– Uwielbiasz to powtarzać, prawda? Moja żona.
– Rzeczywiście, lubię. – Roarke lekko uniósł głowę Eye i pocałował niewielki dołeczek w jej brodzie. – Nie wyspałaś się – powiedział cicho, patrząc na cienie pod jej oczami. – Prawie nigdy nie wyłączasz tego zapracowanego mózgu. – Uniósł wzrok i spojrzał na stewardessę, która postawiła na stole przed nimi parującą kawę.
– Dziękuję, Karen. Startujemy, gdy tylko przyjedzie posterunkowa Peabody.
– Powiadomię pilota. Życzę miłego lotu.
– Tak naprawdę wcale nie musisz jechać do Waszyngtonu, prawda?
– Mogłem to załatwić w Nowym Jorku. – Wzruszył ramionami i wziął kawę. – Ale moja obecność na miejscu będzie miała lepszy efekt. Poza tym będę miał okazję poobserwować cię przy pracy.
– Nie chcę cię w to angażować.
– Zawsze tak mówisz. – Wziął ze stołu filiżankę i podał jej z uśmiechem. – Ale zauważ, poruczniku, że jestem zaangażowany w związek z tobą i dlatego nie możesz mnie wyłączyć z gry.
– Chcesz powiedzieć, że to raczej ty nie dasz się wyłączyć.
– Zgadza się. A oto i nasza groźna Peabody we własnej osobie.
Weszła na pokład w odprasowanym mundurze i lśniąca czystością, lecz zepsuła efekt, rozglądając się na wszystkie strony z rozdziawionymi ustami.
Luksusowe wnętrze kabiny przywodziło na myśl pięciogwiazdkowy hoteclass="underline" miękkie, wyściełane siedzenia, błyszczące blaty stołów, kryształowy wazon, w którym stały kwiaty tak świeże, że lśniły od rosy.
– Przestań się gapić, Peabody, wyglądasz jak pstrąg.
– Zaraz kończę, poruczniku.
– Nie przejmuj się nią, Peabody, wstała lewą nogą. – Wstał, wprawiając tym Peabody w zaniepokojenie, zanim się zorientowała, że Roarke po prostu chce, żeby usiadła. – Napijesz się kawy?
– Ja… tak, bardzo chętnie.
– Zaraz przyniosę, a potem zostawię was, żebyście spokojnie porozmawiały o pracy.
Peabody.
– Dallas, to jest… super.
– Po prostu Roarke – mruknęła w głąb kubka Eye.
– Tak, właśnie mówię. Super,
Eve rzuciła na niego ukradkowe spojrzenie, gdy wszedł, niosąc więcej kawy. Ciemny i wspaniały, odrobinę złośliwy, pomyślała. Tak, zdaje się, że super to najlepsze słowo.
– Zapnij pasy, Peabody, i miłej przejażdżki.
Start przebiegł spokojnie, a podróż trwała bardzo krótko, tak że Peabody ledwie zdążyła przekazać Eve szczegóły ich misji w Waszyngtonie. Miały się zameldować u szefa Bezpieczeństwa Pracowników Rządowych. Wszystkie dane mogły obejrzeć tylko na miejscu – nie wolno było niczego kopiować ani wynosić.
– Pierdoleni politycy – narzekała Eve, gdy wskakiwały do taksówki. – Kogo chcą chronić? Przecież facet nie żyje.
– To zwykła procedura SOSD – solidarnie osłaniamy swoja dupy. W Waszyngtonie zawsze jest sporo dup do ochrony.
– Raczej tłustych dupsk. – Eye popatrzyła na nią uważnie. – Byłaś już kiedyś w Waszyngtonie?
– Dawno, jeszcze jako dziecko. – Wzruszyła ramionami. – Z rodziną. Wolnowiekowcy organizowali milczący protest przeciw sztucznej inseminacji bydła.
Eye nawet nie próbowała stłumić pogardliwego prychnięcia.
– Nie przestajesz mnie zadziwiać, Peabody. Skoro jednak byłaś tu tak dawno temu, może chcesz podziwiać widoki. Popatrz tylko na te pomniki, – Wskazała mijany właśnie pomnik Lincolna, wokół którego tłoczyli się turyści i uliczni sprzedawcy.
– Widziałam na video… – zaczęła Peabody, lecz Eye uniosła brwi.
– Patrz za okno, Peabody. To rozkaz.
– Tak jest. – Z miną, która u kogoś innego mogłaby wyglądać na dąsy, Peabody odwróciła głowę.
Eye wyjęła z torby mały, ręczny rekorder i wcisnęła pod koszulę. Miała wątpliwości czy ochrona będzie tak skrupulatna, by ją prześwietlać albo przeprowadzać rewizję osobistą. Gdyby nawet do tego doszło, zawsze mogła powiedzieć, że zwykle nosi przy sobie zapasowy aparat. Rzuciła okiem na kierowcę, ale android miał oczy wlepione w drogę przed sobą.
– Niezłe miasto do zwiedzania – zauważyła Eye, kiedy wjechali w obwodnicę obok Białego Domu, którego stary budynek był ledwie widoczny spoza wzmocnionych bram i stalowych bunkrów.
