– Czy pański szef nie prosił o udzielenie nam pomocy?
– Nawet nie zasugerował – Piontek rozciągał usta w uśmiechu.
Wówczas radca zaczerpnął kilkakrotnie powietrza i poczuł, jak wzbiera w nim słodkie poczucie władzy.
– Pomoże nam pan, Piontek, ze wszystkich swoich sił. Uruchomi pan wszystkie swoje szare komórki. Jak trzeba będzie, to posiedzi pan w bibliotece… A wie pan, dlaczego? Bo o to wcale nie prosi pański szef ani Kriminaldirektor Mühlhaus, ani nawet ja… O to błaga pana rozkoszna jedenastoletnia świntuszka Lisa Doblin, którą zgwałcił pan w swoim samochodzie, zapłaciwszy hojnie jej pijanej matce; prosi pana o to Agnes Harting, ta szczebiotka z mysimi ogonkami, którą przycisnął pan w buduarach madame le Goef. Na zdjęciu wyszedł pan wtedy nawet ładnie.
Piontek nadal szeroko się uśmiechał.
– Proszę o kilka dni.
– Oczywiście. Proszę kontaktować się wyłącznie ze mną. To w końcu „radca Mock prowadzi śledztwo”.
Baron Wilhelm von Köpperlingk zajmował dwa najwyższe piętra pięknej, secesyjnej, narożnej kamienicy przy Uferzeile 9, niedaleko politechniki. W drzwiach stał młody kamerdyner o smutnych, łagodnych oczach i wystudiowanych gestach…
– Pan baron oczekuje panów w bawialni. Proszę za mną.
Mock przedstawił siebie i swojego asystenta. Baron był smukłym i bardzo wysokim mężczyzną około czterdziestki o szczupłych, długich palcach pianisty. Właśnie wyszli od niego fryzjer i manikiurzystka. Baron starał się zwrócić uwagę radcy na efekty ich pracy: wykonywał dłońmi mnóstwo ruchów, ale było to bezskuteczne. Mock patrzył bowiem nie na ręce barona, lecz rozglądał się z zainteresowaniem po wielkim pokoju. Jego uwagę przyciągały rozmaite szczegóły wystroju wnętrza, wśród których nie mógł dostrzec żadnego sensu, żadnej myśli przewodniej, żadnej dominanty, nie mówiąc o stylu. Prawie każdy stojący tu sprzęt zaprzeczał celowości swego istnienia: kiwające się złote krzesło, fotel z którego wyrastała wielka stalowa pięść, stół z tłoczonymi arabskimi ornamentami, które uniemożliwiały postawienie choćby szklanki. Radca nie znał się na sztuce, lecz był pewien, że ogromne obrazy przedstawiające jednocześnie Mękę Pańską, danse macabre i orgiastyczne pląsy, nie wyszły spod ręki człowieka w pełni władz umysłowych.
Natomiast uwagę Forstnera przyciągały trzy terraria napełnione pająkami i wijami. Stały one pod oknem balkonowym na wysokich na metr stojakach. Czwarte terrarium koło błękitnego kaflowego pieca było puste. Zwykle spoczywał w nim mały pyton.
Baronowi udało się w końcu zwrócić uwagę policjantów na swoje wypielęgnowane dłonie. Ze zdumieniem spostrzegli, że pieszczotliwie gładził nimi właśnie owego pytona owiniętego wokół ramienia.
Pięknooki służący rozstawił herbatę i kruche ciasteczka na secesyjnym talerzu, którego podpórka miała kształt koźlich racic. Von Köpperlingk wskazał policjantom miękkie, rozrzucone po podłodze mauretańskie poduszki. Usiedli na nich po turecku. Forstner i służący wymienili szybkie spojrzenia. Nie uszło to uwagi ani Mocka, ani barona.
– Ma pan, drogi baronie, interesującą kolekcję w terrariach – Mock sapiąc wstał z podłogi i oglądał okazy. – Nigdy nie sądziłem, że wije mogą być tak wielkie.
– To Scolopendra Gigantea - rzekł baron z uśmiechem. – Moja Sara ma trzydzieści centymetrów długości i pochodzi z Jamajki.
– Pierwszy raz widzę skolopendrę – Mock z lubością zaciągnął się egipskim papierosem podanym przez kamerdynera. – Jak pan baron sprowadził ten okaz?
– Jest we Wrocławiu pośrednik, który sprowadza na zamówienie różne, wszelkie…
– Robactwo – wszedł mu w słowo Mock. – Kto to taki?
