Выбрать главу

Wycofała się i przysiadła na ławce, która otaczała fontannę przed budynkiem prawników. Siedzący obok żebrak popatrzył na nią z nadzieją. Eye postukała w swoją odznakę; wyszczerzył do niej zęby i pokazał zawieszoną na szyi licencję żebraka. Zrezygnowana wyciągnęła piątaka.

– Znajdź sobie inne miejsce do roboty – poleciła mu. – Albo sprawdzę, czy licencja jest jeszcze ważna.

Burknął coś o jej policyjnej nadgorliwości, ale wepchnął żeton do kieszeni i wstał, robiąc miejsce dla Peabody.

– Leanore nie lubi Arthura Foxxa.

Peabody dzielnie przełknęła kęs dietetycznego hot doga, który jak zwykle był okropnie ziarnisty. – Dlaczego?

– Adwokat wysokiej klasy nie udziela tylu odpowiedzi jeśli nie ma na to ochoty. Zasugerowała, że Foxx był zazdrosny, że często się kłócili. – Eye wyciągnęła do niej torebkę ociekających tłuszczem frytek. Po krótkiej walce wewnętrznej, Peabody zaczęła je chrupać.

Chciała, żebyśmy o tym wiedziały.

– To jeszcze nic nie znaczy. Nic nie wskazuje na to, że Foxx mógł mieć w tym udział. Ani w terminarzu Fitzhugha, ani w rejestrze jego videokomu – w żadnych danych, które przeglądałam. Z drugiej strony, nie mamy żadnych dowodów na skłonności samobójcze.

Eye w zamyśleniu popijała Pepsi, przyglądając się tętniącemu życiem i hałasem miastu.

– Powinnyśmy jeszcze raz porozmawiać z Foxxem. Dziś po południu muszę być w sądzie. Wrócisz do centrali, zbierzesz wszystkie raporty i przyciśniesz lekarza o ostateczne wyniki autopsji. Nie mam pojęcia, co się tam u nich dzieje ale chcę mieć te wyniki jeszcze dzisiaj. O trzeciej powinnam już być wolna. Pojedziemy do mieszkania Fitzhugha i spróbujemy się dowiedzieć, jak to się stało, że nie wiemy nic o wizycie pani Bastwick.

Peabody przerzuciła jedzenie do drugiej ręki i zaprogramowała odpowiednie rozkazy w notatniku.

– Pytałam wcześniej o pani brak sympatii dla Fitzhugha. Zastanawiałam się tylko, czy trudniej się pracuje, gdy ma się negatywne uczucia do osoby, której dotyczy sprawa.

– Gliniarze nie mają osobistych uczuć. – Po chwili jednak westchnęła. – Gówno prawda. Po prostu – trzeba odłożyć uczucia na bok i pracować. Na tym to polega. Nawet jeżeli tak się złoży, że moim zdaniem taki facet jak Fitzhugh zasłużył sobie na to, żeby utonąć we własnej krwi, wcale nie znaczy to, że nie zrobię wszystkiego, co w mojej mocy, żeby się dowiedzieć, jak to się stało.

Peabody skinęła głową.

– Wielu innych gliniarzy odłożyłoby sprawę na kupkę „samobójstwo”,

– Nie jestem jednym z tych gliniarzy, ty też nie, Peabody. – Eye rzuciła okiem za siebie, skąd dobiegł trzask zgniatanych blach. Zderzyły się dwie taksówki, które natychmiast zaczęły dymić, ale wypadek w ogóle nie zatrzymał strumienia pojazdów i pieszych. Szyby rozprysły się w drobne kawałki, a z obu wozów wyskoczyli rozwścieczeni kierowcy.

Kończąc lunch, Eye przyglądała się, jak dwaj mężczyźni zaczęli się popychać i obrzucać stekiem wyzwisk. W każdym razie wyobrażała sobie, że są to wyzwiska, bowiem nie padło ani jedno słowo po angielsku. Spojrzała w górę, lecz nie zauważyła żadnego helikoptera drogówki. Z uśmiechem rezygnacji zwinęła w kulę kartonową tackę, zrolowała tubę po Pepsi i podała śmieci Peabody.

– Bądź tak dobra i wrzuć to do recyklera. Potem wróć i pomóż mi rozdzielić tych dwóch idiotów.

– Jeden z nich wyciągnął z samochodu kij baseballowy. Mam wezwać pomoc?

– Nie. – Eve zatarła ręce, podnosząc się z ławki. – Poradzę sobie.

Kiedy kilka godzin później Eye wychodziła z sądu, wciąż bolało ją ramię. Przypuszczała, że obaj taksówkarze zostali już wypuszczeni, w przeciwieństwie do dzieciobójczyni, w której procesie zeznawała, pomyślała z satysfakcją. Dziewczyna pozostanie w szczególnie chronionym więzieniu przez co najmniej pięćdziesiąt lat. Eve miała powody do zadowolenia.

