Выбрать главу

Kontrast między jej miejscem pracy i mieszkaniem był nie mniej rażący. Dom był cichy – ciszą, na którą mogli sobie pozwolić w tym wielkim mieście tylko najbogatsi. Słyszała ptasi śpiew, widziała błękit nieba i czuła zapach świeżo skoszonej trawy. Kilka minut drogi stąd, zaledwie kilka minut, tętnił hałasem spocony kolos Nowego Jorku.

Tu jest azyl, pomyślała. Dla niej i Roarke”a.

Dwie zagubione dusze, jak ich kiedyś nazwała. Zastanawiała się, czy przestały być zagubione, kiedy się wreszcie odnalazły.

Zostawiła samochód przed głównym wejściem wiedząc, że sfatygowana karoseria i bezkształtna, niegustowna sylwetka wozu zapewne zgorszą Summerseta, sztywnego służącego Roarke”a. Właściwie mogła włączyć automat, który by usunął auto sprzed domu i wprowadził do garażu, ale uwielbiała drażnić się z Summersetem.

Otworzyła drzwi i zobaczyła go – stał w głównym hallu; na ustach igrał mu drwiący uśmieszek.

– Pani wóz jest paskudny.

– To własność miasta. – Schyliła się i wzięła na ręce grubego kota o różnokolorowych oczach, który wyszedł jej na spotkanie.

– Jeśli nie chcesz, żeby stał przed wejściem, możesz sam go wprowadzić.

Usłyszała melodyjny śmiech dobiegający z głębi holu i podejrzliwie uniosła brew.

– Jakieś towarzystwo?

– Istotnie. – Summerset pełnym dezaprobaty spojrzeniem obrzucił jej wymiętą koszulę i spodnie i zatrzymał wzrok na kaburze, której jeszcze nie odpięła. – Proponuję, żeby się pani wykąpała i przebrała przed spotkaniem z gośćmi.

– A ja proponuję, żebyś pocałował mnie w dupę – odparła z uśmiechem i wolnym krokiem wyminęła go.

W głównym salonie pełnym skarbów, które Roarke zbierał w różnych zakątkach wszechświata, toczyło się wytworne przyjęcie w dość szczupłym gronie. Na srebrnych tacach piętrzyły się kanapki, w kieliszkach pieniło się białe, musujące wino. Roarke wyglądał jak czarny anioł w stroju, który jemu wydawał się pewnie najzwyklejszym, niedbałym ubiorem. Jedwabna czarna koszula, czarne, idealnie dopasowane spodnie i pasek, którego klamra połyskiwała srebrem, doskonale do niego pasowały i nadawały mu wygląd człowieka, jakim był w rzeczywistości: bogatego, olśniewającego i niebezpiecznego.

Poza nim w przestronnym pokoju była tylko jedna para. Mężczyzna stanowił kontrast ciemnego Roarke”a. Długie, jasne włosy spływały mu na ramiona dopasowanej, niebieskiej marynarki. Miał kanciastą, przystojną twarz i trochę za wąskie usta, jednak dzięki ciemnym, brązowym oczom ów drobny szczegół był prawie niewidoczny.

Kobieta wyglądała oszałamiająco. Miała rude włosy, w głębokim odcieniu dojrzałego wina, które były wysoko upięte, a pojedyncze loki opadały zalotnie na jej szyję. Zielone, kocie oczy spoglądały spod czarnych jak atrament, kształtnych brwi. Miała alabastrową skórę, wystające kości policzkowe i zmysłowe, pełne usta.

Jej doskonale ciało spowijał obcisły, szmaragdowy strój, który odsłaniał ramiona, a głęboki dekolt wcinał się między jej olśniewające piersi, sięgając talii.

– Roarke. – Znów wydała z siebie ten szczególny śmiech, wsuwając szczupłą białą dłoń we włosy Roarke”a i całując go miękko.

– Tak okropnie się za tobą stęskniłam.

Eye pomyślała przez chwilę o broni, którą wciąż miała przypiętą do boku i dzięki której mogłaby wprawić tę rudowłosą seksbombę w bardzo nerwowy taniec. To tylko taka ulotna myśl, przywołała się do porządku, stawiając kota Galahada, zanim zdążyła złamać mu żebra przez grube warstwy tłuszczu,

– Na szczęście każda tęsknota ma swój koniec – rzuciła Eve od niechcenia, wchodząc do pokoju. Cholerny Roarke rozpromienił się na jej widok.

Trzeba ci będzie zetrzeć z gęby ten zadowolony uśmieszek, stary, pomyślała. I to jak najprędzej.

– . Nie słyszeliśmy, jak wchodzisz.

– To widać. – Chwyciła kanapkę z tacy i całą wepchnęła sobie do ust.

– Chyba nie znasz naszych gości. Reeanna Ott, William Shaffer, moja żona, Eve Dallas.

