Выбрать главу

W tym wypadku policjanci byli wyjątkowo rozczarowani naszą historią. Sara i ja przygotowaliśmy historyjkę, która wydawała się sensowna, po czym odegraliśmy ją trzykrotnie przed policjantami coraz wyższej rangi, kończąc na potwornie młodym inspektorze, który przedstawił się jako Brock.

Brock rozsiadł się na sofie i od czasu do czasu spoglądając na swoje paznokcie, we właściwy dlań młodzieńczy sposób kiwał głową przez całą opowieść o nieustraszonym Jamesie Finchamie, przyjacielu rodziny, spędzającym noc w pokoju gościnnym na pierwszym piętrze. Usłyszał jakieś hałasy i zszedł na palcach na dół, aby zbadać ich źródło, a tam natknął się na niemiłego człowieka w skórzanej kurtce i czarnym golfie — nie, nigdy wcześniej go nie widziałem — walka, upadł — o mój Boże! — uderzył się w głowę. Sara Woolf, ur. 29 sierpnia 1964 roku, usłyszała odgłosy bójki, zeszła na dół i była świadkiem całego zajścia. Napije się pan czegoś, inspektorze? Herbaty? Soku z czarnej porzeczki?

Nie da się ukryć, pomogła nam sceneria. Gdybyśmy spróbowali opowiedzieć tę samą historyjkę w mieszkaniu komunalnym w Deptford, w kilka sekund wylądowalibyśmy na podłodze furgonetki, prosząc młodych, wysportowanych, krótko ostrzyżonych mężczyzn, żeby byli tak mili i przestali przez chwilę przyciskać nam głowy do podłogi, byśmy mogli się wygodnie ułożyć. Jednak w pełnej zieleni i otynkowanych ścian Belgravii policja w większości wypadków jest skłonna wierzyć rozmówcom. Sądzę, że znajduje to swoje odzwierciedlenie w statystykach.

Kiedy podpisaliśmy zeznania, usłyszeliśmy, że lepiej będzie, jeżeli nie zrobimy niczego głupiego w rodzaju opuszczenia kraju bez powiadomienia o tym lokalnego posterunku policji, i generalnie nie zmienimy miejsca pobytu.

Po Raynerze (imię nieznane), który dwie godziny wcześniej próbował złamać mi rękę, pozostał jedynie zapach.

Wyszedłem na zewnątrz i z każdym kolejnym krokiem czułem, jak ból coraz bardziej daje o sobie znać. Zapaliłem papierosa i skończyłem go, zanim doszedłem do najbliższej przecznicy. Skręciłem w lewo w brukowaną uliczkę, na której kiedyś trzymano konie. Koń, który chciałby tu teraz mieszkać, musiałby oczywiście być niezwykle bogaty, niemniej stajenny charakter uliczki unosił się w powietrzu i właśnie z tego powodu uznałem za słuszne zaparkować tu motor. Z wiaderkiem owsa i wiązką słomy pod tylnym kołem.

Motor znajdował się w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem, co może sprawiać wrażenie nieciekawej uwagi, ale w obecnych czasach nią nie jest. Jeżeli zostawi się motor w ciemnym miejscu na więcej niż godzinę, nawet z kłódką i alarmem, i znajdzie się go tam po powrocie, człowiek zdobywa niemalże materiał na powieść. Szczególnie, jeżeli ten motor to Kawasaki ZZR 1100.

Nie będę zaprzeczał, że Japończycy znaleźli się na spalonym po Pearl Harbor oraz że ich pomysły na przyrządzanie ryby są niewątpliwie ubogie — ale, kurczę blade, wiedzą to i owo o robieniu motocykli. Wystarczy wrzucić dowolny bieg i otworzyć przepustnicę gazu na oścież, a wypycha człowiekowi gałki oczne tyłem głowy. No dobrze, być może nie jest to doznanie, jakiego poszukuje większość ludzi, wybierając środek transportu, jednak odkąd wygrałem motor w tryktraka, wprowadzając pionki do domu niesamowicie szczęśliwym rzutem 4-1 i trzema podwójnymi szóstkami z rzędu, bardzo lubiłem na nim jeździć. Był czarny, duży i nawet przeciętnemu motocykliście pozwalał na podróże do innych galaktyk.

Uruchomiłem silnik, zwiększyłem obroty na tyle, żeby obudzić kilku tłustych belgraviańskich finansistów, po czym wyruszyłem do Notting Hill. Jadąc w deszczu, nie mogłem pozwolić sobie na szaleństwa, miałem więc mnóstwo czasu na zastanowienie się nad wydarzeniami wieczoru.

