Выбрать главу

– Hok, czy moje sakwy uratowały się?

– Tak, zdjęliśmy je… Tak, są.

– Przynieś szybko! – i gdy Hok oddalił się kilka kroków dodał: – I kilka kropel wina!

– Widzę, że czujesz się już dobrze – powiedział Pashut, i Malcon wyczuł w jego głosie leciutki zarzut. Chciał odpowiedzieć jakoś wodzowi Pia, ale zrozumiał, że słowa tu nic nie wyjaśnią. Przemilczał cierpką uwagę, ale cień żalu zmarszczył mu lekko czoło.

Hok chwilę grzebał w workach, odpowiadając równocześnie na jakieś pytania, w końcu znalazł mały woreczek i klepnąwszy Sachela w ramię i zabierając po drodze prawie pusty bukłak z winem wrócił do Malcona. Dorn poczekał chwilę, aż Pajute również wróci i poda mu kubek, wlał na jego dnie trochę wina i końcami palców zaczerpnął szczyptę żółtego pyłu z jednej z małych sakiewek. Proszek zapienił się w zetknięciu z winem, dookoła rozszedł się mocny gorzki zapach. Malcon podniósł kubek i głęboko wciągnął powietrze znad jego brzegu. Oczy zaszkliły mu się łzami, odkaszlnął kilka razy, ale wdychał zapach wytrwale, a potem jednym ruchem przechylił kubek i wypił jego zawartość. Hok skrzywił się patrząc na jego ściągniętą grymasem twarz i zobaczył taki sam grymas na twarzy Pashuta. Po kilku chwilach Malcon odetchnął głęboko i niespodziewanie roześmiał się widząc miny przyjaciół.

– Pomóżcie mi wstać – poprosił, a gdy mocne dłonie ustawiły go na nogach podreptał w miejscu i odchrząknął. – Muszę trochę pochodzić – powiedział i nie zwracając uwagi na pomruki Hoka, kulejąc poszedł na skraj obozowiska i zaczął tam chodzić – kilkanaście kroków w przód i tyleż z powrotem. Obserwujący go Pia i Hok zauważyli, że w miarę upływu czasu kuleje coraz mniej i coraz energiczniej przemierza odległość między dwoma drzewami. Minęło trochę czasu. Obserwujący go z zaciekawieniem towarzysze wyprawy wrócili do swych spraw, gdy Malcon rześki i jakby wypoczęty podszedł do zgrupowanych w niewielkie koło Pia i szybko, nie zwracając uwagi na zwichniętą nogę, usiadł.

– Musimy dzisiaj uderzyć w Zacamela – oświadczył zaciekawionym twarzom i widząc jak występuje na nich zdziwienie, oszołomienie i strach dodał szybko: – Nic tu nie wysiedzimy, nikt nam nie pomoże, jesteśmy zdani na własne siły i być może uda się nam. Posłuchajcie – uderzył kilka razy pięścią w ziemie. – Zauważyliśmy z Hokiem, będąc na szczycie tej kolumny kilka dni temu, że wszystkie drzewa w tej okolicy, no prawie wszystkie, rosną w jakichś rzędach, jakby umyślnie posadzone. Przypomnijcie sobie – rozejrzał się po okręgu postaci, a gdy po chwili, wypełnionej marszczeniem brwi, kilka z nich zaczęło kiwać potakująco głową uśmiechnął się. – To samo mamy tutaj: kilka dróg prowadzi do kotliny Zacamela i wszystkie są obsadzone drzewami, tylko że na dwóch z nich drzewa uschły nie bardzo wiadomo dlaczego, a na jednej, tej naszej, są zielone. Nad tym warto się zastanowić. Dalej. Kiedy Lippys, przekonany o swoim zwycięstwie, głośno mówił, do czego mnie wykorzysta, powtórzył kilka razy, że będę ścinał drzewa i że Zacamel może sobie w tym czasie spać ile chce. Znowu drzewa, rozumiecie? Jeśli dodać do tego wiadomości przekazane przez Ogianę należy założyć, że Zacamel większość czasu znajduje się w jakimś śnie, a Mezar i Lippys tworzyli jego straż. I teraz wracając do drzew – dlaczego część jest uschnięta, a część nie? I dlaczego Lippys mówił o ścinaniu drzew? – poczekał chwilę, a gdy zobaczył tylko skrzywione w grymasie twarze powiedział ciszej: – Przypomniała mi się stara bajka o małym duszku, który nie słuchał poleceń Kaidaso, swego mistrza. Włóczył się po lasach, nocował w drzewach nie przejmując się tym, że drzewa potem usychają. Za karę został zamieniony w dzięcioła i teraz musi leczyć drzewa, żeby odkupić swą winę. Już rozumiecie? Nie?

