Skinął głową. Wielka kopuła, w której ta głowa tkwiła, opisała w powietrzu łagodny łuk. Chłopiec poczuł, że poruszyły się także przymocowane do kasku przewody. Tymi przewodami popłyną do komputera jego myśli… wszystko, co tylko przyjdzie mu na myśl. I ten komputer, co gorsza, potraktuje to poważnie… każdy najdrobniejszy najbardziej ulotny strzępek myśli…
— A teraz uważaj — Sola mówiła coraz szybciej, jakby właśnie odebrała niesłyszalny dla Jarka sygnał, że z tych jedenastu minut pozostało już bardzo niewiele. — Wytyczyliśmy kierunek, w którym polecisz, tak żeby nie rozminąć się ze statkiem… i z człowiekiem… Dokonaliśmy bardzo precyzyjnych obliczeń, na podstawie ostatniego meldunku, jaki stamtąd dotarł. O to, czy nie zabłądzisz, możesz się więc nie martwić. Ale musiały zajść zmiany w szybkości lotu, których my tutaj nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Dlatego między innymi nie możemy powierzyć zadania automatom. Wiemy, na jakiej linii nastąpi spotkanie, ale nie wiemy na jakiej wysokości. Będziesz leciał dokładnie dwadzieścia cztery minuty od chwili startu. Potem dasz komputerowi rozkaz, żeby zastopował statek… to znaczy pomyślisz ten rozkaz, prawda?… — Tak — odpowiedziała sama sobie. — Więc będziesz leciał prosto, tak jak poprowadzi clę automatyczny pilot, te dwadzieścia cztery minuty. Potem zastopujesz i wtedy zacznie się twoja prawdziwa rola. Będziesz sygnalizował światłem… on to powinien zauważyć, kiedy znajdzie się w pobliżu. Chodzi oczywiście o światło lasera… masz zainstalowany wielokierunkowy reflektor laserowy. Jeśli będzie przytomny, powinien ci dać znać, że przyjął sygnały. Ma taki maleńki pistolecik… zobaczysz błysk. Ale może nie być przytomny. Więc musisz się rozglądać. Musisz wytężać oczy, jak jeszcze nigdy w życiu… nie możemy cię naprowadzić dokładnie na ten sam tor, którym lecą tamci, bo przecież moglibyście się zderzyć. Zresztą, praktycznie zawsze istnieje pewna tolerancja… margines błędu… W każdym razie twoja głowa w tym, żeby go dostrzec. A potem rozkażesz komputerowi podprowadzić statek, zbliżyć się do niego, otworzyć właz i… dalej już musisz działać tak, jak ci nakaże sytuacja. Jeżeli człowiek w przestrzeni będzie przytomny, sam wejdzie na pokład. Jeżeli nie… cóż, będziesz manewrować tak, żeby podejść pod niego otwartym włazem i złapać go tak, jak się podbiera ryby… taką płaską siecią. I zaraz potem wrócicie. Powinnam cię jeszcze uprzedzić, że nie możemy ci dać stuprocentowej gwarancji, czy mimo wszystko nie dojdzie do zderzenia, a także czy w centrum tego strumienia promieniowania komputer jednak nie odmówi ci posłuszeństwa. Wtedy… ale niepotrzebnie to mówię… polecisz i tak, prawda?…
Skoro niepotrzebnie, to po co mówisz? — chciał odburknąć Jarek, ale nie mógł wydobyć głosu. Zresztą ona i tym razem nie czekała na odpowiedź.
— Uważaj — powtórzyła nagle zmienionym tonem — za chwilę start. Jeszcze pięćdziesiąt sekund… czterdzieści…
Jarek odruchowo zaparł się w fotelu. A więc zaczynam myśleć — powiedział sobie w duchu. Ostatecznie, tylko myśleć to chyba nawet łatwiej niż ruszać w dodatku gębą. Przecież człowiek i tak mówi to, co przedtem pomyślał…
Niczego więcej nie zdążył już sobie powiedzieć.
Półokrągła ściana nad jego głową w ułamku sekundy stała się przeźroczysta jak świeżo umyta szyba. Ujrzał nad sobą niezmierzony, czarnogranatowy przestwór i mrowie gwiazd… Kiedy próbował opuścić głowę i poszukać wzrokiem zamykających horyzont gór, nie było już żadnego horyzontu. Na powrót wzniósł wzrok wyżej i stwierdził, że granat otoczenia ustąpił miejsca czystej, głębokiej czerni.
— Lecimy już? — spytał bezwiednie.