Von Köpperlingk napisał na kartce z bloku listowego ozdobionej herbem nazwisko i adres: Isidor Friedlander, Wallstrasse 27.
– Czy pan baron hoduje również skorpiony? – Mock nie przestawał oglądać skolopendry, która harmonijnie poruszała segmentami swego tułowia.
– Kiedyś miałem kilka.
– Kto je panu sprowadził?
– Właśnie Friedlander.
– Czemu już pan ich nie ma?
– Pozdychały z tęsknoty za pustynią Negew.
Mock nagle przetarł oczy ze zdziwienia. Oto zauważył przytwierdzony do ściany porcelanowy pisuar, w którym leżał lśniący metalowy rozbijak do lodu w kształcie zaostrzonej, wąskiej piramidy.
– Proszę się nie obawiać, panie radco. Ten sprzęt to tylko ozdoba w duchu Duchampa; nikt go nie używa. Rozbijaka również – baron pogładził aksamitny kołnierz bonżurki.
Mock usiadł ciężko na poduszkach i – nie patrząc na gospodarza – zapytał:
– Co skłoniło pana do studiowania orientalistyki?
– Chyba melancholia…
– A co pan baron robił pomiędzy jedenastą a pierwszą w nocy przedwczoraj, w piątek 12 maja? – drugie pytanie zadał tym samym tonem.
– Czy jestem podejrzany? – baron von Köpperlingk zmrużył oczy i wstał z poduszek.
– Proszę odpowiedzieć na pytanie!
– Panie radco, zechce się pan skontaktować z moim adwokatem, doktorem Lachmannem – baron włożył pytona do terrarium i wyciągnął w stronę Mocka dwa długie palce, między którymi tkwiła biała wizytówka. – Na wszystkie pytania będę odpowiadał w jego obecności.
– Zapewniam pana barona, że to pytanie zadam panu niezależnie od tego, czy będzie pan w towarzystwie doktora Lachmanna, czy też kanclerza von Hindenburga. Jeżeli będzie miał pan alibi, zaoszczędzimy fatygi doktorowi Lachmannowi.
Baron namyślał się przez kilkanaście sekund: – Mam alibi. Byłem w domu. Potwierdzi to mój służący Hans.
– Proszę wybaczyć, ale nie jest to żadne alibi. Nie wierzę pańskiemu służącemu, jak zresztą żadnemu służącemu.
– A wierzy pan swojemu asystentowi?
Zanim radca zrozumiał, chciał machinalnie odpowiedzieć „również nie”. Spojrzał na płonące policzki Forstnera i pokręcił głową: – Nie rozumiem. Co ma z panem wspólnego mój asystent?
– Och, znamy się od dawna…
– Ciekawe… Ale dzisiaj dziwnym trafem ukrywali panowie swoją znajomość. Nawet panów przedstawiłem. Dlaczego nie chcieli się panowie ujawniać ze swoją przyjaźnią?
– To nie jest przyjaźń, po prostu znamy się…
Mock odwrócił się do Forstnera i patrzył na niego wyczekująco. Forstner uważnie obserwował deseń dywanu.
– Co mi pan chce wmówić, baronie? – Mock triumfował, widząc zakłopotanie obu mężczyzn. – Że to zwykła znajomość pozwala Forstnerowi przebywać u pana od jedenastej do pierwszej w nocy? Ach, na pewno zaraz pan mi powie: „graliśmy w karty” albo: „oglądaliśmy albumy”…
– Nie, pan Forstner był u mnie na przyjęciu…
– Ale musiało to być jakieś szczególne przyjęcie, co Forstner? Wszak panowie jakby wstydzili się swojej znajomości… A może na tym przyjęciu zdarzyło się coś wstydliwego?
Mock przestał się znęcać nad Forstnerem. Już wiedział to, co dotychczas tylko podejrzewał. Gratulował sobie, że zapytał barona o alibi. Wcale nie musiał tego robić. Marietta von der Malten i Francoise Debroux zostały zgwałcone, a baron Wilhelm von Köpperlingk był zdeklarowanym homoseksualistą.
Pięknooki Hans zamykał już za nimi drzwi, kiedy Mock o czymś sobie przypomniał. Zapowiedziany powtórnie przez kamerdynera znalazł się znów przed nieco zdenerwowanym obliczem barona.
– Czy kupuje pan swe okazy sam, czy też robi to służba?
– Opieram się w tym względzie na guście mojego szofera.
– Jak on wygląda?
– Dobrze zbudowany brodacz ze śmiesznie cofniętą szczęką.