– Nie drocz się! Myśmy nie pili ziela Jogasa – powiedział Hok szybko. – Czy chodzi o to, że Zacamel wciela się w drzewa… – zawiesił głos.

– Właśnie tak! Może boi się przybrać jakąś postać, może nie może, może nie chce – wzruszył ramionami. – Ale wszystko wskazuje na to, że zielone drzewa są mu do czegoś potrzebne. Możemy… musimy chyba nawet przyjąć, że inaczej nie potrafi się poruszać i wtedy zostaje nam tylko obudzić Zacamela i… – uniósł palec do góry i rozejrzał się dokoła. Ciemne rumieńce wystąpiły mu na twarz, oczy rozbłysły niezdrowym blaskiem. Mówił szybko, z jakimś dziwnym przydechem, jakby przez cały czas szczękał zębami. Zaniepokojony Pashut usiłował porozumieć się spojrzeniem z Hokiem, ale Enda wpatrywał się zauroczony w Malcona. – I zniszczyć go! – zakończył Malcon.

– Jak? – rzucił szybko Fineagon.

– Jeśli tylko uda nam się go wytrącić ze snu, to pogoni za nami szlakiem drzew, a my przygotujemy mu pułapkę: w pewnym miejscu drzewa się skończą! Nie damy mu wrócić do swojego kokona.

– Masz pomysł jak go obudzić? – zapytał Pashut.

– Możemy tylko spróbować z Ma-Na.

– Ma-Na… – powtórzył Pashut i potarł brodę. Wysunął do przodu żuchwę i poruszył nią kilka razy jakby rozcierał pomysł między zębami. Zobaczył, że wszyscy obecni smakują pomysł Malcona i coraz bardziej ożywieni zaczynają spoglądać na siebie.

– Ja nie wiem, czy to dobry pomysł, ale nie mam lepszego. Zresztą, jak dotychczas, zawsze miałeś dobre pomysły. Chyba musimy zgodzić się… – przerwał. – Czy ktoś zna inny sposób albo nie zgadza się z Malconem? – wszystkie głowy prawie równocześnie zakołysały się w przeczącym ruchu. Pashut uniósł obie dłonie i szarpnął się za włosy z tyłu głowy. – No to nie mamy nic innego do roboty jak obmyśleć szczegóły – pochylił się w stronę Malcona i uniósł rękę, by klepnąć go w ramię. W ostatniej chwili przypomniał sobie o złamanej ręce Dorna i powstrzymał się od wyrażenia radości. – Kiedy?

Malcon spojrzał w niebo. Chwilę zastanawiał się ze zmarszczonymi brwiami.

– Mamy prawie cały dzień, a roboty nie aż tak dużo. Chyba nie mamy po co siedzieć tu jeszcze jedną noc – zakończył cicho.

Z podnieconych twarzy zniknęły nieśmiałe uśmiechy, parę dłoni poruszyło się i spoczęło na rękojeściach mieczy.

– Zrobimy tak: Fineagon z trzema jeźdźcami wybiorą miejsce, od którego zaczniemy ścinać drzewa, tak by Zacamel nie mógł dalej się przedostać, najlepiej za jakimś zakrętem. Jedźcie już – a gdy Fineagon bez słowa skinął na Nigwere, Kinjeny i Sachela, i skierował się z nimi do koni – dodał szybko: – Bardzo przydałaby się jakaś kryjówka obok tego ostatniego drzewa, jakaś szczelina, albo przynajmniej krzaki.

Fineagon skinął głową. Po chwili odprowadzeni spojrzeniami Pia ruszyli drogą w kierunku, z którego kilka dni temu przyjechali. Malcon odczekał chwilę i klasnął dłonią o kolano.

– Teraz my. Trzeba zrobić tak: przy drzewach, tych ostatnich przed drzewem, na którym musi się zatrzymać Zacamel, będą schowani ludzie z siekierami i od razu po jego przejściu będą je ścinać, przynajmniej kilka do najbliższego zakrętu, by nie mógł wrócić. Ja…

– Poczekaj! – po raz pierwszy Chalis odezwał się na naradzie. – Skąd będziemy wiedzieli, że Zacamel już przeszedł?

– Nie wiem – Malcon rozłożył ręce, właściwie jedną, prawa poruszyła się tylko na temblaku. – Ale sądzę, że jakieś oznaki będą – poruszenie liści, trzask albo ja wiem co? Gdyby nie było żadnych znaków, usłyszycie sygnał, na przykład gwizd, I wtedy trzeba będzie w mgnieniu oka ściąć te drzewa, ale tak naprawdę migiem!

– Dobrze – uniósł dłoń Pashut. – Załatwimy to naszym proszkiem. Możemy tak dobrać skład, że prawie wybuchnie i w parę chwil zwali każde drzewo. To można zrobić.