Выбрать главу

— Spokojnie… — ostrzegł sam siebie na głos. To dopiero początek…

— Dwadzieścia cztery minuty trzydzieści sekund…

— Nie trze… — krzyknął i natychmiast poprawił się, myśląc: — Nie — trze — ba…

— Przestać podawać czas? — upewniał się komputer.

— Tak. Czy możesz obserwować drogę naszych laserowych sygnałów? — spytał.

— Nie rozumiem?…

Nie rozumie. Pewnie, że nie rozumie. Inaczej on sam nie byłby tutaj potrzebny. Gdyby komputerowi „zadano” w programie prowadzenie obserwacji wokół statku… to znaczy gdyby to było możliwe…

Kątem oka pochwycił krótki, trwający ułamki sekund błysk tuż przy lewej krawędzi panoramicznej szyby.

Złudzenie — pomyślał.

— Złudzenie? — powtórzył komputer. — Nie mogę wykonać…

Jarek otworzył usta, ale nic nie odpowiedział. I nic także nie pomyślał. Bo błysk powtórzył się, dokładnie w tym samym miejscu co przedtem.

Niczego nie widziałem — przemknęło mu przez myśl. Nie było żadnego błysku… Polecę dalej, nikogo nie spotkam i wrócę…

— Zrozumiałem — odpowiedź była natychmiastowa. — Lecimy dalej.

— Stój! — krzyknął chłopiec. Zaschło mu w gardle.

Odchrząknął i to go otrzeźwiło. Błyski powtarzały się teraz regularnie, tylko miejsce, gdzie coś odbijało promienie lasera, przesuwało się szybko w dół. Za moment zniknie z pola widzenia…

— Stój — pomyślał z rozpaczą.

— Zrozumiałem…

— Nic nie mów… — Jarek ponownie zwinął dłonie w pięści. Musiał teraz myśleć szybko. I tym razem już naprawdę bez żadnych zawijasów.

— Z miejsca, gdzie siedzę — tłumaczył komputerowi, najlepiej jak potrafił — widzę po lewej stronie błysk… tuż przy krawędzi szyby… zrób tak, żeby ten błysk znalazł się pośrodku, dokładnie na wprost mojej głowy…

— Zmieniam kurs — odpowiedział posłusznie komputer. — Musisz mnie naprowadzać.

— Jeszcze w prawo… — teraz zrób tak, żeby moja głowa patrzyła bardziej w dół… — komenderowały myśli Jarka — ciągle w prawo… dobrze… i jeszcze w dół… już nie zniżaj… troszeczkę w prawo… uważaj… stój! — krzyknął na głos. — Stój — równocześnie przebiegło mu przez myśl.

— Stopuję…

— Nie stopuj — pomyślał chłopiec. — Teraz leć prosto… to znaczy leć dokładnie w kierunku, jaki… no, leć tam, gdzie patrzę — wybrnął wreszcie.

— Przyśpieszam — poinformował komputer. Proszę określić szybkość…

— Szybciej… jeszcze szybciej… trochę w lewo… w dół! W dół!!! — pomyślał gorączkowo, bo migocący w świetle lasera obiekt zaczął szybko uciekać za dolną krawędź szyby.

Statek zmienił nieznacznie położenie i przyśpieszył. Jeszcze kilka sekund… i nagle Jarek zobaczył.

Przed nimi, teraz dokładnie na przedłużeniu linii jego nosa, wisiało pozornie nieruchome wielkie cygaro. Odległości nie sposób było ocenić, ale na podstawie rozmiarów statku chłopiec mógł stwierdzić, że był bardzo blisko. Właściwie widoczne były tylko kontury kosmolotu, zakrywające sobą kolejne skupiska gwiazd. No i może odrobinę jakby bardziej gęsta czerń, wypełniająca te kontury. Ale przede wszystkim jednak to, że pomiędzy nimi nie było gwiazd.

Niemal równocześnie chłopiec pochwycił drugi błysk, tuż obok czarnego kadłuba. Był znacznie słabszy.

— Trzymaj tak dalej — zawołał, czując, że jego serce zamieniło się w ognisko, z którego promieniuje gorąco sięgające aż do czubka głowy. „Trzymaj tak dalej…”. Gdzie on słyszał te słowa? A może czytał je w jakiejś książce? Tak mówią piloci ustalając kurs.

