Выбрать главу

– Więc się tak umawiamy – powiedziała Moreno. – Wierzę, że ci się uda. Dałam ci w sumie trzy godziny ekstra. Jeszcze chciałam zapytać…

– Tak?

– Nieważne.

– Teraz kłamiesz.

– No dobra. Jakiego koloru masz klapki?

– Klapki?

– Tak.

– Dlaczego chcesz wiedzieć, jakiego koloru mam klapki? W domu jest z dziesięć par… no, dwadzieścia sztuk na pewno, ale kto jest właścicielem których trudno ustalić.

– Świetnie – stwierdziła Moreno. – Postrzegam to jako dobry znak.

Mikael oznajmił, że nic a nic nie rozumie i żeby może sprawiła sobie coś z szerokim rondem przeciwko słońcu. Obiecała przemyśleć sprawę i zakończyli rozmowę. Nigdy nie mówił po raz drugi, że ją kocha, i była mu za to wdzięczna.

Choć w rozterce.

Później wieczorem zadzwonił Reinhart i przez pół godziny dyskutowali nad strategią przesłuchania Lampego-Leermanna. W gruncie rzeczy nie wydawało się specjalnie skomplikowane, choć należało oczywiście wyciągnąć od niego możliwie dużo. Wiele nazwisk i ważnych nazwisk.

Istotne też było, żeby pamiętać o wartości dowodowej, co w dalszej perspektywie umożliwiłoby postawienie tych zasłużonych panów w stan oskarżenia. Kwestia ustępstw na rzecz Lampego-Leermanna również wymagała rozważenia, ale ani Reinhart, ani Moreno nie byli nowicjuszami i w końcu komisarz uznał, że jest zadowolony ze strategii.

Skoro ten łobuz chciał otworzyć się właśnie przed panią inspektor Ewą Moreno, niech rzeczywiście to zrobi, podsumował.

I lepiej, żeby faktycznie miał coś do powiedzenia.

Dwie podstawowe reguły, przypomniał Reinhart na zakończenie. Po pierwsze, magnetofon. Po drugie, żadnych konkretnych zobowiązań. Nie w początkowej fazie, dla Lampego-Leermanna powinno być to oczywiste.

– Wiem – zniecierpliwiła się Moreno – nie urodziłam się wczoraj. Jaki jest ten Vrommel?

– Nie mam pojęcia. Przez telefon mówi jak kapral, mam wrażenie, że jest rudy. W rzeczywistości może być inny.

– W jakim wieku?

– Za stary dla ciebie. Mógłby być twoim dziadkiem.

– Dziękuję, komisarzu.

– Reinhart życzył udanego polowania, zapowiadając, że z przyjemnością przeczyta jej raport za dwa, góra trzy dni.

– Raport? – zdziwiła się Moreno. – Dostaniesz przesłuchanie spisane z taśmy, a i tego nie zamierzam robić sama. Nie jestem na służbie.

– Hm – mruknął Reinhart. – A kiedyś policjanci byli idealistami. Co się dzieje z tym społeczeństwem?

– Omówimy to w sierpniu.

– Jeśli społeczeństwo do tego czasu nie upadnie.

5

10 lipca 1999

Trwało chwilę, zanim zorientowała się, że dziewczyna siedząca naprzeciwko niej rzeczywiście płacze.

Nie był to jakiś rozpaczliwy ani demonstracyjny płacz. W pewien sposób naturalny. Twarz miała otwartą i gładką, cerę bladą, kasztanowe włosy zaczesane w tył i przewiązane zwykłą wstążką. Około szesnastu, siedemnastu lat, zgadywała Moreno, ale wiedziała, że kiepsko wychodzi jej szacowanie wieku młodych dziewczyn. Równie dobrze mogło być kilka lat więcej lub mniej.

Oczy piwne, duże i, o ile mogła ocenić, w ogóle nieumalowane. Zresztą nie było żadnych ciemnych smug na policzkach, po których łzy spływały ciągłym, ale niezbyt wartkim strumieniem. Spokojnie i naturalnie. Moreno spojrzała ostrożnie znad książki i zauważyła, że dziewczyna trzyma ręce luźno splecione na kolanach, ściskając w nich chusteczkę, ale nie robi nic, żeby powstrzymać łzy.

Zupełnie nic. Tylko płakała. Pozwalała im płynąć, jak chciały, a sama zerkała przez okno na płaski, skąpany w słońcu krajobraz, który mijali. Dziewczyna siedziała tyłem do kierunku jazdy, inspektor Moreno przodem.

Smutek, pomyślała Ewa Moreno. Wygląda na smutek.

