Powstrzymała zniecierpliwienie.
– Po śniadaniu. Jestem ci wdzięczna, Feeney, że poświęciłeś dla mnie całą noc i tak szybko udało ci się to zrobić. Ale musiałam mieć najlepszego speca.
– I miałaś. Ten gość, z którym się związałaś, też ni e jest najgorszy w te klocki. Zrobiłbym z niego przyzwoitego elektronika, gdyby tylko miał ochotę porzucić ten swój męczący styl życia.
– To pierwsza poważna propozycja, jaką dzisiaj słyszę. – Roarke uśmiechnął się. Wiesz, gdzie jest kuchnia, Feeney. Możesz skorzystać z autokucharza albo poprosić Summerseta, żeby ci przygotował coś, na co masz ochotę.
– W tych okolicach znaczy to: prawdziwe, świeże jajka. – Rozprostował zdrętwiałe kości, aż zatrzeszczały stawy. – Mam mu powiedzieć, żeby przygotował na trzy osoby?
– Zacznij sam – zaproponował Roarke. – Za chwilę przyjdziemy.
– Zaczekał aż Feeney wyjdzie, pogwizdując na myśl o jajkach po benedyktyńsku i naleśnikach z borówkami. – Wiem, że nie masz za dużo czasu.
– Trochę, jeśli masz mi coś do powiedzenia.
– Mam. – Rzadko czuł się niezręcznie. Prawie zapomniał, jak to jest, dopóki to uczucie go nie obezwładniło. – Feeney mówił, że jego zdaniem jest mało prawdopodobne, by ofiara działała wbrew swojemu charakterowi i zrobiła coś rażąco sprzecznego ze swoją osobowością.
Natychmiast zrozumiała, do czego zmierza, zdjęła ją ochota, by głośno zakląć.
– Roarke…
– Pozwól mi skończyć. To ja byłem facetem, który cię wziął wczoraj. Mieszkałem w jego skórze. Było to tak niedawno, że nie potrafię o tym zapomnieć. Zmieniłem go w kogoś innego, bo tak chciałem. I mogłem to zrobić. Pomogły mi w tym pieniądze i pewna potrzeba… ogłady. Ale on wciąż we mnie jest. Wczoraj wieczorem dość boleśnie przypomniał mi o swoim istnieniu.
– Chcesz. żebym cię za to znienawidziła albo obarczyła winą?
– Nie, chciałbym tylko, żebyś to zrozumiała. I żebyś zrozumiała mnie. Byłem takim człowiekiem.
– Ja też.
W jego oczach znów pojawiło się zakłopotanie.
– Boże, Eye.
– I to mnie przeraża. Budzę się w środku nocy i zastanawiam, co we mnie siedzi. Co dzień mnie to nęka. Wiem, kim byłeś, kiedy cię spotkałam i nic mnie to nie obchodzi. Wiem, że robiłeś różne rzeczy, łamałeś prawo, często żyłeś poza jego nawiasem. Ale jestem przy tobie.
Spojrzała na niego ze złością, przestępując z nogi na nogę.
– Kocham cię, wiesz? A teraz jestem głodna, bo mam przed sobą cały dzieli, więc idę do kuchni, zanim Feeney zlikwiduje nasz zapas jajek.
Zanim zdążyła się ruszyć, zastąpił jej drogę.
– Jeszcze chwileczkę. – Objął dłońmi jej twarz, zbliżył usta do jej ust i czułym pocałunkiem zmienił jej wzburzenie w rozkoszne westchnienie.
– Chyba… – wykrztusiła, gdy odsunął się po chwili. – Teraz chyba lepiej.
– O wiele lepiej. – Wziął ją za rękę, splatając jej palce ze swoimi. Użył irlandzkiego słowa wtedy, gdy robił jej krzywdę, więc żeby to jakoś okupić, powiedział teraz: – A ghra.
– Słucham? – Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – Znowu po irlandzku?
– Tak. – Podniósł ich splecione place do ust. – Ukochana. Moja ukochana.
– Ładnie brzmi.
– Tak. – Westchnął cicho. Już tak dawno nie słyszał muzyki tej mowy.
– Dlaczego to cię smuci?
– Nie. Trochę się zamyśliłem. – ścisnął przyjaźnie jej rękę.
– Mam ochotę zafundować ci śniadanie, poruczniku.
– Namówiłeś mnie. – Odwzajemniła uścisk. – Mamy jakieś naleśniki?
Cały problem z chemią, pomyślała Eye, przygotowując się do drugiej części przesłuchania Jessa Barrowa, polegał na tym, że choć wszystkie środki były podobno bezpieczne, łagodne i pożyteczne, to zawsze czuła się po nich dość nieswojo. Wiedziała, że jej rześkość nie była naturalna, że pod tą energią i ożywieniem jej ciało było półżywe ze zmęczenia.
Miała wrażenie, że jej organizm nałożył wielką maskę clowna na szarą, znużoną twarz.
