Kochał ją i pragnął jej. On, pewny siebie człowiek sukcesu, wy Roarke, potrzebował jej. To była jeszcze większa zagadka. Skoro więc nie mogła jej rozwiązać, być może w końcu to zaakceptuje.
Uniosła kieliszek do ust, zanurzyła się głębiej w pachnącej wodzie i wcisnęła guzik na pilocie.
Ekran eksplodował kolorem i dźwiękiem. W odruchu obronnym Eye cofnęła się w głąb wanny i ściszyła dźwięk, zanim popękają jej bębenki. Pojawiła się Mayis, wirując w pełnym energii tańcu egzotycznego elfa. Śpiewała ochrypłym, przejmującym głosem, który mimo to był niezwykle sugestywny i doskonale do niej pasował, podobnie jak muzyka, która dzięki Jessowi świetnie eksponowała wokal.
Było to kanciaste, surowe i pełne pierwotnej energii – cała Mayis. Jednak im bardziej Eye się wciągała, nabierała przekonania, że brzmienie i obraz stały się bardziej przemyślane. Owszem, jak zwykle było trochę maniery, ale wyczuwało się pod nią błysk starannego polerowania.
Eye przypuszczała, że to sprawa produkcji i aranżacji. I ręki kogoś, kto potrafi dostrzec prawdziwy diament i ma na tyle talentu i dobrej woli, by nadać mu odpowiedni szlif.
Zdanie Eye o Jessie uległo poprawie o jedno oczko. Być może przy swojej konsolecie wyglądał na trochę zarozumiałego, popisującego się szczeniaka, ale z pewnością doskonale wiedział, jak tę maszynerię wykorzystać. Co więcej, Eye zorientowała się, że rozumiał Mayis. Docenił ją taką, jaka jest i zaakceptował to, do czego dążyła, pomagając jej znaleźć właściwą drogę do Eye zaśmiała się sama do siebie i wzniosła kieliszek w toaście za zdrowie przyjaciela. Wyglądało na to, że będą tu mieli przyjęcie.
W swoim studiu w centrum, Jess przeglądał demo. Miał nadzieję, że Eye ogląda dysk. Jeśli to już zrobiła, jej umysł był otwarty. Szeroko otwarty na sny. Jess żałował, że nie wie, jakie będą i dokąd ją zaprowadzą. Mógłby wtedy zobaczyć to, co ona, udokumentować i przeżyć jeszcze raz. Lecz stopień zaawansowania badań me pozwalał mu jeszcze na odkrycie drogi do jej snów. Kiedyś, pomyślał, pewnego dnia…
Sny przeniosły ją w ciemność i lęk. Z początku gmatwały się, potem nabrały przerażająco wyraźnych kształtów, by znów rozsypać się jak liście na wietrze. Były przerażające. Później przyśnił się jej Roarke, co ją uspokoiło. Oglądała z nim płomienny zachód słońca w Meksyku i kochali się bez pamięci w ciemnościach, słuchając szumu fal w lagunie. Miała go w sobie, a w jej uszach brzmiał jego głos, uporczywie powtarzający, by dała się ponieść.
Potem ujrzała ojca, który trzymał ją w mocnym uścisku. Była bezbronnym, przestraszonym dzieckiem. Bolało ją.
Nie, proszę, nie.
Czuła jego zapach: słodyczy i alkoholu. Za słodki i za mocny. Krztusiła się od płaczu, czując na ustach jego dłoń, którą usiłował uciszyć jej krzyk, jednocześnie ją gwałcąc.
„Nasza osobowość jest zaprogramowana w chwili poczęcia” głos Reeanny brzmiał spokojnie i pewnie. „Jesteśmy tacy, jakimi nas stworzono. Każdy nasz wybór jest ustalony już przy narodzinach”.
Była dzieckiem, stała w jakimś potwornym, zimnym pokoju, który miał zapach odpadków, moczu i śmierci. Miała krew na rękach.
Ktoś ją trzymał, krępując jej ręce, a ona walczyła jak dzikuska, jak tylko potrafi walczyć przerażone i zrozpaczone dziecko.
– Nie, nie, nie!
– Cicho, Eye, to tylko sen. – Roarke przygarnął ją do siebie i potrząsnął; jej zimny pot wsiąkał w jego koszulę – Jesteś bezpieczna.
– Zabiłam cię. Nie żyjesz. Nie ma cię.
– Obudź się, w tej chwili.
Przycisnął usta do jej skroni, rozpaczliwie próbując ją uspokoić. Gdyby miał taką moc, cofnąłby się w czasie i z radością zamordował to, co ją teraz dręczyło.
– Obudź się, kochanie. To ja, Roarke. Nikt cię nie skrzywdzi. Jego już nie ma – szepnął, gdy przestała się szarpać i wzdrygnęła się.
– Nigdy już nie wróci.
– Nic mi nie jest. – Zawsze, ilekroć wyrywano ją z sennego koszmaru, czuła się upokorzona. – Naprawdę wszystko w porządku.