Cisza. Spojrzał przez ramię, odwracając głowę tak daleko, jak tylko pozwoliły na to przytwierdzone do hełmu przewody, ale nie spostrzegł Soli. Nie zauważył nawet, kiedy porwał ją ten niweczący łączność strumień promieniowania, dokładnie jak wtedy, na przełęczy. Był sam…
Ocalony…
— To wszystko nieprawda — powiedział sobie w duchu Jarek. — Siedzę w namiocie, a raczej nie siedzę, tylko leżę i przez sen słyszę, jak Wojtek chrapie. Dlatego te moje sny są takie koszmarne. Zaraz się zbudzę i będę musiał wyjść, żeby poluzować linkę. Spuszczę mu na głowę płachtę. Wtedy przestanie…
No pięknie. Ale dlaczego, jeśli tak dobrze wie, że to tylko sen i w dodatku umie sobie wytłumaczyć, czemu ten sen jest właśnie taki, dlaczego w takim razie nie może się obudzić?…
— Chciałbym — w burknął, — żeby mnie ktoś mocno uszczypnął w siedzenie…
Głośniczki zaświergotały.
— Słuchamy? — dobiegł cichy, obojętny głos. Nie zrozumieliśmy polecenia. Proszę powtórzyć.
Całe szczęście — przebiegło Jarkowi przez myśl. Tylko tego brakowało, żeby zostać poszczypanym przez komputer.
— Nic, nic — powiedział prędko. — Lecimy dalej…
— Nie rozumiemy — upierał się głośnik. — Proszę powtórzyć.
Jarkowi ciarki przebiegły po skórze. Myśli! Jego myśli. Jak łatwo zapomnieć…
Zamknął oczy, żeby tym lepiej skupić uwagę na tym, co powinien pomyśleć.
— Nie — wy — da — wa—łem—żad — ne — go — po — le — ce — nia… — powiedział w duchu, wkładając cały wysiłek woli w to, żeby do tego zdania nie przyplątała się bez jego wiedzy jakaś inna myśl. Normalnie nic nie znaczy, co człowiekowi strzeli akurat do głowy, jeśli tylko nie ma zamiaru wprowadzić tego w czyn, czy choćby powiedzieć na głos. O czym to się na przykład nie zdąży pomyśleć przez te kilka sekund, kiedy na ulicy zwykła dziewczyna najzwyczajniej w świecie zapyta, która godzina. A teraz spróbujcie sobie wyobrazić, że wszystkie te niejasne, nie dokończone, ulotne jak pasemka dymu myślątka, nie tylko słychać w koło, jakby się krzyczało przez tubę, ale w dodatku, że każda z nich natychmiast ma zostać spełniona, obrócić się w namacalną, twardą rzeczywistość. Okropność…
— Czy — lot — prze — bie — ga — zgod — nie — z–pla — nem?… — udało się pomyśleć Jarkowi. W dalszym ciągu zaciskał z całej siły powieki. Wiadomo, że to, na co człowiek patrzy, od razu wywołuje w jego mózgu najrozmaitsze, nieraz jakże cudaczne na pozór skojarzenia. Choćby tym czymś była międzygwiezdna próżnia…
— Lot wytyczonym korytarzem bez zakłóceń — padło natychmiast w odpowiedzi. Szybkość zgodnie z planem. Wszystkie urządzenia funkcjonują normalnie…
— Dobrze — powiedział na głos Jarek, mimo woli oddychając z ulgą.
— Prosimy? — zareagował niezwłocznie komputer.
— Nie zrozumieliśmy?…
— Do — brze… — wykrztusił w myśli chłopiec, jeśli ktoś może sobie wyobrazić, co to znaczy wykrztusić coś w myśli…
— Tak. Dobrze. Przyjęliśmy — w głośnikach zadrgała jakby nutka zadowolenia…
Jarek skrzywił się odruchowo. Czy on ma zamiar tak przez cały czas?… Ale, u licha, musi przecież słuchać. Zacisnął odrobinę mocniej pięści i pomyślał:
— Prze — stań—mó—wić—o–so — bie — w–licz — bie — mno — giej …
Głośniczki pomilczały chwilę, po czym odezwały się, jakby z przymusem:
— Przyjęliśmy polecenie…
— Co?! — warknął chłopiec.
— Zrozumiałem — skapitulował komputer.
Jarek odetchnął. Coś przynajmniej udało mu się załatwić tym „myśleniem”.
Otworzył oczy. Czarno. Czerń, nie dająca się porównać z niczym spotykanym na Ziemi… sadza… smoła… nie, to wszystko nie to. Tutaj była równocześnie nieskończona głębia i w tej głębi, w czarnej głębi, tkwiły miliony białawozłotych gwiazd. Spojrzał i ogarnął go lęk, że cała jego wyprawa jest czystym szaleństwem.