Выбрать главу

– Kusi, żeby wejść – podrapał się po brodzie.

– Zanadto rzuca się w oczy, rzeczywiście nęci, ale to może być pułapka.

– Egch! – Hok lekceważąco machnął ręką. – To by było zbyt proste. Ja idę. Przynajmniej zobaczymy, ile jeszcze mamy drogi przez te pagóry. Dobrze?

– Pójdziemy razem – Malcon zeskoczył z konia i puścił wolno wodze. – Pashut, wystaw straże z obydwu stron. Pójdziemy tylko my dwaj, różnymi ścieżkami. Idziemy -pierwszy ruszył na zbocze najbliższego pagórka odgradzającego ich od dziwnej skały, a gdy znaleźli się u jej stóp, dodał: Na każdym skrzyżowaniu czekamy na siebie, pod żadnym pozorem nie wolno samemu iść w górę nie wyjaśniwszy przedtem, co się stało drugiemu.

Nie czekając na Hoka, który tylko krótko skinął głową, ruszył w lewo, gdzie zaczynała się jedna z dróżek. Hok szybko poszedł w prawo i zniknąwszy Malconowi z oczu, wszedł na łagodnie zaczynającą się drogę. Przyklejona do pionowej ściany była wystarczająco szeroka, by dwie osoby szły jednocześnie do góry. Hok odsunął się ku brzegowi ścieżki, chcą mieć jak największe pole widzenia i przygotowywał łuk do strzału. Nagle opuścił go dobry humor, poczuł się samotny, zerknął w dół i splunął, po czym, pogwizdując, szybko poszedł w górę. Gdy dotarł do pierwszego skrzyżowania ścieżek, poczekał chwilę na Malcona, ciągle gwiżdżąc. Dorn mrugnął do Hoka i zatrzymał się na chwilę.

– To dobry pomysł – powiedział. – Będziemy gwizdać cały czas, aby przypadkiem nie strzelić do siebie.

Również trzymał w ręku gotowy do strzału łuk, wyminął Hoka i wszedł na swoją ścieżkę. Mijali się tak kilkakrotnie, nie spotykając nikogo po drodze. Skała była gładka bez żadnych znaków, nieliczne szczeliny i pęknięcia powstały dawno i porośnięte były drobnymi roślinkami. I Malcon, i Hok w miarę wzrostu wysokości, odsuwali się od brzegu i szli wolniej, prawie jednocześnie dotarli na szczyt skały. Hok, który o kilka kroków wyprzedził Malcona, poczekał chwilę, usłyszawszy gwizd przyjaciela zrobił kilka ostatnich kroków i wyszedł na płaską platformę, która wieńczyła skałę. Stanęli obok siebie, w opuszczonych rękach trzymali niepotrzebne łuki, a przed ich oczami leżała spora część Yara. Prawie jednocześnie zauważyli najważniejszy jej fragment, w tej samej chwili wyciągnęli przed siebie dłonie, pokazując Mleczny Pierścień.

Był oddalony o niecały dzień drogi. Wypełniał olbrzymią nieckę, jej brzeg docierał do pasa wzgórz, przez które właśnie jechali. Olbrzymie koło z jasnej, prawie białej mgły otaczało jeszcze jaśniejszą, ostrym blaskiem kłująca nawet z tej odległości w oczy, białą kulę. Gdy przyjrzeli się pierścieniowi i kuli zrozumieli, że i jedno, i drugie zawieszone jest w powietrzu, ale nie mogli określić wysokości.

W różne strony od pierścienia i kuli rozchodziły się trzy prawie proste linie. Tworzyły je drzewa, trzy aleje drzew. Wydawało się, że specjalnie posadzono je w takich pojedynczych szeregach. Rzucało się to w oczy. Hok zmarszczył brwi i myślał chwilę. Potem jego ręka dotknęła ramienia Malcona.

– Te drzewa… Widzisz? Dlaczego one rosną tak równo? Teraz wydaje mi się, że wcześniej również jechaliśmy przez podobne szpalery, nie?

Malcon mruknął coś i podszedł bliżej krawędzi, przykucnął i długą chwilę wpatrywał się w Mleczny Pierścień. Potem obszedł dookoła całą platformę przyglądając się uważnie górom, przez które już przejechali, wskazał Hokowi stada jakichś ptaków krążących nad jednym miejscem i zobaczył porozumiewawczy uśmiech na twarzy przyjaciela, wrócił do miejsca skąd najlepiej było widać tajemniczą białą kulę i opasujący ją pierścień. Przyglądał się jej tak długo, że znudzony Hok usiadł, a potem w końcu położył się na plecach i przymknął oczy, zapadł nawet w krótką drzemkę i dopiero, gdy Malcon trącił czubkiem buta jego kostkę, poderwał się i usiadł przecierając oczy.