– Uważaj, Ree, jest uzbrojona. – William ze śmiechem podszedł do niej i wyciągnął rękę. Poruszał się długimi krokami, jak koń na pastwisku. – Miło mi cię poznać, Eve. Naprawdę się cieszę. Ree i ja bardzo żałujemy, że nie mogliśmy przyjechać na wasz ślub.

– Byliśmy niepocieszeni. – Reeanna uśmiechnęła się do Eve. Jej zielone oczy rozbłysły. – Bardzo chcieliśmy stanąć twarzą w twarz z kobietą, która rzuciła Roarke”a na kolana.

– On wciąż stoi – zauważyła Eye, rzucając okiem na męża, gdy podawał jej kieliszek. – Na razie.

– Ree i William byli w laboratorium na Taurusie Trzy, pracowali nad pewnym projektem dla mnie. Właśnie wrócili na ziemię na zasłużony odpoczynek.

– Ach tak. – Jakby to w ogóle mogło ją obchodzić.

– Ten projekt sprawia mi szczególną przyjemność – powiedział William. – Za rok, góra dwa, firma Roarke”a wprowadzi nową technologię, która zrewolucjonizuje świat rozrywki.

– Świat rozrywki. – Eye uśmiechnęła się blado. – To może wstrząsnąć naszą małą planetą.

– Całkiem możliwe. – Reeanna upiła łyk wina i obrzuciła Eye taksującym spojrzeniem: atrakcyjna, zirytowana – wspaniała. – Być może szykuje się też kilka przełomów w medycynie.

– To już działka Ree. – William uniósł w jej stronę kieliszek z czułością w oczach. – Ona jest ekspertem medycznym. Ja tylko facetem od zabawy.

Jestem pewna, że po długim dniu Eve nie ma ochoty wysłuchiwać ględzenia fachowców. Naukowcy… – odezwała się Reeanna, uśmiechając się przepraszająco. – Jesteśmy tacy nudni. Wróciłaś z Olimpu. – Z szelestem jedwabiu Reeanna zmieniła pozycję swego zapierającego dech w piersiach ciała. – William i ja byliśmy w zespole, który pracował nad centrum rozrywkowym i medycznym. Zdążyłaś je obejrzeć?

– Bardzo pobieżnie. – Zdała sobie sprawę, że jest niegrzeczna. Będzie się musiała przyzwyczaić do tego, że wracając do domu może często zastawać w nim wytworne towarzystwo oraz piękne kobiety śliniące się na widok jej męża. – Wywierają wrażenie, nawet w tym stadium budowy. Centrum medyczne będzie jeszcze bardziej okazałe, kiedy zostanie w pełni obsadzone. Pokój hologramowy w hotelu to twoje dzieło? – spytała Williama.

– Zgadza się, to ja go popełniłem – odparł żywo. – Uwielbiam grać. A ty?

– Eve uważa to za część swojej pracy. Tak się składa, że podczas naszego pobytu zdarzył się przykry wypadek – wtrącił Roarke.

– Samobójstwo, jeden z autotroników, Mathias. Brwi Williama zmarszczyły się.

– Mathias… taki „młody, rudy i piegowaty?

– Tak.

– Dobry Boże. – Wzdrygnął się i jednym haustem dopił wino.

– Samobójstwo? Jesteście pewni, że to nie był wypadek? Pamiętam go jako pełnego entuzjazmu młodego człowieka, kipiał od pomysłów. Nie wyglądał na kogoś, kto może odebrać sobie życie.

– A jednak to zrobił – ucięła krótko Eve. – Powiesił się.

– To straszne. – Pobladła Reeanna przysiadła na oparciu kanapy.

– Znałam go, William?

– Nie sądzę. Może widziałaś go w jednym z klubów, kiedy tam byliśmy, chociaż nie pamiętam, żeby lubił towarzystwo innych ludzi.

– W każdym razie bardzo mi przykro – rzekła Reeanna. – To okropne, że musieliście przeżyć taką tragedię w czasie miesiąca miodowego. Lepiej o tym nie mówmy. – Galahad wskoczył na kanapę i wsunął łeb pod białą dłoń Reeanny. – Wolałabym posłuchać, jak wyglądał ślub, którego nie mogliśmy zobaczyć.

– Zostańcie na kolacji. – powiedział Roarke, przepraszająco ściskając ramię Eve. – Będziemy was mogli zanudzić na śmierć opowiadaniami o weselu.

– Bardzo byśmy chcieli. – William pogładził ramię Reeanny tak samo delikatnie, jak ona głaskała kota. – Jesteśmy umówieni w teatrze. Właściwie już jesteśmy spóźnieni.

– Jak zwykle masz rację. – Reeanna wstała z widocznym żalem. Mam nadzieję, że możemy odłożyć to na później. Będziemy na planecie jeszcze miesiąc albo dwa, a ja chciałabym cię bliżej poznać, Eve. Kiedyś Roarke i ja…