Poruszyła obolałym ramieniem. Taksówkarz naprawdę nie chciał jej uderzyć, pomyślała. Chciał tylko rozwalić łeb swojemu przeciwnikowi, a ona nieostrożnie stanęła na linii ciosu. Mimo to nie było jej żal, że zatrzymano im obu prawa jazdy na trzy miesiące.

Wsiadła do samochodu, uważając na stłuczony bark i włączyła automatyczne sterowanie do centrali policji. Nad głową mignął jej tramwaj turystyczny ze sloganem o wadze sprawiedliwości.

Czasem sprawiedliwości udaje się zachować równowagę, pomyślała. Jednak nie na długo.

W tym momencie zadźwięczał jej samochodowy videokom.

– Dallas.

– Doktor Morris. – Lekarz sądowy miał przenikliwe żywe, zielone oczy, kwadratowy podbródek porośnięty gęstym zarostem i czarne włosy, gładko zaczesane do tylu. Eve lubiła go. Chociaż często irytowała ją jego powolność w działaniu, umiała docenić jego drobiazgowość i precyzję.

– Skończył pan raport o Fitzhughu?

– Mam pewien problem.

– Nie chcę słyszeć o problemach. Chcę mieć ten raport. Może go pan przekazać na mój videokom w biurze? Właśnie tam jadę.

– Nie, poruczniku, jedzie pani do mnie. Muszę pani coś pokazać.

– Nie mani czasu, żeby jechać teraz do prosektorium.

– To proszę się pospieszyć – rzekł tylko i wyłączył się.

Eye zgrzytnęła zębami. Naukowcy potrafią naprawdę wkurzyć, pomyślała, zawracając wóz.

Z zewnątrz prosektorium miejskie na Manhattanie nie wyróżniało się niczym szczególnym spośród przypominających ule budynków, które je otaczały. Zgodnie z zamysłem projektantów, wtopiło się w tło. Przecież wyskakując z pracy na lunch do delikatesów na rogu nikt nie chciał myśleć o śmierci, która niejednemu mogłaby popsuć apetyt. Obraz zapakowanych w worki ciał oznaczonych plastykowymi etykietkami i spoczywających w chłodzonych komorach raczej odrzucał większość ludzi od sałatki z makaronem.

Eye przypomniała sobie, kiedy po raz pierwszy otworzyła czarne, stalowe drzwi z tylu budynku i znalazła się w środku jako zupełnie zielony kadet policyjny, w grupie kilkunastu innych umundurowanych żółtodziobów. W przeciwieństwie do kilku swoich kolegów, widziała już z bliska śmierć, lecz nigdy nie miała okazji przyjrzeć się jej w świetle reflektorów, rozłożonej na czynniki pierwsze i poddanej dokładnej analizie.

Nad jednym z laboratoriów, w których dokonywano sekcji, zbudowano galerię, skąd studenci, kadeci policyjni oraz dziennikarze i pisarze wyposażeni w odpowiednie pozwolenie mogli obserwować na żywo pracę lekarzy sądowych. Przy każdym siedzeniu zamontowano indywidualny monitor, dzięki któremu odporniejsi mogli oglądać operacje w dowolnym zbliżeniu.

Większość z nich nigdy już nie przyszła z powtórną wizytą; wielu trzeba było wynosić.

Eye wyszła wtedy o własnych siłach i od tamtego czasu była tu wielokrotnie, ale nigdy nie cieszyła się na myśl o odwiedzinach w prosektorium.

Tym razem nie skierowała się do sali z galerią, lecz do Laboratorium C, gdzie Morris prowadził większość swoich prac. Minęła wyłożony białymi i zielonymi płytkami korytarz, gdzie owionął ją zapach śmierci. Bez względu na to, czego używano do stłumienia tej woni, posępny odór przenikał przez szpary w drzwiach i nie pozwalał zapomnieć o ludzkiej śmiertelności.

Medycynie udało się wykorzenić groźne epidemie, wiele chorób i różnych dolegliwości, dzięki czemu przeciętna wieku wydłużyła się do stu pięćdziesięciu lat. Postęp technik kosmetycznych dawał pewność, że przez te półtora wieku człowiek pozostanie atrakcyjny do końca swoich dni.

Można było umierać bez zmarszczek, bez starczych plam, bez dokuczliwych bólów i z całymi kośćmi. Mimo to jednak wcześniej czy później każdy musiał umrzeć.

Większości z tych, którzy tu trafiali, przytrafiało się to wcześniej. Zatrzymała się przed drzwiami Laboratorium C. uniosła odznakę do oka kamery strzegącej wejścia, podała do mikrofonu swoje nazwisko i numer identyfikacyjny. Po analizie linii papilarnych została wpuszczona do środka.

Pokój był dość przygnębiający: mały, bez okien, zawalony sprzętem i komputerami, wydającymi bez przerwy wysokie dźwięki. Na stole stała taca z narzędziami chirurgicznymi, których widok mógł przejąć dreszczem zgrozy kogoś bardziej wrażliwego. Były tam piły, lasery, skalpele o połyskujących ostrzach, dreny.