Kiedy tak sobie szusowałem zakosami po śliskich, oświetlonych na żółto ulicach, myślałem jedynie o słowach Sary, bym „nawet nie próbował się wysilać”. Powodem, dla którego miałem nawet nie próbować, był człowiek umierający w tym samym pokoju.

Newtonowska konwersacja, pomyślałem. Wynikało z tego, że mógłbym kontynuować „wysilanie się”, gdyby w pokoju nie znajdował się umierający człowiek.

Poprawiło mi to nastrój. Doszedłem do wniosku, że jeżeli nie potrafię tak pokierować wydarzeniami, abyśmy pewnego dnia znaleźli się w pokoju, w którym nie byłoby umierającego człowieka, to nie nazywam się James Fincham.

Oczywiście wcale się tak nie nazywam.

Rozdział 2

Przez długi czas kładłem się spać wcześnie.

Marcel Proust

Wróciłem do mieszkania i zaliczyłem rytuał odsłuchiwania wiadomości z automatycznej sekretarki. Dwa nic nieznaczące sygnały, jedna pomyłka, jedna wiadomość od przyjaciela urwana w trakcie pierwszego zdania, a na koniec trzy osoby, których nie chciałem słyszeć, ale do których musiałem teraz oddzwonić.

Mój Boże, nienawidziłem tej maszyny.

Usiadłem przy biurku i przejrzałem korespondencję, która przyszła tego dnia. Wyrzuciłem kilka rachunków do kosza, po czym przypomniałem sobie, że przeniosłem go do kuchni — zdenerwowałem się, wepchnąłem resztę poczty do szuflady i porzuciłem nadzieję, że zajęcie się uciążliwymi pracami domowymi pozwoli mi uporządkować myśli.

Było już zbyt późno, aby puszczać głośno muzykę, a z innych rozrywek miałem do dyspozycji tylko whisky. Chwyciłem zatem szklankę i butelkę famous grouse, nalałem sobie kilka palców whisky i przeszedłem do kuchni. Dolałem wystarczającą ilość wody, aby zamienić płyn w nieco mniej szlachetny trunek, po czym usiadłem przy stole, na którym położyłem kieszonkowy dyktafon. Ktoś mi kiedyś powiedział, że wypowiadanie myśli na głos pomaga wyklarować sobie to i owo. Kiedy zapytałem, czy ta sztuczka zadziała również z masłem, usłyszałem, że nie, powinna jednak pomóc, kiedy coś człowiekowi leży na wątrobie.

Włożyłem kasetę do dyktafonu i włączyłem nagrywanie.

— Dramatis personae — zacząłem. — Aleksander Woolf, ojciec Sary Woolf, właściciel ładnego georgiańskiego domu na Lyall Street w dzielnicy Belgravia, zatrudniający ślepych i mściwych dekoratorów wnętrz, prezes i dyrektor kadry kierowniczej Gaine Parker. Nieznany mężczyzna rasy białej, Amerykanin lub Kanadyjczyk, około pięćdziesiątki. Rayner. Tęgi, agresywny, hospitalizowany. Thomas Lang, lat trzydzieści sześć, mieszkający przy ulicy Westbourne Close 42/D, do niedawna członek Gwardii Szkockiej, zwolniony z honorami w randze kapitana. Oto fakty, które udało się do tej pory ustalić.

Nie mam pojęcia, dlaczego w taki sposób przemawiam do magnetofonów, ale tak się właśnie dzieje.

— Nieznany mężczyzna usiłuje doprowadzić do zatrudnienia T. Langa w celu popełnienia bezprawnego morderstwa na A. Woolfie. Lang nie przyjmuje zlecenia, tłumacząc, że jest miłym człowiekiem. Pryncypialnym. Przyzwoitym. Gentlemanem.

Pociągnąłem łyk whisky i spojrzałem na dyktafon, zastanawiając się, czy kiedykolwiek odtworzę komuś ten monolog. Księgowy uznał zakup dyktafonu za rozsądny pomysł, ponieważ mogłem go sobie odliczyć od podatku. Ale ponieważ nie płacę żadnych podatków, nie potrzebuję dyktafonu i za grosz nie ufam mojemu księgowemu, uważałem to urządzenie za jeden z moich mniej rozsądnych nabytków.

Mówi się trudno.

— Lang udaje się do domu Woolfa z zamiarem ostrzeżenia go o możliwej próbie zamachu na jego życie. Woolf nieobecny. Lang postanawia uzyskać odpowiedź na kilka pytań.