Выбрать главу

Posłuchaj – Jogas wstał i podszedł do dużego kufra stojącego pod ścianą. – Niewiele wiem o Yara. Nigdy tam nie byłem. Ale nawet to, co wiem może złamać najwaleczniejszego męża. Istnieje inny sposób. Dam ci wina z zielem, które chowałem na tę okazję. Zaśniesz, a ja podzielę się z tobą swoją wiedzą o Yara i panujących w niej Magach. Po przebudzeniu nie będziesz niczego pamiętał aż do chwili, gdy część tej wiedzy będzie ci potrzebna. Musisz wiedzieć, że Lippys i Zacamel potrafią czytać w myślach i gdybyś ich spotkał nie przygotowany, od razu wiedzieliby co zamierzasz zrobić. Nie mógłbyś ich zaskoczyć.

– A Mezar? On nie czyta w myślach?

– Mezar właściwie nie jest Magiem. Jest chytry i podstępny. Udało mu się wyżebrać albo wykraść kilka tajemnic Magów, ale do dziś polega przede wszystkim na własnym sprycie. Poza tym jest leniwy i nigdy do końca nie nauczył się posługiwać magią. Jeśli uda ci się go pokonać – a jest to najmniej groźny z nich przeciwnik, co nie znaczy, że niegroźny – to będzie ci łatwiej walczyć z pozostałymi Magami.

– Wolę wiedzieć wszystko od razu. Nie boję się Yara, ale muszę wiedzieć, czego się spodziewać – Malcon skrzywił się.

– Posłuchaj mojej rady. Nie lekceważ Yara i Magów. Wchodząc tam wchodzisz do krainy śmierci. Nie masz pewności, że wrócisz stamtąd żywy, a jeszcze mniej pewne jest, że uda ci się pokonać wrogów i wykonać zadanie. Mój plan daje ci małą przewagę, nad Mezarem przynajmniej. Wykorzystaj to.

Malcon myślał chwilę. Potem zmarszczył brwi i westchnął.

– Dobrze. Oddaję się w twoje ręce.

Jogas otworzył wieko skrzyni i wyjął z niej mały woreczek. Wracając z nim do stołu sięgnął ręką do środka i wyjął szczyptę pokruszonego ziela. Wsypał to do kubka z grzanym winem i zamieszał. Wstał i postawił kubek obok kominka. Ziga podniosła się, podeszła i obwąchała wino. Odwróciła się i spojrzała na swego pana. Machnęła ogonem i wróciła pod drzwi. Po chwili Jogas przyniósł kubek i postawił przed Malconem. Król wziął naczynie i wypił duszkiem. Chwilę obracał językiem w ustach i splunął kilkoma źdźbłami.

– Co teraz? – zapytał.

– Nic. Poczekamy aż uśniesz. A jutro obudzisz się i zadecydujesz, kiedy pojedziesz do Yara.

– Już zdecydowałem. Jadę jutro.

– A koronacja?

– Poczeka. Wyślę gońca do Labera, zresztą Sail może przekazać mu wiadomość. Jadę od razu jutro. To postanowione… eech… – Malcon ziewnął.

– Chyba dobrze postanowiłeś – powiedział Jogas. – Nie lubisz się wahać, to też dobrze. Zresztą twoje imię znaczy: „Ognisty”. A i jego wartość wskazuje, że jesteś szybki w działaniu.

– Jaka wartość? – sapnął Malcon.

– Litery twojego imienia dają liczbę 77. To dobra liczba.

Głowa Malcona opadła na pierś. Wtedy Jogas dodał:

– Będziesz albo wielkim władcą, albo zginiesz młodo. Nie masz, Malconie, wielkiego wyboru.

Sail wszedł do komnaty Labera i westchnął głęboko. Trzepnął kilka razy ciężkimi rękawicami o dłoń. Laber patrzył na niego bez słowa. Sail podszedł do ławy i usiadł. Stary mebel zaskrzypiał ociężale.

– Malcon… – powiedział Sail i umilkł.

– Rozmawiał z Jogasem? – zapytał Laber.

Siedział oparty plecami o ścianę pokrytą ciężkimi, grubymi skórami. Palcami kręcił młynka i od dłuższej chwili nie otwierał oczu.

– Tak. Dość długo – odpowiedział Sail. – Spędził noc w jego komnacie a dziś odesłał mnie z listem do ciebie i sam, tylko z Zigą, udał się na północ.

– Yara – szepnął Laber. – Jednak. Miałem nadzieję, że tak się stanie i bałem się tego. Ale trzeba było spróbować.

– Wiem. Tylko czy…

– Nie wiem. Nikt nie wie – przerwał Laber. – Ale to już ostatnia pora. Inaczej… wzruszył ramionami.

W komnacie Labera zawsze panowała cisza, ale ta była szczególna – ciężka, gęsta jak wino z piwnic Samelosy.

