Выбрать главу

– Pojedziemy do tego lasku. Tam odpoczniemy. Podszedł do konia i wskoczył na siodło. Skierował wierzchowca do wody. Hombet wszedł kilka kroków. Malcon odwrócił się i zobaczył, że Ziga wstała, ale nie idzie za nim.

– Ziga! Chodź – zawołał Malcon.

Wilczyca drgnęła, jakby chciała pobiec, ale nie ruszyła się z miejsca. Malcon patrzył na nią, potem zawrócił konia i wyjechał na brzeg. Patrzył w oczy Zigi i usiłował zrozumieć jej spojrzenie. Potem machnął ręką i powiedział:

– Dobrze. Prowadź.

Ziga poderwała się i pobiegła naprzód wciąż wzdłuż płycizny. Hombet ruszył za nią. Wilczyca stale przyspieszała, po chwili pędzili galopem, a gdy Malcon – sam nie wiedząc dlaczego – odwrócił się, zobaczył, że woda w miejscu, z którego przed chwilą wyjechał, pieni się i faluje, choć przecież wcześniej niczego pod powierzchnią nie dostrzegł. Pokiwał głową zdumiony przenikliwością wilczycy i uniósł się w strzemionach, by zobaczyć drogę przed sobą.

Ziga najwyraźniej podążała w kierunku ciemnej krechy biegnącej przez wodę gdzieś na północy, zwolniła nieco i po chwili dojechali do wąskiej grobli z gliny, mimo bliskości wody spękanej i spieczonej. Ziga przystanęła zasłaniając sobą wejście na groblę, a gdy upewniła się, że Malcon obserwuje ją, postąpiła kilka kroków i przystanęła. Prawie natychmiast woda po obu stronach grobli drgnęła i pojawiły się drobne fale. Na powierzchnię wypłynęły cienkie nici jakichś roślin czy też wici nieznanych Malconowi zwierząt, zafalowały i poczęły wypełzać na groblę. Wysuwały się coraz szybciej i zaczęły zbliżać się go Zigi, choć ich końce wciąż zanurzone były w wodzie. Gdy najbliższe wici już prawie jej dotykały, dwoma skokami wróciła na brzeg. Cienkie sznurki zamarły, a potem bardzo szybko wycofały się do wody. Po chwili falowanie wody ustało i wszystko wyglądało jak przed chwilą. Malcon cmoknął kilka razy i zeskoczył z Hombeta.

Chcesz mi coś powiedzieć, prawda? – przykucnął przy wilczycy i położył rękę na jej łbie. – Chciałaś mi pokazać, że droga jest do przebycia, ale muszę coś wymyślić – odwrócił się i nie zdejmując ręki ze łba Zigi przyjrzał się jeszcze raz wodzie i grobli. Wstał wolno i rozglądnął się dokoła. Zrobił dwa kroki i podniósł niewielki kamień. Rzucił go na groblę. Nic się nie stało, woda trwała nieruchomo, jedynym dźwiękiem było uderzenie kamyka o klepisko grobli. Malcon myślał jeszcze chwilę. Potem podszedł do Hambeta i przeszukał sakwy. Wyjął z nich dużą niedźwiedzią skórę i odciął z niej cztery kawałki. Obwiązał kawałkami skóry nogi wierzchowca aż do kolan, mocując je cienkim rzemykiem. Potem wskoczył na siodło i przesunął się w nim do tyłu.

– Skacz! – rozkazał wilczycy, przesuwając się nieco do tyłu.

Ziga przysiadła i wyskoczyła, bezbłędnie lądując na siodle przed jeźdźcem.

– Teraz ty musisz nam pomóc, Hombecie – powiedział Malcon i skierował konia na groblę.

Jechali stępa, ale gdy po chwili Malcon obejrzał się, zobaczył, że wici, wypełzające najpierw wolno na ubitą glinę, teraz robią to coraz szybciej i jakby doganiały Hombeta. Co gorsza, drobne fale pojawiały się tuż za nim. Nie było wątpliwości, że wici w jakiś sposób przekazują sobie wiadomość o zdobyczy na grobli i mogą w końcu zacząć wypełzać na nią jeszcze przed nadejściem konia. Odwrotu już nie było, cała droga za nimi kipiała od drżących wici i nie widać było końca grobli. Malcon poklepał Hombeta po szyi. Cmoknął.

– Chyba musimy przyspieszyć. Kłus!

Hombet posłusznie przeszedł w kłus, a potem samorzutnie w galop. Choć wcale jeszcze nie zmęczony koń posuwał się szybko, wici wcale nie zostawały z tyłu, wciąż ledwie kilka kroków za nimi na grobli wiły się ich cienkie końce, fale powstawały już na wysokości przednich nóg Hombeta. W chwilę później Malcon zorientował się, że sytuacja nie zmieniła się na lepsze. Pierwsze drobne fale pojawiały się przed przednimi kopytami konia, a tuż za tylnymi nogami Hombeta w powietrzu wiły się cienkie nici usiłujące go pochwycić. Malcon popatrzył w przód i ku swej radości zobaczył na horyzoncie jakieś ciemniejsze wybrzuszenie, pagórek czy kępę drzew, uderzył Hombeta piętami zmuszając do największego wysiłku i wyjął miecz z pochwy.

Odchylił się do tyłu i ciął wici, które prawie już sięgały nóg konia. Powtórzył to kilkakrotnie i wydało mu się, że następne nitki, te, które powinny były łapać Hombeta, jakby zawahały się, zwolniły swój ruch. W każdym razie, dopiero gdy kopyta mijały jakieś miejsce na grobli wychylały się z wody i rzucały na klepisko, jakby chciały zlizać ślad konia i chociaż tym się nasycić. Jeździec wychylił się z drugiej strony i tak samo ciął kilkakroć po włoskowatych wrogach. Teraz nie miał już wątpliwości, że wici przekazywały sobie w jakiś sposób wiadomość o zdobyczy na grobli i o tym, że ta zdobycz nie chce potulnie dać siej oplatać i wciągnąć w wodę. Punkt, ku któremu pędzili zbliżył się na tyle, że Malcon widział już teraz skraj lasu z wąskim półwyspem zieleni, w który wpadała grobla. Zresztą na ubitej glinie pojawiały się teraz pod kopytami Hombeta marne kępki trawy. Pożółkłej i suchej wprawdzie, ale wcześniej w ogóle jej nie było. Koń zwolnił nieco, a Malcon go nie popędzał – wici nie wypełzały na glinę, wracały do wody. Ziga chwilę przyglądała się drzewom, a potem uniosła się nieco na łapach i w pewnej chwili zeskoczyła na szerszą teraz groblę. Od razu wyprzedziła swego pana i pierwsza wpadła pomiędzy rzadkie drzewa przy drodze. Malcon postanowił zaufać wilczycy i ściągnął cugle konia. W szpaler drzew wjechali stępa. Droga skręcała lekko, tak że jeździec widział tylko niewielki odcinek przed sobą, zatrzymał konia i zaczął nasłuchiwać. Najmniejszy podmuch wiatru nie kołysał gałęzi, nie budził szmeru cienkich liści. I dlatego Malcon złowił nagle dźwięk, który nie wiadomo dlaczego zimną fala spłynął mu po plecach. Był to jakiś szelest, syk, cichy, ale przenikliwy. Dźwięk był powtarzany wielokrotnie, to wzmagał się, to cichł. Młodzieniec odetchnął głęboko i już miał trącić konia piętami, gdy nagle usłyszał w głowie jakąś cudowną myśl, przypomniał sobie wino Jogasa i ucieszył się.