To się zgadza. Jakim teraz językiem miał niby mówić, jeśli nie językiem pilotów? I to nie byle oblatywaczy szybowców, ale kosmonautów. Nieważne, czy człowiek pilotuje statek rękami czy głową… Głupstwo. Przecież nawet jeśli ręce trzymają stery, i tak pilotuje się głową… Jestem pilotem — pomyślał.

— Jesteś pilotem — powtórzył jak echo komputer. — Zrozumiałem.

— Niczego nie zrozumiałeś — warknął Jarek, wyrwany nagle z błogiego, choć trwającego ułamki sekund zapamiętania. — Pilnuj kursu! — pomyślał ze złością.

Duże i małe „lustro”, odbijające w przestrzeni wiązki promieni, rozdzieliły się i oddaliły od siebie. Duże znikało już z pola obserwacji i chłopiec był z tego zadowolony. Wolał nie mieć w pobliżu potężnego krążownika próżni, kiedy będzie musiał przystąpić do manewrów przed przyjęciem obcego na pokład.

Mniejsze zwierciadło natomiast rosło w oczach. Świetlny refleks, jaki uderzył w przeźroczystą ścianę kabiny, zmienił się nieco. Do białego błysku dołączył jakby ogon, podobny do warkocza, czy raczej warkoczyka jakiejś minikomety. Był żółtawy i urywał się postrzępionym języczkiem… To już nie mogło być tylko odbicie laserowych reflektorów. Człowiek wyrzucony poza burtę własnego kosmolotu żył, był przytomny i zaświadczał to przy pomocy swojego pistoleciku, o którym mówiła Sola…

— Przyhamuj! — rzucił gorączkowo Jarek. — Cholera — burknął, po czym wytężając wszystkie rezerwy silnej woli powtórzył w myśli:

— Przyhamuj…

— Zrozumiałem.

— Otwórz właz…

— Zrozumiałem.

— Zastopuj.

— Zrozumiałem. Stopuję — powtórzył komputer.

— A teraz odwróć się otwartym włazem w tę stronę, w którą dotąd patrzyłem… tam gdzie jeszcze patrzę w tej chwili — pomyślał Jarek, starając się myśleć coraz szybciej, bo figurka człowieka… no, obcego, w skafandrze, była już bardzo blisko…

Upłynęło kilkanaście sekund, podczas których nic się nie działo. Jarek milczał i wytężał wszystkie siły, żeby jego myśli milczały również.

Światełko zniknęło z pola widzenia. To nasunęło chłopcu pewną wątpliwość. Dotychczas widział obcego. Teraz musi mieć jeszcze pewność, że tamten trafi do włazu. I że wejdzie do śluzy.

— Czy właz jest oświetlony? — spytał…

— Nie.

— Możesz zapalić… to znaczy — przypomniał sobie, że przecież w całym jego latającym jaju nie ma żadnych lamp — zrób tak, żeby tam było jasno…

— Aktywizuję ściany… — odpowiedziały głośniczki. — Zrozumiałem…

Aktywizuje. Dobrze, niech aktywizuje, byle było jasno.

— Jest jasno — odpowiedział komputer, jakby lekko urażonym tonem.

Jarek zbagatelizował to drobne nieporozumienie.

— Uważaj — pomyślał, stwierdzając, że powoli nabiera wprawy w tym myśleniu. Gdyby tak jeszcze, na przykład, tydzień…

— Po wykonaniu zadania powrót do bazy — zastrzegł się szybko komputer.

Nie, tydzień by jednak nie wystarczył.

— Uważaj — powtórzył w myśli chłopiec. — Za chwilę ktoś wejdzie na pokład. Kiedy tylko znajdzie się wewnątrz statku, zamkniesz za nim właz i natychmiast mnie o tym zawiadomisz…

— Zrozumiałem. Zamykam właz… — odpowiedział błyskawicznie komputer.

— Nie teraz! — Jarek powstrzymał się w ostatniej chwili, żeby nie wrzasnąć. — Dopiero jak człowiek w skafandrze znajdzie się wewnątrz statku!..

— Tak jest. Przyjąłem. Zamykam właz — powtórzył z uporem głos komputera.

I Jarek wreszcie zrozumiał. Na moment, dwa, zamarł w bezruchu, po czym zaczerpnął głęboko powietrza i długo wypuszczał go z piersi, jakby w obawie, by nagły wydech nie rozsadził mu krtani. Potrzebował tego oddechu. Może bardziej niż kiedykolwiek.

Dobrą chwilę we wnętrzu statku panowało zupełne milczenie. Wreszcie, wbrew wszystkim swoim dotychczasowym zwyczajom, pierwszy przerwał go głos komputera.