.

– Proszę odpowiedzieć.

– Zbierałam dla niego pieniądze.

– Od kogo?

– Od różnych ludzi.

– Pieniądze zarobione przez prostytutki?

– Tak.

– Chyba pani wie, że czerpanie zysku z prostytucji jest zabronione?

– Oczywiście, wiem – oświadczyła gniewnie.

– A mimo to zbierała pani pieniądze pochodzące z nierządu?

– Przecież powiedziałam, że tak.

– Co jeszcze robiła pani dla Trevisana?

– Nie widzę powodu, żeby ułatwiać panu pracę, commissario.

– Czy miała pani coś wspólnego z kasetami?

Gdyby ją uderzył, reakcja byłaby nie mniej gwałtowna. Signora Ceroni poderwała się jak oparzona; dopiero po chwili zreflektowała się i usiadła z powrotem na miejsce. Wpatrując się w nią, Brunetti przygotowywał w myślach listę zadań: odnaleźć lekarza Reginy Ceroni i dowiedzieć się, czy kiedykolwiek przepisał jej roipnal; pokazać jej zdjęcie pasażerom pociągu, którym jechał Trevisan, może ktoś ją rozpozna; sprawdzić wyciągi rozmów telefonicznych prowadzonych z jej mieszkania i biura; przesłać jej nazwisko, zdjęcie i odciski palców do Interpolu; sprawdzić rachunki, które płaciła kartą kredytową, a nuż się okaże, że korzystała z agencji wynajmu samochodów i wbrew temu, co twierdziła, umie prowadzić auto. Tym wszystkim powinien był się zająć od razu wtedy, gdy uzyskał informację, do kogo należą okulary.

– Czy miała pani coś wspólnego z kasetami? – powtórzył.

– To pan o nich wie? – Po chwili uzmysłowiła sobie, że skoro pyta, to znaczy, że wie. – Jak się pan dowiedział?

– Moja córka obejrzała jedną. Kasetę dała jej córka Trevisana mówiąc, że to wyjaśnia, dlaczego ktoś mógł chcieć zabić jej ojca.

– Ile lat ma pańska córka?

– Czternaście.

– Tak mi przykro. – Signora Ceroni spuściła wzrok. – Naprawdę bardzo mi przykro.

– Wie pani, co jest na tych kasetach?

Skinęła głową.

– Tak.

– A mimo to pomagała pani Trevisanowi je sprzedawać? – Nie krył obrzydzenia.

– Commissario, nie chcę więcej o tym rozmawiać – oznajmiła wstając. – Jeśli chce mnie pan przesłuchać, proszę to zrobić w komendzie, w obecności mojego adwokata.

– Zabiła ich pani, prawda? – zapytał nagle.

– Przepraszam, ale nie wiem, o czym pan mówi. Proszę wyjść. – Ruszyła w stronę drzwi.

– To pani jest tą kobietą z pociągu, tą w futrzanej czapce, tak?

Słysząc te słowa, potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę. Podeszła do drzwi i otworzyła je, już całkiem opanowana.

– Żegnam pana, commissario.

Kiedy na moment przystanął w progu, zmierzyła go chłodnym wzrokiem. Wyszedł bez słowa.

Po opuszczeniu budynku nawet nie spojrzał w jej okna. Przeszedł przez most i skręcił w najbliższą calle, po czym zatrzymał się, żałując – nie po raz pierwszy w życiu – że nie ma telefonu komórkowego. Przywołał w pamięci plan tej części Wenecji; aby dotrzeć na koniec ulicy, przy której mieszkała Regina Ceroni, i móc obserwować stamtąd drzwi jej domu, powinien dojść do następnej calle, skręcić w lewo, a potem znów w lewo.

Gdy znalazł się na miejscu, stanął przy murze i uzbroił w cierpliwość; czekał dwie godziny, zanim właścicielka biura podróży wreszcie wyszła. Rozejrzała się dookoła, ale ponieważ Brunetti stał w cieniu, nie dostrzegła go. Ruszył za nią, dziękując losowi, że włożył buty na gumowych podeszwach, które tłumiły odgłos kroków. Głośny stukot wysokich obcasów kobiety sprawiał, że łatwo było ją śledzić, nawet kiedy znikała za rogiem.

Po kilku minutach komisarz uświadomił sobie, że signora Ceroni – choć trzyma się bocznych calli, zamiast po prostu wsiąść w vaporetto – zdąża albo w stronę dworca kolejowego, albo Piazzale Roma. Na Campo Santa Margherita skierowała się w lewo, w stronę Piazzale Roma i pętli autobusów łączących Wenecję ze stałym lądem.

Brunetti szedł za nią w takiej odległości, aby cały czas słyszeć jej kroki. O tej porze ulice były prawie puste, toteż stanowczy, miarowy stukot obcasów niósł się znakomicie.

Na piazzale zaskoczyła Brunettiego, bo wcale nie podeszła do stanowisk autobusów, tylko ruszyła w kierunku piętrowego parkingu. Znikła w środku. Komisarz zatrzymał się przy drzwiach. Na prawo od nich znajdowała się oszklona budka strażnika.

– Widział pan kobietę w szarym płaszczu, która tu przed chwilą weszła? – zapytał przez okienko siedzącego wewnątrz mężczyznę.

– A co pan za jeden, z policji? – Strażnik uniósł głowę znad rozłożonego pisma.

Brunetti bez słowa sięgnął po portfel, wyjął legitymację i rzucił tamtemu przed nos.

– Widział pan kobietę w szarym płaszczu, która tu weszła?

Strażnik oddał legitymację.

– Tak, to signora Ceroni.

– Gdzie trzyma samochód?

– Na czwartym poziomie. Zaraz powinna zjechać.

Nie mylił się, gdyż po chwili doleciał ich warkot pojazdu zjeżdżającego po kolistej rampie. Brunetti odsunął się od oszklonej budki, stanął na środku wyjazdu i wziął się pod boki.

Biały mercedes skręcił z rampy w stronę wyjazdu i szosy łączącej Wenecję ze stałym lądem. Światło reflektorów uderzyło komisarza w twarz, oślepiając go i zmuszając do zmrużenia oczu.

– Hej, co pan robi! – zawołał strażnik, wypadając z budki.

Ruszył pędem do Brunettiego, lecz w następnej chwili rozległ się ryk klaksonu, tak przeraźliwie głośny, że strażnik podskoczył wystraszony, po czym cofnął się, uderzając plecami we framugę drzwi. Przez moment stał oszołomiony, patrząc, jak mercedes pokonuje ostatnie dziesięć metrów dzielących go od człowieka blokującego drogę. Znów krzyknął, ale policjant nie zareagował. Wiedział, że powinien podbiec do gliniarza i zepchnąć go na bok, ale nie potrafił się zmusić do wykonania jakiegokolwiek ruchu.