Выбрать главу

– Tak… – Parker zanotował coś w notesie i podniósł się z krzesła. – Dziękuję panu bardzo, panie dyrektorze. To, co pan nam opowiedział, jest w każdym razie niesłychanie ciekawe. Otwiera pole do wielu domysłów, których chciałbym się, oczywiście, wystrzegać… – Urwał. – Jest noc – powiedział niepewnie – czy nie sądzi pan, że należy się-panu trochę snu? W najbliższych godzinach nie będziemy pana prawdopodobnie potrzebowali, aż do rana. Gdyby wynikło coś niespodziewanego, będę musiał z przykrością obudzić pana telefonem. Ale przypuszczam, że nic takiego się chyba nie zdarzy w ciągu nocy…

– Mogę zanocować tu – powiedział pan Davidson. – Często nocuję tu, kiedy mam wiele roboty albo kiedy trwają generalne próby z długimi przerwami. Mam kanapkę, na której łapię trochę snu, a dyżurny portier budzi mnie telefonicznie.

– Jak pan sobie życzy, panie dyrektorze. Tylko jedna prośba, proszę nadal nikogo nie zawiadamiać o wypadku. Jutro i tak prasa musi się o tym dowiedzieć, ale im później reporterzy się do nas dobiorą, tym lepiej. Zawiesza pan, oczywiście, przedstawienia?

– Krzeseł tak. Ale mamy drugą sztukę, gotową prawie zupełnie, która była przygotowywana równolegle z Krzesłami, bo zupełnie nie wiedziałem, jaki może być oddźwięk u publiczności. Takie sztuki potrafią albo robić ogromne kasy, albo paść po dwu spektaklach. Ta miała ogromne powodzenie…

– I sądzę, że teraz będzie miała jeszcze większe… – powiedział Parker – o ile znam ludzi.

– I ja tak sądzę – pan Davidson pokiwał głową – chociaż w teatrze nigdy niczego nie można przewidzieć…

– … jak o tym świadczy dzisiejsza noc – zakończył inspektor z ponurym humorem. – I jeszcze jedno, panie dyrektorze. Dla formalności chciałbym wiedzieć, jak pan spędził dzisiejszy wieczór.

– Ja? No, tak, oczywiście. Byłem na przyjęciu u Lorda Majora. Przyjęcie trwało od piątej po południu i przeciągnęło się aż do jedenastej… Później wróciłem do domu z dwoma przyjaciółmi… To było przyjęcie dla dyrektorów teatrów… Kontakt rady miejskiej z ludźmi sztuki. Dyrektor Beetle Theatre i Teatru Burleski wypili jeszcze u mnie po szklaneczce, a potem odjechali na pięć minut przedtem, nim zadzwonił stąd do mnie pański podwładny. Na szczęście, bo nie powstrzymałbym się chyba od powiedzenia im o tej nowinie i cały Londyn huczałby już teraz, a reporterzy szturmowaliby do drzwi na dole. Z przerażeniem myślę o tym, na ile pytań będę musiał odpowiedzieć jutro…

– I ja! – westchnął Parker. – Ale ludzie chcą czytać gazety, a gazety chcą podawać ostatnie wiadomości. Na to nie ma rady. Dziękuję panu jeszcze raz, panie dyrektorze. Więc zostaje pan tutaj?

– Tak. Będę przez cały czas u siebie, żeby panom nie przeszkadzać. Ale nie wiem, czy zasnę…

– W każdym razie niech pan spróbuje – powiedział inspektor Beniamin Parker i wycofał się z pokoju, a Joe Alex za nim.

VI. Ta pani weszła piętnaście po dziesiątej…

Na schodach Parker zatrzymał się chwilę.

– Nic jeszcze nie mów, Joe. Ta sprawa może okazać się trudniejsza, niż myślałem. Nic jeszcze nie wiemy.

– Nie miałem zamiaru nic mówić… – mruknął Ale: Jestem po całym dniu spędzonym w samochodzie, w trze i w restauracji. Wstałem o siódmej rano. Teraz pierwsza. Czy sądzisz, że w tych okolicznościach mi koniecznie być gadatliwy? Zresztą czy byłem kiedykolwiek gadatliwy?

Parker uśmiechnął się.

– Nie. Nigdy nie byłeś. To prawda. Chociaż trudno cię nazwać mrukiem. Ale czy naprawdę chcesz teraz wracać do domu?

– Za nic w świecie! Tego przecież nie powiedziałem.

– Dobrze! – Ruszyli dalej w dół. Znali się od w lat i razem przebyli wojnę na pokładzie brytyjskiego bombowca. Był kiedyś czas, że wydawali się sobie bliżsi niż bracia. Alex wiedział, że pomimo uśmiechu inspektor jest strapiony.

– Teraz przesłuchani tego dziennego portiera, a potem następnych, jeżeli on nic nam nie wniesie. Ale mam wrażenie, że powinien coś wnieść. Jeżeli zabójca mógł dostać się i wyjść tylko obok jego okienka… Ale czekajmy…