Выбрать главу

Obcy znowu wydał z siebie jakiś niezrozumiały dźwięk. Automat przemknął bezgłośnie obok niego, zbliżył się do fotela, w którym leżał Jarek, po czym bez żadnego widocznego wysiłku uniósł ciało chłopca i wyszedł z nim na korytarz. Człowiek z gwiazd podążył za nim. W pewnej chwili głowa Jarka ześlizgnęła się z metalowego grzebienia przymocowanego do końca „ręki” automatu i opadła. Wtedy obcy podszedł szybko i podtrzymał ją obiema dłońmi. W ten sposób powędrowali najpierw do pomieszczenia nazwanego przez Solę salką diagnostyczną, a po krótkim badaniu, w identycznym porządku opuścili pojazd, przechodząc stalowym pomostem i kierując się prosto do granatowej hali z panoramiczną ścianą. Tam Sola, która cały czas sunęła tuż przed nimi, powiedziała „hop!” czy coś w tym rodzaju, a może nic nie powiedziała, dość, że spod podłogi wyskoczył znowu potężny, rozłożysty fotel i natychmiast zniżył swoje oparcie, przeobrażając się w wygodne łóżko. Automat złożył na nim śpiącego chłopca i odstąpił. Obcy stał jeszcze chwilę, ze wzrokiem utkwionym w twarz Jarka, jakby pragnął odgadnąć, co też właściwie może się śnić temu Człowiekowi, którego zabrali z Ziemi, jakby tylko po to, żeby on sam nie znalazł śmierci w czarnej nieskończoności międzygwiezdnej próżni. Wreszcie pochylił się, delikatnie przesunął Jarkowi głowę, umieszczając ją całą na poduszce, znowu coś mruknął, tym razem jednak jakby tylko do siebie, odwrócił się i wyszedł.

Tego wszystkiego oczywiście Jarek nie mógł widzieć i należało się spodziewać, że słuchający go Węże wytkną mu tę nielogiczność w jego opowiadaniu. Ale po pierwsze, jeśli ktoś rzeczywiście chce słuchać tego, co ktoś inny ma do opowiedzenia, to nie czepia się drobiazgów. A po drugie, pomyślcie sami — czy mogło być inaczej?…

Gwiazdy wzywają Ziemię…

Jarek otworzył oczy, chwilę patrzył prosto przed siebie, po czym zamknął je znowu.

— Ciągle to samo — mruknął. — Granat i granat. Nie znacie jakichś weselszych księżyców?

Odpowiedziało milczenie. Na pół rozbudzony ponownie uniósł leniwie powieki i rozejrzał się. Soli nie było.

— Znowu?… — wymamrotał, unosząc z wysiłkiem głowę. Oparcie fotela posłusznie powędrowało za jego plecami. Ten ruch go otrzeźwił. A więc zaczął się jeszcze jeden dzień… który to już? Trzeci. Trzeci…

— Gdzie jesteś? — powiedział niezbyt głośno. Mam pewną sprawę. Ciekaw jestem mianowicie, kiedy będę mógł wrócić na Ziemię. Sądzę, że teraz powinniście mi to wreszcie powiedzieć… czy może macie jeszcze kogoś do uratowania?… Sola — podniósł głos. Odezwij się…

W ciszy coś nagle zachrobotało, jakby jakieś małe zwierzątko szybko przebiegło po podłodze, po czym zabrzmiał głos komputera, dobiegający ze wszystkich kierunków naraz.

— Dzień dobry… mówiłeś coś?

— Gdzie jest Sola? — burknął chłopiec. W końcu, człowiek się przyzwyczaja. Taka natura…

— Mamy bezpośredni kontakt — odpowiedział głos. — Osobiście sądzę, że obraz tego człowieka, który przechowujesz w pamięci, nie jest już potrzebny do tego, żebyśmy mogli swobodnie rozmawiać… chyba że wolisz tak, jak było?…

„Osobiście sądzę…” Aha. Już nie „sądzimy”. Prawda. To już nie „przystawki…”

— Może być tak — powiedział po chwili, nie bez nutki żalu. — To znaczy, że już jej nie zobaczę?… spytał mimo woli.

— Tej tutaj nie… — głos nabrał takiego brzmienia, jakby obcy musiał walczyć z sobą, żeby się nie uśmiechnąć i Jarek postanowił, że na temat Soli nie piśnie już jednego marnego słowa.

— Tej naszej nie… — powtórzył przybysz z gwiazd. — Ale niedługo ujrzysz zapewne człowieka… nazywasz go „Sola”… — zawahał się — to imię?