– Nie, nie wszystko. – Dalej trzymał ją w objęciach i gładził jej włosy, dopóki nie przestała drżeć. – To był zły sen.
Nie otwierała oczu, próbując się skupić na czystym, męskim zapachu Roarke”a.
– Przypomnij mi, żebym nigdy nie szła spać objedzona ostrym spaghetti. – Zauważyła, że Roarke był ubrany, a światła w sypialni przytłumione. – Nie położyłeś się jeszcze.
– Dopiero wróciłem. – Rozluźnił uścisk, by spojrzeć jej w twarz. Otarł łzę, która powoli wysychała na jej policzku. – Ciągle jesteś blada. – Głos jeszcze mu drżał ze zdenerwowania. – Dlaczego, do cholery, nie weźmiesz żadnego środka uspokajającego?
– Nie lubię. – Jak zwykle koszmar zostawił jej pamiątkę w postaci tępego, pulsującego bólu głowy. Odsunęła się, żeby tego nie spostrzegł. – Nie brałam nic od dawna. Od kilku tygodni. – Trochę spokojniejsza przetarła zmęczone oczy. – Tym razem wszystko było pomieszane. Dziwne. Może to wino.
– Może po prostu stres. Zapracujesz się kiedyś na śmierć.
Przekrzywiając głowę, rzuciła okiem na jego zegarek.
– A kto przychodzi z biura o drugiej w nocy? – Uśmiechnęła się, chcąc zetrzeć z jego oczu wyraz zmartwienia. – Kupiłeś ostatnio jakieś małe planety?
– Nie, tytko kilka średnich satelitów. Wstał i zaczął zdejmować koszulę. Popatrzył na nią zdziwiony, kiedy obrzuciła dwuznacznym spojrzeniem jego obnażony tors. – Jesteś za bardzo zmęczona.
– Nic nie szkodzi. Możesz wziąć na siebie całą robotę.
Usiadł ze śmiechem i zsunął buty.
– Dziękuję bardzo, ale wolę, żebyśmy zaczekali, aż na tyle odzyskasz energię, żeby wziąć czynny udział.
– Chryste, jakie to małżeńskie. – Lecz wśliznęła się wyczerpana do łóżka. Ból głowy przyczaił się gdzieś w jej mózgu, szykując się do kolejnego ataku. Gdy Roarke położył się obok niej, oparła mu głowę o ramię. – Cieszę się, że jesteś już w domu.
– Ja też. – Musnął wargami jej włosy. – Spij dobrze.
– Tak. – Bicie jego serca, które czuła pod palcami, uspokoiło ją. Trochę się tylko wstydziła, że tak bardzo go potrzebuje. – Sądzisz, że jesteśmy programowani przy poczęciu?
– Co?
– Zastanawiam się. – Zanurzała się powoli w półsen i jej głos stawał się coraz bardziej stłumiony i daleki. – Czy to, co wynika z połączenia jaja z plemnikiem, zależy tylko od szczęśliwego losowania na loterii genów? Tylko tyle? Kim przez to jesteśmy, Roarke?
– Rozbitkami – odrzekł, wiedząc, że Eye już śpi. – Ocalonymi rozbitkami.
Długo leżał bezsennie, słuchając jej oddechu i patrząc w gwiazdy. Dopiero gdy był zupełnie pewien, że nie dręczą jej już żadne zjawy, poszedł w jej ślady.
O siódmej obudził ją komunikat z biura Whitneya. Za dwie godziny miała się zameldować u komendanta.
Nie zdziwiła się, widząc, że Roarke już wstał, ubrał się i popijał kawę, przeglądając na monitorze notowania giełdowe. Wymruczała coś na powitanie i powlokła się pod prysznic z kawą w dłoni.
Kiedy wróciła, rozmawiał z kimś przez videokom. Z urywków rozmowy zorientowała się, że to jego makler. Chwyciła bułkę, zamierzając ją zjeść w trakcie ubierania, lecz Roarke złapał ją za rękę i posadził na kanapie.
– Zobaczymy się w południe – powiedział do maklera i zakończył połączenie. – Dlaczego tak się spieszysz? – spytał ją.
– Za półtorej godziny mam być u Whitneya i muszę go przekonać, że istnieje związek między trzema samobójstwami, namówić go, żeby mi pozwolił zająć się tą sprawą i żeby przyjął do wiadomości, że dane na ten temat zdobyłam nielegalnie. Potem muszę jechać do sądu i zeznawać w sprawie jednej szumowiny – alfonsa, który prowadził nielegalny domek z nieletnimi i jedną z nich zatłukł na śmierć. Postaram się, żeby na długo trafił do pudła.
Pocałował ją.
– Czyli kolejny dzień w pracy. Weź sobie trochę truskawek.
Miała do nich słabość, sięgnęła więc po jedną.
– Nie mamy chyba żadnych… planów na dzisiejszy wieczór?