– Mam dla ciebie list od Malcona – przypomniał Sail.

– Po co mi on? – mruknął Laber. – Wiem mniej więcej co napisał. Że wyjeżdża, że odwołuje koronację. Nic innego nie mógł napisać.

– Jak myślisz, Laberze – uda mu się? – Sail położył na stole skórzany futerał z listem.

– Wiesz tyle co i ja. Wiesz, że dokonać tego może tylko jeden jedyny człowiek. Nikt inny. Nie wiemy tylko czy Malcon jest tym jednym jedynym.

2.

Hombet, zatrzymany ściągniętymi łagodnie cuglami, przystanął. Malcon dokładnie przyjrzał się okolicy. Przed południem, piętnastego dnia podróży, wjechał pomiędzy wzgórza, a teraz już nawet nie widział równiny. Horyzont szybciej od najszybszego konia podbiegł i otoczył go ciasnym, nierównym kołem. Ziga nie czuła się tu dobrze, Hombet również wietrzył cały czas, kilkakrotnie odmówił pójścia w stronę, którą wybrał jeździec. Malcon nie nalegał, zdając się na instynkt zwierząt. Jechali cały czas dolinami wzgórz, teraz król Laberii postanowił wjechać na szczyt któregoś z pagórków i sprawdzić jak daleko są góry. Tam miało być wejście do Yara.

Ściągnął wodze i skierował Hombeta na grzbiet najbliższego wzgórza. Koń przestąpił kilka razy z nogi na nogę, ale gdy Malcon dotknął jego boków piętami parsknął krótko i posłusznie zaczął wdrapywać się po porośniętym rzadką trawą zboczu. Ziga kroczyła obok lewego boku wierzchowca i węszyła. Malcon zauważył, że sierść na karku ma zjeżoną, a oczy błyszczą jej jak dwie oszlifowane bryłki direum.

Niecierpliwie uniósł się w strzemionach i zamarł. Hornbet przystanął, a Ziga szczeknęła krótko. Cała trójka znieruchomiała, choć tylko wyprostowany na całą wysokość człowiek widział potężną, niemal czarną ścianę gór wyrosłą nagle tuż, wydawałoby się, obok. Malcon Dorn wpatrywał się w góry, które w żaden sposób nie mogły być tak blisko i z pewnością nie były, ale wyglądały niesamowicie, jak w koszmarnym śnie, jakby swym ogromem i czernią chciały odstraszyć każdego, kto chciałby pomiędzy nie wkroczyć. Malcon potrząsnął głową i położył dłoń na szyi Hombeta.

– Niedługo tam będziemy. Jeszcze dzisiaj.

Zawrócił i zjechał po zboczu w dół. Nie powiedział tego głośno, ale nie chciał spędzać nocy wśród wzgórz, gdzie niebezpieczeństwo mogło wyłonić się z kilku wąwozów, a poza tym chciał jak najszybciej odnaleźć Tao-Ruge, bramę do Yara. Zawrócił Hombeta w prawo i trącił piętami, koń niechętnie przyspieszył. Ziga sama wysunęła się przed Hombeta i biegła pierwsza, co jakiś czas znikając Malconowi z oczu za kolejnym wzgórzem, zawsze jednak gdy mijał garb pagórka widział ją. Jeździec puścił wodze i prawą ręką sięgnął za pas, pod bluzę, gdzie owinięty pasem skóry spoczywał Gaed, upewnił się, że rękojeść miecza znajduje się na swoim miejscu i sprawdził resztę broni. Przesunął łuk bliżej lewej ręki, poprawił kołczan ze strzałami. Odetchnął głośno, aż Hambet zastrzygł uszami.

Późnym popołudniem Ziga zniknęła za kolejnym garbem i nagle pojawiła się z powrotem. Malcon chwycił rękojeść miecza w dłoń i ściągnął cugle. Hombet zwolnił i poszedł stępa. Za wzgórzem zaczynała się niespodziewanie gładka przestrzeń ograniczona przez góry. Wyrastały z sinej ziemi, pustej, pozbawionej choćby listka czy źdźbła trawy, i, wydawało się, wisiały nad Malconem. Jeszcze przed chwilą przesłaniało je niewysokie wzgórze. Zdumiony król pomyślał, że i on, i Góry Bez Nazwy pędzili sobie na spotkanie, a teraz zamarli zaskoczeni.

Panowała tu zupełna cisza. I bezruch. Powietrze było kleiste i tłuste, jak w rzeźni, ale nie było w nim żadnego zapachu, martwe choć można było nim oddychać. Malcon poczuł, że jeśli będzie dłużej stać i wpatrywać się w góry zawróci i popędzi z powrotem, a tuż za nim pędzić będzie szaleństwo. Pochylił się i poklepał wilgotną szyję konia.