Próbowała przypomnieć sobie, na jakiej stacji płacząca wsiadła. Chyba w Moorhuijs albo w Klampendikk. W każdym razie jedną lub dwie stacje za Maardam Kolstraat, gdzie wsiadła ona sama. Był to pociąg osobowy, który zatrzymywał się co trzy minuty, Moreno zaczynała żałować, że nie poczekała na pośpieszny. Przypuszczalnie dojechałaby dwa razy szybciej i pewnie dlatego w tym kołyszącym się składzie było tak pusto. Poza starszą parą pijącą kawę z termosu kilka rzędów dalej w całym wagonie były tylko ona i dziewczyna… dziwne, że usiadła akurat naprzeciwko niej, gdy było tyle wolnych miejsc. Dziwne.

– Płaczesz.

Słowa wyszły bez udziału myśli. Wyskoczyły z jej ust, zanim zdołała im przeszkodzić; zaczęła się zastanawiać, czy Mikael nie miał racji, proponując kapelusz. Z szerokim rondem przeciwko słońcu, wyż nadal nie dawał za wygraną.

Dziewczyna patrzyła na nią przez chwilę. Potem wytarła nos. Moreno zmieniła pozycję, czekała.

– Tak. Trochę płaczę.

– Tak bywa – powiedziała Moreno.

Boże, pomyślała. Co ja robię? Właśnie zabrałam się do pocieszania zrozpaczonej nastolatki… porzuconego podlotka ze złamanym sercem uciekającego od swego chłopaka. Albo od rodziców. Na pewno na gigancie… wracam do czytania i udaję, że nigdy jej nie zagadywałam. Nie interesuję się nią do samych Lejnic, czy nie wystarczy mi Lampe-Leermann? Dlaczego, do cholery, nie umiem trzymać języka na wodzy?

– Płaczę, bo się boję – wyznała dziewczynka, odwracając znowu wzrok do słońca. – Jadę do taty.

– Aha? – powiedziała Moreno neutralnie, porzucając teorię ucieczki.

– Nigdy wcześniej go nie spotkałam.

Moreno opuściła książkę.

– Jak to?

– Nigdy go nie widziałam.

– Nigdy nie widziałaś swojego taty? Dlaczego?

– Dlatego że moja mama uważała, że tak będzie najlepiej.

Moreno zastanowiła się. Wypiła łyk wody mineralnej i pytającym gestem wyciągnęła butelkę w stronę dziewczyny. Ta potrząsnęła głową.

– A dlaczego miałoby być dla ciebie najlepiej, żebyś go nie spotkała?

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

– Nie wiem.

– Jak się nazywasz?

– Mikaela Lijphart.

– Ile masz lat? Szesnaście, siedemnaście…?

Przesłuchuję ją, uświadomiła sobie nagle Moreno i żeby zatrzeć złe wrażenie, wyciągnęła paczkę gumy do żucia. Mikaela Lijphart wzięła dwa listki, uśmiechnęła się.

– Osiemnaście. Już osiemnaście. Skończyłam wczoraj.

– Moje najlepsze życzenia. Wprawdzie trochę po fakcie…

– Przepraszam, przerwałam pani czytanie.

– Nie szkodzi – zapewniła Moreno. – I tak nie mogę się skupić, kiedy jadę pociągiem. Na ogół czytam coś, co już czytałam. Jeśli chcesz opowiedzieć o swoim tacie, chętnie posłucham.

Mikaela Lijphart westchnęła głęboko i wydawała się zastanawiać. Trwało to trzy sekundy.

– Dziękuję – powiedziała. – Nigdy go nie spotkałam. To znaczy byłam tak mała, że tego nie pamiętam. Do wczoraj nie wiedziałam, kim jest. Nazywa się Arnold Maager, mama powiedziała mi, bo skończyłam osiemnaście lat. Świetny prezent, nie sądzi pani? Ojciec.

Moreno uniosła brwi, ale się nie odezwała. Pociąg rozpoczął kolejne hałaśliwe hamowanie przed następną stacją.

– Siedzi w zakładzie psychiatrycznym. Coś się stało, kiedy miałam dwa latka. To dlatego moja mama aż do teraz nic mi o nim nie powiedziała.

Boże święty, pomyślała Moreno. Co ona opowiada? Na sekundę zaświtała jej cyniczna myśl, że trafiła na mitomankę – lekko neurotyczną nastolatkę, która uwielbia zwracać na siebie uwagę zupełnie obcych ludzi. Tego rodzaju zachowania młodych panienek będących w potrzebie wcale nie należały do wyjątkowych, Ewa Moreno wiedziała to z własnego doświadczenia, po latach spędzonych w sekcji do spraw nieletnich. Dwa i pół roku, dokładnie licząc, nie żałowała ich, ale i za nimi nie tęskniła. Podobnie jak za pozostałymi latami, które oceniała w ostatnich dniach…