Peabody odwróciła głowę i spojrzała Eye prosto w oczy.
– Można mi ufać, poruczniku. Sądziłam, że o tym wiesz.
– To nie jest kwestia zaufania. – Eye mówiła łagodnie, ponieważ wyczuła w głosie Peabody ton urazy. – Tylko nie chcę narażać niczyjego tyłka poza swoim własnym.
– Ale jesteśmy partnerami i…
– Nie jesteśmy partnerami. – Eye pochyliła głowę; teraz jej głos brzmiał stanowczo. – Na razie. Jesteś moją podkomendną i ciągle się uczysz. To ja jako twoja przełożona decyduję, kiedy i po co nadstawiasz tyłek.
– Tak jest – powiedziała drewnianym głosem Peabody, a Eye słysząc to, westchnęła.
– Nie bierz sobie tego do serca. Przyjdzie jeszcze czas, kiedy komendant osobiście cię opieprzy. Możesz mi wierzyć, że jest w tym mistrzem.
Wóz zatrzymał się przed wejściem do Budynku Bezpieczeństwa. Eye wepchnęła żeton kredytowy przez szczelinę w szybie oddzielającej ich od kierowcy i wysiadła. Podeszła do czytnika i położyła na nim dłoń, wsuwając do otworu odznakę, po czym zaczekała, aż Peabody zrobi to samo.
– Porucznik Eye Dallas z asystentką, umówione spotkanie z naczelnikiem Dudleyem.
– Proszę zaczekać, sprawdzanie tożsamości. Potwierdzenie zezwolenia na wejście. Proszę złożyć broń w pojemniku. Ostrzeżenie: wnoszenie jakiejkolwiek broni do budynku stanowi naruszenie praw federalnych. Każda osoba wchodząca z bronią zostanie zatrzymana.
Eye wyjęła służbową broń z kabury, po czym z widocznym żalem sięgnęła po zapasową, którą nosiła w cholewie buta. Na ironiczne spojrzenie Peabody, wzruszyła ramionami.
– Zaczęłam nosić zapasowego gnata po doświadczeniach z Casto. Gdybym go wtedy miała, lepiej by mi poszło.
– Tak. – Peabody wrzuciła do pojemnika swój standardowy obezwładniacz. – Szkoda, że go nie stuknęłaś.
Eye otworzyła usta ze zdumienia. Peabody nigdy nie wspominała o detektywie z wydziału narkotyków, który ją uwiódł i potem wykorzystywał, będąc równocześnie płatnym mordercą.
– Posłuchaj – powiedziała po chwili Eye. – Przykro mi, że tak się stało. Jeśli czasem masz ochotę sobie ulżyć…
– Nie mam zwyczaju. – Chrząknęła. – W każdym razie dzięki.
– Będzie wyciągał te swoje długie nogi w pudle aż do przyszłego stulecia.
Peabody skrzywiła się.
– Otóż to.
– Możecie wejść. Proszę przejść przez bramkę i podejść do transportera przy zielonej linii, który zabierze was do punktu kontroli na drugim poziomie.
– Jezu, można pomyśleć, że zamiast do jakiegoś gliniarza w cywilu, idziemy do samego prezydenta. – Eye weszła i drzwi natychmiast się za nimi zamknęły i zablokowały. Po chwili siedziały już na sztywnych, plastikowych siedzeniach wózka, który z cichym szumem ruszył, mijając bunkry i długi, skręcający w dół korytarz o stalowych ścianach. W końcu kazano im wysiąść w poczekalni pełnej ostrego, sztucznego światła i urządzeń do identyfikacji.
– Porucznik Dallas, posterunkowa Peabody. – Mężczyzna, który do nich podszedł, miał na sobie szary mundur Bezpieczeństwa Rządu z dystynkcjami kaprala. Jego blond włosy były ogolone niemal do gołej skóry, która przeświecała blado w nieprzyjemnym świetle. Chuda twarz odznaczała się taką samą bladością – była to cera człowieka, który rzadko wychodził na światło dzienne, spędzając większość czasu pod ziemią.
Szary mundur wybrzuszał się od grubych splotów jego mięśni.
– Proszę zostawić torby u mnie. Przez ten punkt kontrolny nie można przenosić żadnych urządzeń elektronicznych i rejestrujących. Jesteście tu nadzorowane i pozostaniecie, dopóki nie opuścicie tego budynku. Zrozumiano?
– Zrozumiano, kapralu. – Eye wręczyła mu torbę, potem podała torbę Peabody i wepchnęła do kieszeni pokwitowanie depozytu.
– Macie tu niezłe gniazdko.
– Jesteśmy z niego dumni. Tędy, poruczniku.
Po złożeniu ich toreb w schowku, który mógł wytrzymać ciężki nalot, zaprowadził je do windy, którą zaprogramował na Sekcję Trzecią, Poziom A. Drzwi zamknęły się cicho i kabina ruszyła bezszelestnie; miały wrażenie, że stoją w miejscu. Eye korciło, by spytać, ile podatnicy musieli zapłacić za te luksusy, ale uznała, że kapral nie byłby w stanie poją podobnej ironii.