Выбрать главу

– Zamierzam postawić tatę na nogi – przerwała jej rozmyślania Mikaela. – A przynajmniej spróbować.

– Bardzo dobrze. Słusznie postępujesz, ale zadbaj najpierw, żebyś sama się pozbierała. Trudno w sobie tyle dźwigać. Powinnaś chyba mieć jakąś pomoc, żeby sobie z tym poradzić… nie sądzisz?

– Już mam – Mikaela zaskoczyła Moreno. – Będę raz w tygodniu chodziła tu w mieście do księdza, brata inspektora Baasteuwela.

Moreno popatrzyła z niedowierzaniem na dziewczynę.

– Chcesz powiedzieć, że w Maardam jest ksiądz, który nazywa się Baasteuwel?

Mikaela potrząsnęła głową, zdobywając się na blady uśmiech.

– Zmienił nazwisko. Pewnie uważał, że nie za bardzo nadaje się do jego zawodu. Teraz nazywa się Friedmann, pasuje dużo lepiej.

– Bez wątpienia. Hm. Poprosimy, żeby podgrzali nam jedzenie w mikrofalówce? Chyba ostygło.

Mikaela spojrzała na swój talerz, uśmiechając się nieco szerzej.

– Ojej, zapomniałam, że byłam głodna.

Na Mikaelę, tak jak uzgodniono, czekali przed Vlissingen jej matka oraz ojczym. Moreno podejrzewała, że Helmuta Lijpharta ściągnięto pod jakimś pretekstem jako swego rodzaju ochronę. Żeby nie miała możliwości zadać matce Mikaeli niewygodnych pytań. Nic dziwnego.

Bo przynajmniej jedno pytanie pozostało bez odpowiedzi.

A mianowicie, dokąd poszła Sigrid Lijphart tamtej nocy.

Była na wiadukcie czy nie? Czy widziała zwłoki dziewczyny na torach przed swoim mężem?

I czy w takim razie wiedziała, że kto inny musiał być mordercą? Mordercą, którego osłaniała przez wieloletnie milczenie.

I czy może… czy może również cały czas wiedziała, co myślał Arnold?

Tak, to pytanie pozostaje, pomyślała Moreno. Zwłaszcza to.

Kiedy powoli uświadomiła sobie jego wagę, zrobiło się jej niedobrze.

Znajdzie pewnie okazję, żeby owo podejrzenie wypowiedzieć głośno, ale oczywiście nie było powodu, żeby formułować je w obecności Mikaeli. Żadnego powodu, dziewczyna odbyła wystarczająco daleką podróż do jądra ciemności.

– Byłoby miło powtórzyć spotkanie – powiedziała więc tylko. – Teraz moja kolej, żeby cię zaprosić.

Pożegnawszy się, Moreno poszła na długi spacer, żeby przemyśleć całą historię. Kiedy wróciła do domu, było dwadzieścia po jedenastej. Zawahała się przez chwilę, potem zadzwoniła do Baasteuwela.

– Gratuluję – powiedziała. – Naprawdę.

– Dziękuję – odparł Baasteuwel. – Naprawdę.

– Salomonowe rozwiązanie. Ty namówiłeś dziewczynę, żeby milczała, czy jej matka?

– Hm. W zasadzie była to decyzja Mikaeli. Dlaczego pytasz?

– Nie jestem pewna, czy to słuszna decyzja.

– Ja też nie – przyznał Baasteuwel po krótkiej pauzie. – Ale kiedy wydobyłem od nich wszystko, wyjaśniłem, że nie prowadzę już tej sprawy, że zajrzałem tylko z czystej ciekawości. Pozostawiłem im wybór i obiecałem pomóc, gdyby było jej zbyt ciężko i chciała ujawnić sprawę.

– Pomóc? – zdziwiła się Moreno. – Jak?

– Nie mam pojęcia. Przyjdzie pora, przyjdzie rada. Ale uważam, że przyznawanie się byłoby w jej sytuacji piramidalną głupotą. Przecież do cholery tylko wymierzyła sprawiedliwość. Touchel Morderca nie żyje, spoczął w grobie. Vrommla dopadniemy innym razem.

– Nie ma wątpliwości, że to był Van Rippe?

– Najmniejszych. Jeśli jakieś były, jego matka je rozwiała. Znała swego syna, w tamtym czasie była z Vrommlem, a… ten zadbał, żeby sprawa się potoczyła, jak się potoczyła. Miał haka z dawniejszych czasów na tego lekarza, nie sprawdzaliśmy dokładniej, jakiego. Jasne jak cholera, że to Van Rippe zamordował Winnie Maas, co nie znaczy, że wersja Mikaeli, że zabiła w obronie własnej, zostałaby przyjęta bez zastrzeżeń. Motywu zemsty nie da się wykluczyć, a trochę zbyt długo milczała.

– A dlaczego Van Rippe był zmuszony zabić Winnie Maas?