– Już z powrotem w pracy, Peabody? – zapytała, kiedy jej asystentka weszła do pustej sali o białych ścianach.
– Tak jest. Przejrzałam twoje meldunki, wpadłam po drodze do twojego biura. Masz wiadomość od komendanta i dwie od Nadine Furst. Chyba wietrzy nowy temat.
– Będzie musiała poczekać. Połączę się z komendantem, kiedy zrobimy sobie przerwę. Znasz się trochę na baseballu, Peabody?
– Przez dwa lata grałam między drugą i trzecią bazą na Akademii. Złota Rękawica.
– No to czas na rozgrzewkę. Rzucam ci piłkę, zatrzymujesz ją i rzucasz z powrotem. Zagramy tu jak Tinker, Eyers i Chance, bo przed końcem zmiany wchodzi Feeney.
Oczy Peabody zaświeciły się.
– Nie wiedziałam, że tak dobrze znasz historię.
– Dużo o mnie jeszcze nie wiesz. Po prostu odrzucasz piłkę, Peabody. Chcę wgnieść w bazę sukinsyna. Czytałaś raport, znasz reguły. – Dała sygnał, by wprowadzić podejrzanego. – Zniszczymy go. Jeżeli zechce podeprzeć się. adwokatem, trzeba będzie zastosować trochę żonglerki. Ale liczę, że jest na to zbyt bezczelny, bo gdyby chciał, zrobiłby to już na początku.
– Właściwie lubię pewnych siebie facetów. Zdaje się, że muszę dla niego zrobić wyjątek.
– A ma taką śliczną buzię – dodała Eye, po czym odsunęła się na bok, ponieważ policjant wprowadził Barrowa. – Jak się miewasz, Jess? Lepiej się dzisiaj czujesz?
Miał dość czasu, by wszystko przemyśleć i przygotować się do ataku.
– Mógłbym oskarżyć cię o bezprawne użycie siły. Ale tego nie zrobię, bo i tak staniesz się pośmiewiskiem całego wydziału.
– Zdaje się, że czujesz się lepiej. Usiądź. – Podeszła do małego stolika i włączyła nagrywanie. – Porucznik Eye Dallas i posterunkowa Delia Peabody jako asysta. Dziewiąta zero zero, ósmy września dwa tysiące pięćdziesiątego ósmego roku. Przesłuchiwany Jess Barrow, plik sprawy S jeden dziewięć trzy zero pięć. Możesz się przedstawić?
– Jess Barrow. Tu się nie mylisz.
– Podczas poprzedniego przesłuchania dowiedziałeś się o przysługujących ci prawach, prawda?
– Jasne, przeszedłem musztrę. – I bardzo na niej skorzystałem, pomyślał, poprawiając się ostrożnie na krześle. Kutas rwał go jak gnijący od środka ząb.
– Czy rozumiesz wszystkie swoje prawa?
– Zrozumiałem wtedy i dalej rozumiem.
– Czy w tej chwili chcesz skorzystać z prawa do adwokata lub osoby reprezentującej twoje interesy?
– Nie potrzebuję nikogo.
– W porządku. – Eye usiadła, splatając dłonie. Uśmiechnęła się.
– Zatem możemy zaczynać. W poprzednim zeznaniu przyznałeś się do zaprojektowania i użytkowania sprzętu zbudowanego w celu manipulowania indywidualnymi schematami fal mózgowych i zachowaniami.
– Do niczego się nie przyznałem.
Nadal się uśmiechała.
– To kwestia interpretacji. Czy zaprzeczasz, że podczas spotkania towarzyskiego, które miało miejsce wczoraj wieczorem w moim domu, używałeś programu mającego wywrzeć pewne sugestie na podświadomość mojego męża Roarke”a?
– Jeżeli twój mąż zarzucił ci spódnicę na głowę i cię przeleciał, to twoja sprawa.
Jej uśmiech był niewzruszony.
– Oczywiście. – Musiała go przyskrzynić właśnie na tym, reszta powinna się wtedy udać. – Peabody, być może Jess nie wie, jaką karę przewiduje się za składanie fałszywych zeznań podczas przesłuchiwania przez funkcjonariusza policji.
– Kara ta – odparła spokojnie Peabody – przewiduje maksymalnie pięć lat więzienia. Mam odtworzyć odpowiednie fragmenty poprzedniego zeznania, poruczniku? Pamięć przesłuchiwanego mogła zostać nadwerężona wskutek urazu, jakiego doznał w czasie próby zaatakowania przesłuchującego oficera.
– Zaatakowania! – parsknął. – Myślicie, że wam się uda? To ona uderzyła mnie bez żadnego powodu, a potem wpuściła tego gnoja swojego mężusia i…
Urwał, przypomniawszy sobie groźbę, jaką Roarke wyszeptał mu prosto do ucha. Groźbę, której towarzyszył przeszywający, niemal słodki w swej intensywności ból.