– Co? Wracamy?

Malcon popatrzył ponad jego ramieniem w kierunku niecki z kulą i skinął głową. Poczekał, aż Hok wstanie i razem ruszyli w dół. Milczał podczas zejścia, nie odezwał się słowem, dopóki nie doszli do oczekującej ich reszty wyprawy. Zaciekawiony Pashut wyszedł na ich spotkanie i stanął na jego drodze. Malcon, po raz pierwszy od długiej chwili, otworzył usta.

– Widzieliśmy legowisko Zacamela! – powiedział i chociaż Hok z tyłu chrząknął powątpiewająco, klepnął Pashuta w ramię i powiedział: – Pojedziemy tam. Jesteśmy już blisko – wskoczył na siodło i ruszył galopem.

Droga zupełnie niespodziewanie, zamiast zawinąć się w kolejnym zakręcie, wyskakiwała z gór i równie niespodziewanie kończyła się. Szpaler drzew i wiodąca wzdłuż Pasa ubitej ziemi ledwie widoczna droga dochodziły do brzegu olbrzymiej niecki z pierścieniem. Dalej najbystrzejsze oko nie znalazłoby śladu kopyt czy stóp. Oddział Malcona stał na brzegu niecki, usiłując wypatrzeć jakikolwiek ślad na jej dnie. Hok pierwszy oderwał się od tego zajęcia i, zostawiwszy Lita, pieszo odszedł spory kawałek, uważnie przyglądając się niecce, pierścieniowi i górom za sobą.

Niecka była bardzo duża, wprawdzie nie widzieli jej przeciwległego brzegu, ponieważ gruby, wysoki jak wieża warowni pierścień wystawał z niej na kilka pięter i przesłaniał widok, ale Hok i Malcon pamiętali jej obraz ze skały; musiała być kilka razy większa od bajora Lippysa i – o ile dobrze zauważyli – dno jej było równe, płaskie, nie obniżało się ku środkowi, nad którym wisiała niewidoczna teraz kula. O tym, że tam wciąż jest, wiedzieli, bo pierścień był wyraźnie jaśniejszy w środku, skądkolwiek by się nie patrzyło – światło kuli przebijało przez grubą warstwę mlecznej mgły. Sam pierścień wisiał nieruchomo, ale gdy długo wpatrywali się w jedno miejsce, dawało się zauważyć delikatne poruszenie na jego powierzchni, jakby wierzchnia warstwa nieustannie się przesuwała albo ślizgała. Hok oddalił się tak daleko, że pierścień zaczął przesłaniać mu widok na stojących najbliżej brzegu niecki ludzi. Zatrzymał się i rozejrzawszy jeszcze raz dokoła, zawrócił. Zauważył, że Pashut przywołuje go gestami, więc przyspieszył zaintrygowany.

– Może ty mu wytłumaczysz? – powiedział ze złością wódz Pia, podszedł na kilka kroków do grupy złożonej z Malcona Pashuta, Fineagona i jeszcze dwóch Pia. – Chce sam zejść do tej dziury – prawie krzyknął, wskazując nieckę ręką.

– Nie bądź nierozsądny – Hok odwrócił się do Malcona i pomachał palcem w powietrzu. – Przygoda z likaorgiem powinna cię czegoś nauczyć. Nie jesteś tu sam i nie możesz wszystkiego robić sam. Szczególnie teraz nie wolno ci ryzykować bez potrzeby, przecież wiemy, że jeśli ktoś może się zmierzyć z Zacamelem, to możesz to być tylko ty, więc nie pchaj się wszędzie, gdzie tylko jest coś do sprawdzenia. Ten głupi ślimak omal nie zakończył całej wyprawy, chcesz ułatwić sprawę Magowi?

– Ależ Hok, zrozum…

– Nie, to ty zrozum, że każdy z nas w myślach pożegnał się już z życiem, byłe tylko cel został osiągnięty. To jest poważna sprawa, powinieneś to uszanować i nie okazywać nam swego lekceważenia.

– Czyś ty zwariował? Przecież…

– Poczekaj – Hok podniósł rękę i Malcon umilkł. – Dobry wódz, to nie ten, co sam wszystko robi, tylko ten, co potrafi tak dobrać sobie ludzi, że ufa im jak sobie samemu i jeśli już takich ludzi ma, to…

– Dobrze! – Malcon zrobił krok położył dłonie na ramionach Hoka. – Już wiem. Masz rację – odwrócił się do Pashuta. – Kto pójdzie?