— Uhm… — burknął chłopiec. — Takie dziwne… dodał.

— Ładne — poprawił obcy. — Ziemscy uczeni nazywają waszą gwiazdę dzienną, to znaczy Słońce, „Soi…” Sola, to bardzo piękne, słoneczne imię…

Solniczka — mimo woli przebiegło Jarkowi przez myśl. Słońce! Ładna historia…

— Spałem dzisiaj trochę dłużej… — wyznał gość z nieba północnego zmieniając temat — i zbudził mnie dopiero twój głos. Nie usłyszałem wszystkiego, co mówiłeś?… — obcy tak wypowiedział to niedokończone zdanie, jakby chodziło o coś, czego ani rusz nie może odżałować.

Jarek machnął bezwiednie ręką.

— Nic takiego — mruknął niechętnie. Zastanowił się nad tym, co przed chwilą usłyszał. „Niedługo” zobaczy tamtą, prawdziwą Solę. Niedługo. W porządku.

O to właśnie chciał spytać jej tutejszą podobiznę. Tylko, co oni rozumieją przez „niedługo”?…

— Pytałem, kiedy wrócę na Ziemię… — dzień dobry — zreflektował się. No cóż, lepiej późno, niż wcale.

— Dzień dobry — powtórzył uprzejmie obcy. Na Ziemię…

— Boję się, że mnie tam szukają — przerwał pośpiesznie chłopiec, żeby ten facet z Lutni nie pomyślał sobie przypadkiem, że może mu chodzić o coś innego.

— Sola… to znaczy… tutaj — poprawił się — obiecano odesłać mnie tak, żeby tam nawet nie zauważyli mojej nieobecności… czy to prawda?

— Prawda — rzekł z przekonaniem obcy. — Odlecisz jeszcze dzisiaj. Tylko przedtem… — urwał.

Jarek wytężył słuch. Coś przedtem? Niech będzie. Powiedzmy, że i on sam znalazłby tu jeszcze to i owo do załatwienia… Grunt, że „jeszcze dzisiaj…”

Obcy milczał w dalszym ciągu. Cisza przeciągała się ponad zwykłą miarę. W pewnej chwili Jarek już miał otworzyć usta, żeby krzyknąć „jesteś tam jeszcze?!” lub coś równie mało stosownego, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Widocznie tamten potrzebuje czasu do namysłu. Żeby jeszcze wiedzieć, co z tego wyniknie…

W końcu jednak chłopcu ostatecznie obrzydło to czekanie. Postanowił zapytać o coś, co dręczyło go od wczoraj… od pierwszej chwili, kiedy tylko zorientował się, że obcy nie jest już poświęcającym w próżni zwierciadełkiem, tylko pasażerem… to znaczy, współpilotem jego kosmolotu.

— Halo?… — zaczął na wszelki wypadek.

— Tak? Słucham? — odezwały się natychmiast niewidoczne głośniczki.

— Czy ja… — Jarek zawahał się. Trudniej to powiedzieć, niż można było sądzić. Powie jednak.

— Czy ja… pana zobaczę? — wyrzucił z siebie jednym tchem.

Znowu nastała chwila ciszy. Wreszcie odezwał się głos człowieka z Wegi jakby odrobinę głębszy i bardziej zamyślony.

— Nie. Żałuję…

Niechże się wypchają z tym ich „żałuję…” — pomyślał Jarek ze złością. Słuchał jednak co nieznajomy będzie miał jeszcze do powiedzenia.

— Nie wiem jak ci to wytłumaczyć — ciągnął z namysłem niewidzialny — widzisz my nie szukamy kontaktu z innymi cywilizacjami, a raczej tak, szukamy go, ale z istotami stojącymi wyżej od nas w rozwoju… Tylko nie myśl — głos obcego przyśpieszył — że nas nie interesujecie… przeciwnie. Rzecz w tym… zrozum mnie, proszę, dobrze, że… nie czujemy się przygotowani do spotkania ze społecznościami, które nie rozwiązały jeszcze swoich problemów wewnętrznych, bo my także nie… krótko mówiąc, nie czujemy się dość silni… rozumiesz?

Czy rozumie? Ależ to dziecinnie proste. Boją się gorszych, bo są lepsi. Czy może być coś bardziej oczywistego?…

— Nie — burknął zamyślony. I była to najczystsza prawda.

— Wiesz — powiedział nieznajomy, jakby pokonując własne myśli — gdyby wszyscy u nas byli dobrzy…