– Czy zmuszony, można dyskutować, ale dość oczywiste jest, że to z nim Winnie była w ciąży. Jak również, że w pełni świadomie próbował zrzucić winę na Arnolda Maagera, co mu się zresztą udało. Zadziwiającą okolicznością jest, że był na tej imprezie, na której uwiodła swojego nauczyciela… jeśli miałbym spekulować, zgadywałbym, że zrobiła to za zgodą Tima i Maager miał być wrobiony w rolę ojca. Cokolwiek by powiedzieć o Winnie Maas, do najbystrzejszych chyba nie należała. Ale zastrzegam się, że spekuluję.

– A co właściwie stało się tej nocy na wiadukcie?

– Van Rippe ją zepchnął, głowę daję. Pytanie, na ile było to zaplanowane… dlaczego dzwoniła, kto wpadł na pomysł, żeby dzwoniła. Można postawić hipotezę, że dziewczyna chciała się wycofać, a kiedy Van Rippe się zorientował, zaaranżował wszystko w ten sposób. Oczywiście miał cholerne szczęście, że mu się udało. Tego, że Maager dostanie pomieszania zmysłów i będzie milczał, nie mógł przecież przewidzieć. W każdym razie nie ma powodu, żeby dalej w sprawie grzebać… czy pani inspektor ma jeszcze jakieś uwagi?

– Jedno pytanie tylko. Czy nie można było zataić – przed Mikaela oczywiście – że Maager myślał, iż zabójczynią jest jego żona?

– Nie, tutaj raczej jestem pewien swego. Moim zdaniem przyda mu się trochę punktów. Z tego biednego faceta został przecież do cholery tylko cień. Ochranianie rodziny to jednak szlachetny czyn. A młode dziewczęta lubią szlachetne czyny. Muszę się przyznać, że sam podejrzewałem, iż zabiła jego żona. Ale zaledwie kilka dni. Maager był o tym przekonany przez szesnaście lat.

– I pozwoliła mu żyć w tym przekonaniu?

Minęło pięć sekund, zanim Baasteuwel odpowiedział. Słyszała, jak zaciąga się papierosem.

– Aha, czyli też zwróciłaś na to uwagę.

Moreno nie odpowiedziała, zastanowiła się przez chwilę. Czuła, że potrzebuje trochę więcej czasu, żeby ocenić rozważania Baasteuwela. Z pewnością będzie okazja, żeby do sprawy powrócić, ale na razie wszystkie kluczowe kwestie omówili.

– Miło było cię poznać – powiedziała na koniec. – Czy twój brat, ksiądz, jest równie bystry jak ty?

– To on jest inteligentem w rodzinie – zapewnił Baasteuwel. – I ma cholernie szczere serce. Przynajmniej jak na księdza. Z tej strony nie musisz się o nic martwić.

– Wspaniale. W takim razie nie mam więcej pytań. Dobranoc, inspektorze.

– Dobranoc, niech cię aniołki ukołyszą.

41

7 sierpnia 1999

Inspektor Moreno nigdy nie gościła w lokalu Towarzystwa przy Weiverssteeg – potocznie zwaną Zaułkiem Rzeźników – ale o nim słyszała. Powszechnie było wiadomo, że należał do ulubionych miejsc komisarza Van Veeterena, który przynajmniej kilka razy w tygodniu grywał tam w szachy i pił piwo. W każdym razie, gdy szefował jeszcze Wydziałowi Kryminalnemu, ale nic nie przemawiało za tym, żeby wraz z odejściem z policji przed blisko trzema laty i przekwalifikowaniem się na antykwariusza miał porzucić swoje dobre przyzwyczajenia.

Moreno nie widziała Van Veeterena od ponad pół roku – od tej tragicznej historii z jego synem – i z mieszanymi uczuciami schodziła po schodkach, które z poziomu ulicy prowadziły wprost do lokalu. W normalnych okolicznościach cieszyłaby się na spotkanie z nim; żeby na przykład dowiedzieć się, czy pogłoski, że pisze książkę, są prawdziwe – ale powód, z jakiego spotykali się tego ciepłego sierpniowego wieczoru, kazał odsunąć wszelką radość i entuzjazm na bok. Na odległość lat świetlnych.

Lokal był duży, pobielony wapnem, co odnotowała, kiedy oczy przywykły do panującego na dole półmroku. Miał niski sufit z tu i ówdzie ciemniejszym obelkowaniem oraz filary i ukośne przejścia, które utrudniały zorientowanie się, jakiej rzeczywiście wielkości jest pomieszczenie i ilu gości się w nim znajduje. Większość stolików była odgrodzona od pozostałych, siedziało się w niewielkich boksach; z tego, co mogła dostrzec, przy ciemnych i ciężkich sosnowych stołach, na ławach przytwierdzonych do podłogi. Bar znajdował się naprzeciwko wejścia i wyglądał jak wszystkie bary na świecie. Na tablicy podawano, że potrawą dnia jest jagnięcina w rozmarynie z pieczonymi ziemniakami.